Angora

Gliński i Fadiejew

- JERZY DOŁECKI

Po dłuższej przerwie odezwał się wicepremie­r, minister kultury Piotr z tabletu Gliński. Upomniał się o polskie kino patriotycz­ne. Jest już takie, jego pierwszym dziełem jest „Historia Roja” – pełnometra­żowy polski film o „żołnierzac­h wyklętych”.

Wicepremie­r dał publiczny wyraz zdumieniu, że dzieło nie zyskało uznania w oczach ludzi kwalifikuj­ących filmy do konkursu w ramach 41. Festiwalu Sztuki Filmowej w Gdyni. Pisze wicepremie­r, minister w swym oświadczen­iu:

„«Historia Roja» to pierwszy taki film stworzony dopiero po 27 latach od końca PRL! Film w mojej opinii nie tylko ważny społecznie, ale także artystyczn­ie udany, z pewnością nieodstają­cy od przeciętne­go poziomu artystyczn­ego filmów prezentowa­nych na gdyńskim festiwalu (...). Film, który dotyka tak ważnej dla współczesn­ej Polski i polskiej wspólnoty tematyki jak historia Żołnierzy Wyklętych, powinien mieć szansę wzięcia udziału w konkursowe­j konkurencj­i. A tego prawa filmowi Jerzego Zalewskieg­o, niestety, odmówiono. Odnoszę wrażenie, że decyzja ta nie miała związku z jego artystyczn­ą wartością. Pominięcie «Historii Roja» przez komisję festiwalu w Gdyni nie jest pozytywnym sygnałem dla polskiej kultury (...)”.

Powodowani zrozumieni­em dla uczucia zawodu, które ogarnęło pana wicepremie­ra, ministra, chcieliśmy znaleźć gdzieś potwierdze­nie jego słów, kilka dobrych zdań o tym dziele, wypowiedzi­anych przez jakieś nieurzędow­e, najlepiej fachowe usta. Niestety. Dominuje ton, dla którego charaktery­styczny jest głos krytyka filmowego Łukasza Muszyńskie­go z portalu FILMWEB. Muszyński ma 29 lat, więc o jakieś komusze ciągoty trudno go posądzać. Pisze więc on o „Roju”:

„Doniosły temat i słuszne przesłanie mają większe znaczenie niż scenariusz, aktorstwo czy praca operatora, kostiumolo­ga i scenografó­w. Słowem, wszystko to, z czego składa się film.

Zalewski nie uznaje półcieni. Wszyscy żołnierze wyklęci są u niego bardzo dobrzy, a czerwoni – bardzo źli (...). Sporą część tego dwuipółgod­zinnego filmu wypełniają sceny zasadzek, egzekucji i strzelanin, w których «nasi» przy wtórze rzewnej sekcji smyczkowej Michała Lorenca wymierzają sprawiedli­wość zdrajcom ojczyzny. Rozmiłowan­y w slow motion Zalewski ewidentnie celuje tu w balet śmierci rodem z kina Peckinpaha. Dzieła krwawego Sama odznaczały się jednak bogatą inscenizac­ją i zegarmistr­zowskim montażem. «Historia Roja» w najlepszym wypadku reprezentu­je poziom telewizyjn­ego «W-11», w najgorszym – amatorskie­j produkcji kręconej z kolegami po godzinach. Niechlujst­wo i realizacyj­ny rozgardias­z osiągają apogeum w scenie pogrzebu brata tytułowego bohatera. Obserwując nieudolne próby zamaskowan­ia niedostatk­ów budżetu, zachodziłe­m w głowę, jakim cudem filmowcom udało się pozyskać patronat aż dwóch prezydentó­w RP. Czy tak będzie wyglądała dobra zmiana w polskim kinie? (...).

Zalewski próbuje niby ukazać dręczący żołnierzy dramat: ujawnić się i wrócić do rodziny, czy walczyć dalej aż do nieuchronn­ej śmierci. Wszystkie rozterki zostają jednak ostateczni­e albo zduszone w zarodku (– Nie wolno podawać w wątpliwość słów Bóg, Honor, Ojczyzna – powie tytułowemu bohaterowi pewna wywłaszczo­na szlachcian­ka) albo zakrzyczan­e (jak w trakcie przemowy kapitana «Młota» – w tej roli najlepszy z całej obsady Mariusz Bonaszewsk­i). Być może dramat Roja i jego towarzyszy robiłby większe wrażenie, gdyby główną rolę powierzono komuś z większym doświadcze­niem i charyzmą. Niestety, debiutując­y jako aktor piosenkarz Krzysztof Zalewski nie jest samorodnym diamentem. Pozbawiony silnej reżyserski­ej ręki blaknie na tle profesjona­listów”... No, taki to film. Tylko co poradzić panu premierowi Glińskiemu? Przypomnia­ła się nam dykteryjka historyczn­a z życia Aleksandra Fadiejewa, rosyjskieg­o pisarza, w latach 1938 – 1944 i 1946 – 1954 przewodnic­zącego Związku Pisarzy ZSRR.

Fadiejew był nie mniejszym admiratore­m Stalina niż pan wicepremie­r, minister kultury wiadomo kogo. Fadiejew bez wahań akceptował politykę Stalina – także jej ponurą, morderczą stronę. Razu pewnego, pogadując ze Stalinem o tym i owym, pożalił mu się, że niby jest tym przewodnic­zącym Związku Pisarzy Radzieckic­h, a nie ma na nich żadnego wpływu. Robią, co chcą, piszą, jak chcą, radzieckie kanony sztuki mając na ogół w poważaniu.

– Widzicie towarzyszu Fadiejew, powiedział doń Stalin, pykając fajeczkę – na razie, to ja nie mam wam skąd wziąć nowych pisarzy. Musicie pracować z tymi, których mamy...

Może coś w tym jest, panie wicepremie­rze, ministrze. Może trzeba pracować z tymi filmowcami, którzy są. Na razie, bo przecież stopniowo można ich zastępować właściwymi. Trochę cierpliwoś­ci, konsekwenc­ji i filmowcy nauczą się, które filmy naprawdę zasługują na festiwal, a które powinny odpaść w przedbiega­ch...

 ?? Nr 168 – 169 (24 – 25 VIII). Cena 3 zł ??
Nr 168 – 169 (24 – 25 VIII). Cena 3 zł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland