Pingwin i błędni rycerze
Na Kremlu uważnie obserwuje się polskie Ministerstwo Obrony. Przede wszystkim nie traci się z oczu ministra wojny Macierewicza ani jego adiutanta. Co niezmiernie ciekawe, podobnie wnikliwą uwagę świat zwracał wcześniej tylko jeden jedyny raz. Dotyczyło to drugiej wojennej wyprawy Don Kichota konno i Sancho Pansy na ośle (a może na odwrót?). Wyprawy równie ofiarnej co zbędnej, nieskończenie za to szarmanckiej, wszak znów tylko o babę chodziło. Dziś, gdy Polska wreszcie wstała z kolan, a wartością największą znów stały się duma, godność i umiłowanie ojczyzny, wiadomo, że żarty się skończyły i upadło rosyjsko-niemieckie kondominium. Dlatego drżą na Kremlu i w napięciu śledzą, co dzieje się nad Wisłą. Bo błędnych rycerzy jest u nas wielu, a co taki świtem zaatakuje? Nie wie tego nikt.
Iskrzy nie tylko między Warszawą i Moskwą. Iskrzy w całej Europie i poza nią. Europejczycy, zszokowani, zaczynają sobie uświadamiać, że błogostan i dobrobyt nie zostały im dane raz na zawsze, bo właśnie zaczynają nimi miotać sprzeczności międzynarodowych interesów. Dotychczasowi dobrzy sąsie- dzi zaczynają się na siebie boczyć, warczeć, do bitki się sposobić. Goście, niegdyś serdecznie do gościnnych domów przyjęci, niewdzięcznością się gorzką odpłacają. Co dobrze działało, jest psute. Upadły autorytety. Dekadencja.
A wszystko przez pingwina... Norweska armia, wierna osobliwej tradycji, ma w zwyczaju honorować pełnego godności nielota. Co parę lat na wojskowej uroczystości ptak otrzymuje awans, przyjmuje defiladę, żołnierze witają go jak swego przełożonego, a on im skrzeczy w odpowiedzi i drapie się skrzydełkiem. Normalka, jak to w wojsku. Tegoroczna wiadomość o awansie Olafa na generała brygady obiegła świat, ale w Polsce wymusiła regulaminową reakcję. W te pędy więc i u nas uhonorowano jakiegoś ptaszka złotym odznaczeniem, tak pięknym, że niedługo potem wojsko pozdrawiało go z czcią, jak ministra! To dziwaczny przejaw honoru i dumy, jaką nareszcie prezentuje polskie żołnierstwo. Armia silna, prężna, nowoczesna, jak kiedyś już zresztą deklarowano. Było to zdaje się latem 1939 roku...
Olaf czy Misiewicz jako postacie żołnierskie nie mają, poza dziennikarskim, żadnego znaczenia, choć z pierwszego ludzie się życzliwie śmieją, z drugiego dworują. Ale wojny wybuchały z powodów lżejszych niż koszarowe żarty z cwanego giermka jakiegoś błędnego rycerza. Wie o tym przełożony naszego Olafa, przepraszam, Misiewicza, który – widząc na błękitnym polskim niebie czarne chmury – zaapelował do sportowców w aeroklubach, by nie zapomnieli, że Polska na nich liczy w potrzebie. By pamiętali, że żadna wojna nie odbędzie się bez nich! Minister, który jak Che Guevara czyta „Don Kichota” w oryginale, niewątpliwie przypomniał sobie przedwojenną Ligę Powietrzną i Przeciwgazową. Wrażliwi na urok opowieści o błędnych rycerzach Polacy oniemieli, gdy ujrzeli w wyobraźni myśliwskie eskadry szybowców, sunące w ciszy na wschód. Widzieli zgrabne „Wilgi”, udające bombowce dalekiego zasięgu, ale dech w piersiach zapierał im obraz kawalerii powietrznej, czyli motolotni, szarżujących na baterie obrony przeciwlotniczej wroga. Ponad aeroklubową armadą unosiły się wesoło kolorowe balony, w ich gondolach siedzieli harcerze z lornetkami i coś tam wypatrywali na ziemi. Nareszcie! Są polskie AWACS-y...
