Człowiek psu... człowiekiem?
Niedostępni
niewinne igraszki (...). Nie powinniśmy patrzeć z boku, jak rolnicy walczą o „swoje”, ale czynnie się w to włączyć. Jest to bowiem w żywotnym interesie nas wszystkich.
Po przeczytaniu artykułu p. Tomasza Patory pt. „Kto zastrzelił Juniora” (ANGORA nr 10) zrobiło mi się ogromnie przykro. Rozumiem ból właściciela psa, pana Adama (...). W związku z tą bolesną historią chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami. Prawie 4 lata temu przygarnęłam wyrzuconego z samochodu psa, którego agresywne zachowanie, obrażenia psychiczne i fizyczne wskazywały na traumatyczne przeżycia. Dodatkowych wyobrażeń dostarczyło zdjęcie rtg. wykonane w ubiegłym roku i ukazujące około 20 kulek śrutu (!) w ciele Miszy. Pominę tu szczegóły na temat mojej katorżniczej pracy wychowawczej graniczącej z rozpaczą i zwątpieniem przy jednoczesnym nadwyrężeniu relacji rodzinnych. Od analogicznych przypadków aż się roi, gdy okazuje się, że urocza „śmieszna kulka” urośnie, przestaje być pluszakiem, w którym tylko bije serce, staje się psem z krwi i kości, z całym psychicznym potencjałem swojego gatunku. I jeśli sytuacja wymknęła się spod kontroli przez najprawdopodobniej głupie zabawy, znęcanie się nad zwierzęciem i całkowitą ludzką ignorancję, wyrzucamy psa jak śmiecia. A to, że narażamy jego samego, innych ludzi, inne zwierzęta...
Czy do Miszy również strzelał myśliwy (czy to słowo ma coś wspólnego z myśleniem?), czy chodziło o zabicie, czy przepłoszenie – pozostanie tajemnicą. Faktem jest, że Misza, ofiara ludzkiego okrucieństwa, cudem uszedł z życiem.
Zgadzam się z przeciwnikami przebywania psów bez nadzoru w lesie i wszędzie indziej. Jeśli człowiek nie jest w stanie natychmiast psa zdyscyplinować i przywołać, powinien prowadzić go na smyczy. Szanujmy bezpieczeństwo innych ludzi i zwierząt, czyjś strach, czy innego rodzaju niechęć wobec zwierząt. Jednakże są sytuacje, kiedy obroża pęknie lub jest za luźna, gdy ktoś nie zamknie furtki, gdy pies zrobi dziurę w siatce itd., itp. Wówczas: hulaj dusza! Sama doświadczyłam tego z Miszą, gdy był jeszcze kompletnym dzikusem – notorycznie przedzierał się przez siatkę ogrodzenia, a ponadto osiągnął mistrzostwo w uwalnianiu się na spacerach – nie było obroży ani szelek, z których w określonych sytuacjach, w ułamku sekundy by się nie wyswobodził (...). Ktoś powie: pies może stanowić nawet śmiertelne zagrożenie. Tak, lecz pod warunkiem, że trafi w ręce ignoranta i/lub dewianta. Psa trzeba po prostu wychować i – podobnie jak dziecku – należy wytyczyć granice, ustalić zasady i „za łapę” przeprowadzić przez życie. Jeśli ktoś tego nie umie, nie ma lub nie chce przeznaczać pieniędzy na szkolenie, niech w ogóle nie bierze psa, bo to wielka odpowiedzialność – tak wobec zwierzęcia, jak i otoczenia!
Przypadki takie jak Juniora (znaleziony w rowie jako czterotygodniowe szczenię), wyrzuconego z samochodu Miszy oraz tysięcy zwierząt dowodzą, że nie każdy jest godzien bycia opiekunem (nie: „właścicielem”) psa. Wybitny zoolog Konrad Lorenz twierdził: „Wierność psa jest cennym podarunkiem, który nakłada nie mniejsze zobowiązania, aniżeli przyjaźń człowieka! Związek z wiernym psem jest tak „wieczny”, jak w ogóle mogą być trwałe związki istot żywych na ziemi. Niech pamięta o tym każdy, kto bierze sobie psa.”
I jeszcze jeden przykład ludzkiego „szacunku” dla psiego oddania. W lutym byłam w Tatrach, m.in. w Dolinie Strążyskiej. Przy tamtejszej gospodzie, daleko od siedzib ludzkich, ni stąd, ni zowąd pojawił się wychudzony, wygłodniały jagdterier (o którego pochodzeniu obsługa rzekomo nie miała pojęcia). Obgryziony do połowy (!) nos oraz liczne blizny na uszach dawały wyobrażenie o jego myśliwskiej waleczności i zaciętości (w ciągu minuty zdarł ze ściany gospody skórę dzika). Co o tej sytuacji myśleć? Zgubił się? Taki wyga? Raczej mało prawdopodobne. Przestał należycie „służyć” „panu” i pozbyto się go? Tak czy owak, za ten stan rzeczy odpowiedzialny był jakiś myśliwy – i za fakt samotnego przebywania psa, i za jego straszne blizny. Jak można świadomie tak narażać zwierzę, tak bezwzględnie wykorzystywać jego oddanie? Czy rola psa w tym przypadku nie sprowadza się jedynie do drugiego obok flinty narzędzia? Skoro dla takich bezwzględnych zapaleńców życie psa jest tyle warte, ile przynosi korzyści jako „zabawka”, „maszynka” do zabijania, pilnowania czy robienia pieniędzy, nie łudźmy się, że zabłąkane zwierzę będzie bezpieczne. Nie czekajmy na tragedie, zapobiegajmy im.
Dla każdej pasji wystarczy miejsca na tej ziemi – rzecz w tym, by się nawzajem szanować. Miłośnicy polowań, mimo że ekscytuje was zabijanie – pięknooka sarna czy sympatyczny szarak w kałuży krwi – weźcie pod uwagę, zanim naciśniecie lekkim palcem spust, że dla wielu ludzi pies to członek rodziny; bądźcie choć wtedy ludźmi! Miłośnicy psów, pokażcie, że w pełni zasługujecie na pupila, bądźcie odpowiedzialni! Szkolcie siebie (!) i psy, wzmacniajcie z nimi więź, a będą was i słuchać, i patrzeć jak w obraz. Regulujcie też ich rozród – niech nie będzie dziełem przypadku i zewu natury. Nie starajcie się o psa, nie zdobywszy rzetelnej wiedzy na temat jego potrzeb.
Po transformacji (1989 r.) obywatele często spotykali się z posłami, senatorami, radnymi – w domach kultury, klubach osiedlowych i studenckich, szkołach, siedzibach partyjnych. Pytali, prezentowali swoje poglądy, polemizowali na tematy społeczno-polityczne i gospodarcze.
Obecnie nic z tych rzeczy (pomijam spotkania w ramach kampanii wyborczych – rządzą się innymi prawami). Możemy czasem spotkać się z ludźmi kultury, podróżnikami, sportowcami... O bezpośrednich kontaktach z politykami możemy zapomnieć. A może szukać innej drogi, spotkań indywidualnych? W ciągu ostatnich kilku lat chciałem spotkać się z trzema posłami – w dowolnym terminie, na 15 – 20 minut. Nic z tego. A starałem się przez wiele miesięcy.
Asystentka posła Dębskiego na moją prośbę zareagowała tak, jakbym proponował Jej wspólną wyprawę na Księżyc. Była autentycznie zaskoczona... Jak ja to sobie w ogóle wyobrażam?
Asystent posła Kalisza proponował, że zastąpi posła – znał przecież Jego poglądy. Moje ewentualne prośby bądź sugestie mógł oczywiście przekazać panu posłowi.
Asystent posła Rozenka w ogóle nie reagował na moje telefony – choć nagrywałem się i wysyłałem SMS-y. Głuchy telefon.
Czy mój przypadek to coś szczególnego? Raczej nie. Politycy unikają niewygodnych pytań, więc takie spotkania to dla nich strata cennego czasu. Co innego występy w mediach elektronicznych – na to czas zawsze się znajdzie. Tu można zabłysnąć.
Cóż, aby do wyborów. Może tym razem uda nam się wybrać ludzi innego formatu, traktujących nas – wyborców – poważnie. Pomarzyć zawsze można.