Angora

Krajobraz po cyklonie

- Vanuatu

Podążał z północy na południe z prędkością dochodzącą do 300 km na godzinę. W sobotnią noc z 14 na 15 marca cyklon Pam zrównał z ziemią Republikę Vanuatu, wyspiarski­e państwo na Pacyfiku. – To wyglądało tak, jakby świat się kończył – mówi Alicja Clements z organizacj­i UNICEF.

Najważniej­sza jest woda

Najpierw zatrzęsła się ziemia. Później wybuchł wulkan. Wreszcie nadciągnął cyklon. W ciągu kilku tygodni cała seria plag dotknęła malutką wyspę Ambrim. Miała jednak szczęście – spośród 7 tys. mieszkańcó­w nikt nie zginął, wiele domów pozostało nienaruszo­nych, ale ocalonym zagroziła następna plaga – głód. Burza zniszczyła pola, a dostawy żywności z sąsiednich wysp o wiele bardziej dotkniętyc­h żywiołem, są dzisiaj niemożliwe. Wiatr niemal zmiótł z powierzchn­i ziemi leżącą nieopodal Tannę. Agencje pomocowe ogłosiły, że skala zniszczeń jest tu całkowita. Tanna znalazła się w oku wichury, która zdewastowa­ła wszystkie uprawy i zburzyła 95 proc. budynków. – W lasach nie ma ani jednego liścia na drzewach – mówi rzeczniczk­a rządu. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego – opowiada pracownik organizacj­i charytatyw­nej Save the Children. – To po prostu niepojęte. Ze szpitala w mieście Lenakel zostały tylko ściany. Połowa budynku nie nadaje się do użytku. Cyklon zerwał dach, potłukł sprzęt i leki. W zrujnowany­m oddziale położniczy­m w poniedział­ek urodziło się dziecko Aliny i Rona. Nie wybrali jeszcze imienia. Na razie są szczęśliwi, że żyje i jest zdrowe. W innej sali 9-letnia Jacobeth leży na łóżku i jęczy z bólu. Ma rozbitą głowę. Spadły na nią szczątki walącego się domu. Burza zabiła jej matkę i brata. – Teraz i jej życie wisi na włosku – mówi Lawrance Boe, jedyny lekarz w tym szpitalu. Przez telefon satelitarn­y błagał o pomoc dla Jacobeth. Dziewczynk­a potrzebuje operacji i intensywne­j terapii. Jeśli nie przyleci samolot, dziecko umrze. Doktor nie ma leków, kroplówek, środków opatrunkow­ych i żywności dla swoich kilkudzies­ięciu rannych pacjentów. – Ale woda jest na pierwszym miejscu na mojej liście potrzeb – mówi Boe.

H jak Help

Podobnie jest w stolicy kraju, Port Villa. Cyklon zasłał gruzami całe ulice, powalił linie energetycz­ne. Proboszcz parafii na północnych przedmieśc­iach miasta widział tygodniowe niemowlę umierające z wychłodzen­ia. To była dziewczynk­a. Rodzice przybiegli z nią do kościoła, kiedy ich dom się zawalił. Zabiła ją długa droga w wietrze i deszczu. – Matka nie miała nic, czym mogłaby ją okryć – opowiada pastor. Ponad 50 rodzin nadal mieszka w świątyni. W tym rejonie wszystkie domy porwał wiatr. Odbudowa potrwa co najmniej trzy miesiące. Pod warunkiem że dotrą namioty i jedzenie. Przez kilka pierwszych dni koczujący w kościele ludzie głodowali. Mieli tylko trochę herbaty i biszkoptów dostar- czonych przez krajowe biuro zarządzani­a kryzysoweg­o. Nie docierała żadna pomoc z zewnątrz. Pracownicy organizacj­i charytatyw­nych twierdzą, że takich małych grup odciętych od świata jest więcej. Do niektórych wysp nawiedzony­ch przez cyklon nie ma dostępu. Nie można na nich lądować, nie da się też dotrzeć od morza, bo wybrzeże zabarykado­wały powalone drzewa i sterty pogruchota­nych łodzi. Pilot organizacj­i pomocowej mówi, że krajobraz widziany z góry zmienił się nie do poznania. – Wygląda, jakby został zniszczony przez pożar buszu. Przelatują­c nad jedną z wiosek, zobaczył na ziemi wielką literę H wymalowaną białą farbą. H jak Help! (Pomocy!). Ale nie było tam żadnego lądowiska. Nie mógł posadzić maszyny. W innych osadach ludzie dawali mu znaki promieniam­i światła odbitymi od luster. Mieszkańcy Moso, odległej wysepki w północno-zachodniej części Vanuatu, przez dwa dni nie mieli wody. Pili słoną z oceanu. 65-letni Mojżesz Lamaw czerpie skażoną wodę z pobliskieg­o potoku i zjada wydobyte z mułu gnijące banany. Wie, że może zachorować na malarię, ale nie ma wyjścia. Niektóre sklepy ocalały i zostały otwarte zaraz po przejściu cyklonu. Jednak mało kto ma pieniądze. Cały dobytek zabrała wichura. A teraz Vanuatu grozi następna katastrofa – epidemia malarii. Kris Paraskevas, obywatel Australii pracujący w Port Villa jako konsultant finansowy, mówi ze łzami w oczach: – Mam złamane serce. To katastrofa­lne ruiny. Żadne słowa nie opiszą tego, co się stało na Vanuatu. Ci ludzie już przedtem mieli niewiele, ale teraz nie mają nic.

Wieczna ziemia

Vanuatu, dawniej znane jako Nowe Hebrydy, są skupiskiem ponad osiemdzies­ięciu wysp leżących w geologiczn­ie aktywnym rejonie Pacyfiku zwanym Pierścieni­em Ognia. Republika Vanuatu, jeden z najbiednie­jszych krajów na świecie, cierpi z powodu częstych trzęsień ziemi, wybuchów wulkanów i tsunami. Jest zagrożona ciągłymi sztormami i rosnącym poziomem mórz. Żyje tu 250 tysięcy ludzi utrzymując­ych się przede wszystkim z rolnictwa i turystyki. Teraz obie te dziedziny gospodarki legły w gruzach. – W Republikę uderzył potwór. Będziemy musieli wszystko zaczynać od nowa – mówił drżącym głosem prezydent kraju Baldwin Lonsdale na konferencj­i ONZ poświęcone­j zmianom klimatu. Według oficjalnyc­h danych cyklon zabił tylko 11 osób, jednak ostateczna liczba ofiar będzie znana dopiero za kilka tygodni. Może się okazać o wiele wyższa. 18-letnia Brytyjka Emma Venier pracowała na wyspie Ambae jako wolontariu­szka. W sobotę po raz ostatni rozmawiała z matką przez telefon. – Powiedział­a, że zabili deskami okna i są w pogotowiu. Od tej pory nie dała znaku życia. Matka innej wolontariu­szki, Australijk­i Zoe Marshall, dostała od niej SMS w sobotę wieczorem: – Kocham cię najbardzie­j na świecie. Dziewczyna mieszkała na wyspie Pentecost. Po pięciu dniach od przejścia cyklonu rodzice nadal nie mają od niej żadnej wiadomości. Wierzą, że żyje, ale boją się, że może być ranna. – Inaczej na pewno by się z nami skontaktow­ała. To naprawdę dobre dziecko. Wiedziałab­y, że się o nią martwimy. Aby znaleźć Zoe, ojciec założył internetow­y blog zatytułowa­ny Gdzie jest moja dziewczynk­a? Odpowiedzi­ał mu pewien student inżynierii. Uspokajał, że wioska Zoe była dobrze przygotowa­na na przyjście huraganu, że Zoe i jej koledzy na pewno żyją. Nie mają tylko łączności telefonicz­nej. Vanuatu wie, co to klęski żywiołowe. Wiele wsi i miasteczek posiada centra ewakuacyjn­e, betonowe domy bez okien, z niskimi drzwiami, przez które trzeba się wczołgiwać, i dachami, których krawędzie są wkopane w ziemię. Ostrzeżeni­a przed nadciągają­cymi wichurami podawane są przez radio i wysyłane SMS-ami z dużym wyprzedzen­iem. Ludzie są świadomi, że muszą chronić się w kościołach, szpitalach i innych murowanych budynkach. Tylko dlatego liczba ofiar katastrof jest tu względnie mała. Nazwa „Vanuatu” znaczy „wieczna ziemia”, więc już następnego dnia po przejściu cyklonu Emma i Keith Vatoko zabrali się do naprawy dachu ich prowizoryc­znej chałupy z blachy. – Mimo tego, co nas spotkało, podnosimy głowy i zawsze myślimy pozytywnie – mówi uśmiechnię­ta Emma. – I to czyni nas silnymi. (EW)

 ?? Fot. Reuters/Forum ??
Fot. Reuters/Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland