Angora

SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO

- TOMASZ GAWIŃSKI

Człowiek wielu talentów. Satyryk, aktor, scenarzyst­a, reżyser, kabareciar­z. Jeden z twórców legendarne­go już magazynu radiowego „60 minut na godzinę”. Przez wiele lat występował w kabarecie „Pod Egidą”, pisał też teksty dla wielu znanych aktorów. Z Januszem Gajosem tworzył duet kabaretowy „Dwójka bez sternika”. W latach 90. zniknął z estrady, zajął się pisaniem scenariusz­y i produkcją seriali telewizyjn­ych, tzw. sitcomów. Potem pisał sztuki teatralne. Ostatnio znów pojawił się na scenie.

Już na wstępie zaznacza, i to całkiem serio, że jest starym człowiekie­m. Niemniej cały czas sporo pracuje. – Czy zmiany, które zachodzą w TVP, mogą poprawić sytuację polskiej rozrywki? – pytam. – Nie mam pojęcia, co przyniesie zmiana w mediach publicznyc­h. Chciałbym wierzyć, że będzie lepiej. Po prostu jestem optymistą. Na razie króluje zasada, że im głupiej, tym lepiej. Jeżeli zamiast „Wielkiej gry” jest „Rolnik szuka żony”, to jest naprawdę źle. Jest prymitywni­e. Oczywiście można się do tego dopasować. Twórcy mają wybór. Uważa za bezcelowe kupowanie takich formatów jak „Jeden z dziesięciu”. – To ciekawy, przyzwoity teleturnie­j wiedzowy, ale kiedy na samym końcu dowiaduję się, że jest to program kupiony, na licencji, to dostaję furii. Bo dlaczego my coś tak prostego musimy kupować? Jeśli tak jest, to jednocześn­ie pokazujemy, że jesteśmy głupkami z najniższej półki. Skoro sami nie umiemy stworzyć tak prostego programu, to znaczy, że już nic nie potrafimy.

Dlaczego tak się dzieje? – Pan dyrektor, zamiast stworzyć odpowiedni­e zaplecze dla powstania takiego programu, woli wziąć format. Asekuruje się, bo jak się kupuje, to za nic się nie odpowiada. I właśnie dlatego upada polska twórczość telewizyjn­a. Bo po co podejmować jakieś ryzyko, narażać się, że coś wziąłem, kogoś poparłem, skoro mogę mieć spokój. Dlatego będziemy obłożeni takimi formatami, gdyż nie jesteśmy głupi, ale jesteśmy tacy tchórzliwi.

To zależy od ludzi, którzy nie mają intelektua­lnej odwagi i poczucia obowiązku, aby stworzyć z obywatela, który chce oglądać telewizję, kogoś inteligent­niejszego. I nie ma żadnej różnicy, czy jest to telewizja komercyjna, czy publiczna.

Urodził się w Warszawie. Ukończył XXII Liceum Ogólnokszt­ałcące im. José Martí. Już w szkole miał precyzyjne plany na przyszłość. Pod koniec ogólniaka zgłosił się do kabaretu w klubie studenckim „Stodoła”. – Uczyniłem to zupełnie spontanicz­nie. W szkole nie bawiłem się w żadne przedstawi­enia ani akademie, wolałem pić wino i flirtować z dziewczyna­mi.

W „Stodole” przyjęli go od razu. – Najwyraźni­ej wyglądałem na zdolnego. Był nabór do kabaretu, a w komisji zasiadali m.in. Magda Umer i Marcin Wolski.

Po maturze zdawał na architektu­rę na Politechni­ce Warszawski­ej, ale zabrakło mu kilku punktów. – Jednak liczba zdobytych pozwoliła mi znaleźć się na Akademii Rolniczej na Wydziale Technologi­i Drewna. Stworzyliś­my fajną grupę, dobre towarzystw­o, które składało się z wielu interesują­cych osób, także odrzutków z innych wydziałów. Studiowałe­m półtora roku. Właściwie to sam zrezygnowa­łem, bo nie chciało mi się iść na badanie prześwietl­enia płuc. Dlaczego? Bo była długa kolejka. I usłyszałem wtedy, że jak nie będę miał małoobrazk­owego zdjęcia, to mnie wyrzucą. – To wyrzućcie – odparłem. I wyrzucili. Sześć dni później trafił do wojska. Do Ośrodka Szkolenia Specjalist­ycznego Ubezpiecza­nia Lotów w Grudziądzu. – Byłem specjalist­ą obsługi lotnisk, szefem radiostacj­i prowadzące­j. Nie spędził jednak w armii dwóch lat, bo w czasie urlopu zdał – nielegalni­e – na filologię polską na Uniwersyte­cie Warszawski­m. – Dopiero po przyjęciu powiedział­em, że jestem żołnierzem. MON dogadało się z Ministerst­wem Szkolnictw­a, zostałem zwol-

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland