Disco, kasa i sprzątaczki
87 mln odsłon na YouTube, 67 mln sprzedanych płyt, ponad 15 mln zdeklarowanych fanów. Do tego wyprzedane na pniu bilety na koncerty i reklamodawcy, którzy wykładają grube pieniądze. Biznes disco polo kręci się sam. Właśnie do kin wchodzi film o tym fenomenie.
Marcin Miller z zespołu Boys nie wiązał przyszłości z muzyką. Jak sam mówi, jest gwiazdą z wyboru. Rzucił pracę i postawił wszystko na jedną kartę. Opłaciło się. – Popularność bardzo nas zaskoczyła. Nikt mnie nie uczył, jak być gwiazdą, musiałem dojść do tego sam i nie obyło się bez wpadek – przyznaje. Bo w latach 90. Polacy oszaleli na punkcie disco polo, a hity „Jesteś szalona”, „Bierz, co chcesz” czy „Majteczki w kropeczki” znali wszyscy. Kasety rozchodziły się błyskawicznie, a sale koncertowe pękały w szwach. Za popularnością szły ogromne pieniądze, z którymi niektórzy nie wiedzieli, co zrobić.
– Przewalały się gigantyczne kwoty, ale wtedy cała branża znajdowała się w szarej strefie – wspomina Sławek Świerzyński, lider zespołu Bayer Full. – Teraz, jak nie wystawisz faktury, to nie dostaniesz pieniędzy. Nie boimy się mówić, jakie kwoty bierzemy za koncerty i jakie zarabiamy pieniądze, bo jest to w pełni legalne. Wiele się od tamtych czasów zmieniło, teraz jest zdecydowanie lepiej.
Zanim jednak zrobiło się lepiej, było gorzej. Po wielkim boomie w latach 90. ta muzyka zniknęła z głównego nurtu, a słuchanie jej oznaczało jedno: brak gustu. Z anteny Polsatu zdjęto programy „Disco Relax” i „Disco Polo Live”, co znalazło przełożenie na liczbę granych koncertów. – Przyszły ciężkie czasy – wspomina Leszek Nowakowski z zespołu Fanatic. – Nie było żadnej reklamy, więc trzeba było samemu się promować i załatwiać występy.
A Miller dodaje: – Jeśli nie ma cię w mediach, to nie istniejesz. Zespoły rockowe czy popowe były hołubione, a nas traktowano jak wybryk natury. Kogoś, z kogo można się pośmiać. Chyba że trzeba było rozkręcić imprezę, to wtedy nas zapraszano.
Mimo przeciwności disco polo tak naprawdę nigdy nie zniknęło, bo zawsze miało swoich fanów. A tych ostatnio znów jest jakby coraz więcej. Z badań jakościowych zleconych przez Dom Mediowy Starcom wynika, że w ciągu ostatnich lat opinia o disco polo znacznie się poprawiła. Muzyka jest silnie promowana w internecie i obecna w mediach, a zespoły zapraszane są na obchody miast czy juwenalia. – Sponsorzy przestali się wstydzić. Ludzie jeżdżą na festiwale, np. w Ostródzie czy Łódź Disco Fest. To pokazuje, że nie trzeba sprowadzać z Za- chodu gwiazdy za ogromne pieniądze. Zamiast tego można zrobić festiwal, na który przyjdzie 50 tys. osób. I wszyscy będą fajnie się bawić, słuchając polskiej muzyki – mówi Robert Klatt, prezes zarządu firmy World Media, jednego z największych organizatorów koncertów disco polo, oraz współzałożyciel zespołu Classic.
Nie ma wstydu
Małgorzata Golińska, dyrektor zarządzająca Polo TV, walczy ze stereotypem, że disco polo jest muzyką ludzi z małych wsi i miasteczek. Dowód? Zeszłoroczna Walentynkowa Gala Disco Polo w Sali Kongresowej, której była współorganizatorem. – Sprzedaliśmy koncert bez żadnej promocji na miesiąc przed wydarzeniem. Szybko zdecydowaliśmy się zorganizować drugą galę tego samego dnia, tylko o innej godzinie, i również sprzedaliśmy wszystkie bilety. To pokazuje, że disco polo jest ukochaną muzyką Polaków w każdym wieku, uwielbiamy się bawić w jej rytmie – przekonuje.
Nie można temu zaprzeczyć. Według różnych badań aż 40 proc. Polaków deklaruje, że słucha tego gatunku muzycznego, choć wielu ekspertów twierdzi, że liczby są znacznie większe. Na pewno przyczyniła się do tego piosenka „Ona tańczy dla mnie” Radka Liszewskiego z zespołu Weekend. Pobiła wszelkie rekordy: niemal 87 mln odsłon na YouTube. A teledysk jako jedyny polski klip znalazł