Znamienne były reakcje naszych sąsiadów, gdy minister Macierewicz wezwał aerokluby do działań operacyjnych! I Niemcy, i Rosjanie pamiętali wcześniejsze powołanie Obrony Terytorialnej, formacji uzbrojonych patriotów, którzy mają stanowić w nowej doktrynie wojennej piąty rodzaj sił zbrojnych, choć eksperci są przekonani, że to tylko piąte koło. A wkrótce apele mobilizacyjne skierowane zostaną do jachtklubów i Związku Łowieckiego, choć do kawalerzystów już nie, bo coś z końmi poszło nie tak...
Niemcy, a wojaczki odechciało się im w 1945 r., od razu ogłosiły, co trzeba im zrobić w przypadku inwazji. Jakie porobić zapasy i jak przetrwać pierwsze tygodnie wojny. Wydrukowano nawet śpiewniki z utworami, które każdy Niemiec będzie nucić po wieczornym apelu. Zachodni sąsiad przyjął zatem postawę pasywną. Ale temu ze wschodu ani na myśl to przyszło, bo wzburzyła się w nim słowiańska krew. Kreml napiął muskuły i ogłosił gigantyczne manewry niemal na całym terytorium. Ale Polak nie pęka... Minister Macierewicz i jego Sancho Pansa już nazajutrz wezwali dowódców i szefów wywiadu, żeby omówić stan rzeczy. Czy gdyby wybuchła wojna, też zebraliby się dzień po? Chcąc stanąć na wysokości zadania, powinni raczej zebrać się dzień przed... Wyszło jak zwykle. Jak nam nikt nie powie, to nie będziemy wiedzieli.
Mieszają się tradycje, mitologie i neurozy. Miesza się rycerski ryt i plebejska proza, a chroniczne błędy stają się obłędem. W głowach się nam miesza, co najboleśniej wykazał wszystkim norweski król, który w osobistym liście oznajmił wszem wobec, że wspomniany pingwin Olaf „posiada wszelkie cnoty, by otrzymać godność i honor rycerza”. A jeśli Olaf je posiada, to czy nie posiada ich giermek Misiewicz albo jego błędny minister? Wolne żarty. Oczywiście, że posiadają! Na szczęście akurat przy tej trójce okna można mieć szeroko otwarte. Żaden nie poleci...
henryk.martenka@angora.com.pl Ildar Abdrazakow (Mefisto), baszkirski bas o zdumiewających możliwościach, oraz Alexey Markow (Walenty) – rosyjski baryton z renomowanej młodzieżowej stajni Teatru Maryjskiego.
Żółta kartka należy się dyrekcji salzburskiego festiwalu. Kierownictwo artystyczne od pewnego czasu sprawuje tu wybitna śpiewaczka Cecilia Bartoli. To już trzeci raz za jej rządów zostaliśmy – delikatnie mówiąc – wprowadzeni w błąd. Myślę o niedawnej uwspółcześnionej i upolitycznionej Normie Belliniego oraz bezrozumnym i brzydkim Czarodziejskim flecie, za który Mozart bezsilnie patrzący z obłoków zapewne się wstydził.
Pozostaje jeszcze jedna delikatna sprawa. Są to ceny biletów, które zaczynają się od niebagatelnej kwoty 460 euro za każdy fotel. Przed 100 laty Max Reinhardt przy wsparciu Franza Schalka, Ryszarda Straussa i Hugo von Hofmannsthala wymyślili i zainicjowali ten festiwal. Potem firmowały go tak wielkie nazwiska jak Arturo Toscanini, Bruno Walter, Herbert von Karajan i Karl Böhm.
Mając tego świadomość, po obejrzeniu tak nieszczęsnego Fausta czuję się w obowiązku skierować do melomanów następujące ostrzeżenie: Uwaga na Salzburg!