Szybciej, ale nie łatwiej, czyli reforma tzw. rozwodów kościelnych
Stając na ślubnym kobiercu, przyrzekali miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Po latach, kiedy życie zweryfikowało ich marzenia, starają się wszystko odkręcić. Do sądów kościelnych wpływa coraz więcej wniosków o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Od 8 grudnia wyroki mają zapadać szybciej, przynajmniej w tych najbardziej oczywistych sprawach.
Tak ma się stać za sprawą ogłoszonej kilka miesięcy temu reformy papieża Franciszka, która wchodzi w życie 8 grudnia, czyli z początkiem Roku Miłosierdzia Bożego. Co ważne, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Tekstów Prawnych, kard. Francesco Coccopalmerio podkreślił, że papież Franciszek niczego nie zmienia w nauczaniu Kościoła o małżeństwie, nie wprowadza „kościelnych rozwodów”, tylko ze względów duszpasterskich upraszcza niektóre procedury.
– Zmiany są natury czysto duszpasterskiej i polegają na tym, by przyśpieszyć procesy stwierdzenia nieważności związku małżeńskiego, tak aby szybciej służyć wiernym, którzy znaleźli się w takich sytuacjach – mówił kardynał Coccopalmerio podczas prezentacji listu papieskiego informującego o nowych zasadach.
Trudne i skomplikowane
O tym, jak kościelne procedury procesów o stwierdzenie nieważności małżeństwa są skomplikowane, na własnej skórze przekonała się pani Justyna (imię zmienione). – Rozstanie z mężem to był dla mnie naprawdę trudny czas, a kościelny proces wcale tego nie ułatwiał. Do dziś, choć od wyroku minęło już dziewięć lat, trudno mi o tym spokojnie rozmawiać – mówi nam kobieta.
Andrzeja poznała nad morzem, gdzie oboje pracowali sezonowo, żeby trochę dorobić na studia i drobne wydatki. Okazało się, że pochodzą z tych samych stron. Ona mieszkała w Łodzi, on w miejscowości oddalonej od miasta o niecałe trzydzieści kilometrów. Studiowali na tej samej uczelni. Szybko między nimi zaiskrzyło. Znad morza wrócili już jako para. Po dwóch latach znajomości Andrzej oświadczył się, po kolejnym roku wzięli ślub. Byli wtedy już po studiach, pracowali zawodowo.
Po ślubie młodzi zamieszkali w rodzinnej miejscowości Andrzeja. Tymczasowo, dopóki nie odłożą na własne cztery kąty. – Szybko okazało się, że matka niemal we wszystkim wyręcza Andrzeja. Pierze ubrania, prasuje, a potem składa w kostkę i układa w szafie, nawet bieliznę. Robiła mu kanapki do pracy, herbatę, kiedy tylko o to poprosił. Tego samego wymagała ode mnie, a Andrzej nie widział w tym nic złego – opowiada po latach Justyna.
Między młodymi iskrzyło, ale teraz już zupełnie z innego powodu niż jeszcze przed ślubem. Justynie przeszkadzała nieporadność Andrzeja, jego drażniły uwagi żony. Najbliższa rodzina podpowiadała Justynie, że wszystko się zmieni, jak wyprowadzą się od teściów i pójdą na swoje, a na świat przyjdą dzieci. Zaczęli się nawet o nie starać, ale przy kolejnej awanturze Andrzej w końcu wypalił, że tak naprawdę nie zależy mu ani na przeprowadzce, ani na potomstwie.
– Nigdy ich nie chciałem. Słyszałaś tylko to, co chciałaś słyszeć – mówił, kiedy ze łzami w oczach wypominała mu ich niby wspólne plany.
28