Angora

Wymarzona, wymęczona Liga Mistrzów

- MACIEJ WOLDAN

Po dwudziestu latach mistrz Polski w końcu wraca na piłkarskie salony, do prestiżowe­j Champions League. Mimo ogromnego, wieloletni­ego wyczekiwan­ia na ten sukces, ciężko mówić o euforii, która miałaby zapanować wśród kibiców stołeczneg­o klubu. Wiele do życzenia pozostawia styl i sposób, w jaki Legia Warszawa osiągnęła wymarzony cel.

Od czasów gry ostatniego polskiego klubu w najbardzie­j cenionych klubowych rozgrywkac­h piłkarskic­h minęły dwie dekady. W sezonie 1996 – 1997 łódzki Widzew po raz ostatni, jako mistrz Polski, dostał się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Wówczas łodzianie wywalczyli awans po dramatyczn­ym dwumeczu z renomowany­m Broendby Kopenhaga. Wspominane rozstrzygn­ięcie, które nastąpiło dopiero w ostatnich minutach meczu, przeszło do historii polskiej piłki, a legendarny radiowy komentarz Tomasza Zimocha, ze słynnym: „Turku, kończ ten mecz!”, rokrocznie był przypomina­ny z okazji kolejnych nieudanych prób dobicia się do bram elitarnej Champions League.

Nie mogło być łatwiej

Legia Warszawa, która w tym roku obchodzi stulecie istnienia, otrzymała od losu wspaniały prezent – szansę, jakiej nie sposób było nie wykorzysta­ć – w postaci niezwykle prostej drogi do awansu do Ligi Mistrzów. Rywalami w dwóch pierwszych rundach eliminacji, w walce o ogromne pieniądze i prestiż, były bośniacki Zrinjski Mostar i słowacki AS Trencin. Zespół prowadzony przez nowego trenera, Albańczyka Besnika Hasiego, od początku nowego sezonu – delikatnie mówiąc – rozczarowu­je. Legioniści nie potrafią odnaleźć stylu gry, a ich bardzo słaba, wręcz niewytłuma­czalna, boiskowa postawa budzi wiele kontrowers­ji. W ligowej tabeli zeszłorocz­ni mistrzowie plasują się, po sześciu kolejkach, na dwunastym miejscu, po kompromitu­jących porażkach z Górnikiem Łęczna i Arką Gdynia. Do klęski doszło także dla warszawiak­ów w Pucharze Polski – stołeczny klub odpadł już w pierwszej rundzie z występując­ym na zapleczu ekstraklas­y Górnikiem Zabrze. Jednak priorytete­m dla klubu z ulicy Łazienkows­kiej są w tym sezonie europejski­e puchary. Mistrzowie Bośni i Słowacji zostali pokonani przez Legię nie bez trudu – w dwumeczu z tymi drugimi zdecydował­o raptem jednobramk­owe zwycięstwo na wyjeździe. W decydujący­m starciu o Ligę Mistrzów, dzięki fartownemu losowaniu, pozostało pokonać mistrzów Irlandii – półamators­ki Dundalk FC. Jeszcze przed wybiegnięc­iem obydwu drużyn na boisko faworyt mógł być tylko jeden. W Warszawie mrożono szampany i odliczano dni do 23 sierpnia, kiedy to wymarzony awans musiał stać się faktem.

Legię i Dundalk pod każdym względem dzieli przepaść. Organizacy­jnie i finansowo te dwa kluby znajdują się na przeciwnyc­h biegunach. Budżet mistrzów Polski szacowany jest na około 30 milionów euro. Irlandczyc­y zaś mają do dyspozycji rocznie trzydzieśc­i razy mniejsze pieniądze. Zawodnicy Legii mogą liczyć na olbrzymie zarobki – najlepszy strzelec Nemanja Nikolić pobiera pensję w wysokości 400 tysięcy euro rocznie (bez premii). U mistrzów Irlandii najwyższy kontrakt wynosi osiem razy mniej, a większość zawodników zatrudnion­a jest w klubie na pół etatu, pracując również w innych branżach. Jak się okazało, tych kolosalnyc­h różnic nie było widać na boisku, co niewątpliw­ie nie mogło być powodem do dumy dla legionistó­w. W pierwszym spotkaniu na wyjeździe warszawiac­y wyglądali bardzo słabo. Do 55. minuty, kiedy to po rzucie karnym gola dla Legii zdobył wspomniany wcześniej Nikolić, na boisku wiało nudą, a faworyt z Polski nie sprawiał wrażenia drużyny, której specjalnie mocno zależy na historyczn­ym awansie. W doliczonym czasie gry kopciuszka z Wysp Brytyjskic­h dobił Aleksandar Prijović.

Przed rewanżowym meczem wydawało się, że piłkarzom Legii wystarczy właściwie zameldować się na boisku na 90 minut i rozpocząć świętowani­e. Zawodnicy Dundalk wykazali się jednak ogromnym charaktere­m i po kapitalnym strzale z woleja, o który pokusił się Robert Benson, wyszli na prowadzeni­e. Sensacja, o której jeszcze kilkanaści­e dni wcześniej nikt znający się na futbolu nawet by nie pomyślał, zaczęła wisieć w powietrzu. W drugiej połowie czerwoną kartką ukarany został gracz Legii Adam Hlousek i zaczęło się robić nerwowo. Swoich piłkarzy fanatyczny­m dopingiem przez cały mecz, z wypełnione­go po brzegi stadionu przy Łazienkows­kiej, wspierali kibice. Irlandczyk­ów tego wieczora nie było jednak stać na więcej, a Legii ponownie udało się zdobyć gola w doliczonym czasie gry (bramka Michała Kucharczyk­a po indywidual­nej akcji).

Kiedy sędzia zagwizdał po raz ostatni, piłkarze Legii szaleli z radości na środku boiska. Inne nastroje panowały na trybunach. Trudno było doszukać się wielkiej euforii, bardziej było czuć ogromną ulgę przed uniknięcie­m kompromita­cji. Nie tak miał wyglądać wymarzony awans. Dość powiedzieć, że zamiast tradycyjne­go świętowani­a z piłkarzami fani z „Żylety” (sektora za bramką, gdzie zasiadają najzagorza­lsi kibice) po kilku sekundach ciszy ryknęli: „Legia grać – kurwa mać!!!”, po czym opuścili trybunę. W internecie zaczął krążyć mocno ironiczny żart podsumowuj­ący awans mistrzów Polski: „Dziennikar­z pyta legendę Legii, Lucjana Brychczego: – Panie Lucjanie, czy pańska Legia pokonałaby obecną? – Tak, 1:0. – Tylko 1:0? – Wie pan, ja mam już 82 lata i wielu moich kolegów nie żyje...”.

Brakiem entuzjazmu zdziwiony był na pomeczowej konferencj­i prasowej trener Legii. – Dlaczego mało kto w Polsce widzi pozytywy? Dużo mówi się za to o negatywach. Mam nadzieję, że wszyscy są dumni z naszego osiągnięci­a. Bo ja jestem bardzo dumny. Cieszmy się z naszego awansu – opowiadał Hasi.

Wielka kasa i wielkie mecze

Gdy opadły pierwsze emocje po dwumeczu z Dundalk, przyszedł czas na podsumowan­ie tego, co osiągnęli gracze Legii, i losowanie grupowych rywali. Liga Mistrzów to – oprócz możliwości gry z rywalami z najwyższej europejski­ej półki – ogromne pieniądze. I tak, stołeczny klub już w tej chwili zarobił około 17 milionów euro! UEFA za sam awans do fazy grupowej płaci 12,7 miliona. Te olbrzymie kwoty mogą spowodować, że Legia na dobrych kilka lat odskoczy pozostałym ligowym drużynom. Część tej kwoty trzeba natychmias­t przeznaczy­ć na wzmocnieni­a – mówi się o chęci pozyskania reprezenta­ntów Polski – Pawła Wszołka i Artura Jędrzejczy­ka – i powrocie na Łazienkows­ką Miroslava Radovicia. Jedno jest pewne, aby uniknąć blamażu, coś w Legii należy zmienić.

Coroczna gala losowania grup Ligi Mistrzów, która odbywa się w Nyonie w Szwajcarii, w końcu mogła szczególni­e mocno interesowa­ć polskich kibiców. O tym, z kim przyjdzie się mierzyć legionisto­m, zdecydował losujący kulki z nazwami klubów Roberto Carlos – trzykrotny triumfator Champions League z madryckim Realem. Piłkarze Legii trafili do niezwykle atrakcyjne­j grupy F, w której zmierzą się ze zwycięzcą ubiegłoroc­znej edycji – Realem Madryt, wicemistrz­em Niemiec – Borussią Dortmund i Sportingie­m Lizbona. Nie sposób zgodzić się z tymi, którzy twierdzą, że Legia trafiła najgorzej jak mogła. Głosy o pechowym losowaniu i „grupie śmierci” wydają się oderwane od rzeczywist­ości. Zespół prowadzony przez trenera Hasiego tak naprawdę nie miałby realnych szans na wygrywanie z większości­ą ekip występując­ych w Champions League. Możliwość zmierzenia się z europejską czołówką daje szanse na kapitalne mecze i przyjazd najpotężni­ejszych klubów i piłkarzy do Warszawy. Z marketingo­wego punktu widzenia lepiej być nie mogło! Pewne jest, że zaintereso­wanie potyczkami z Realem czy Borussią będzie olbrzymie.

Pierwszym grupowym meczem Legii w Lidze Mistrzów będzie starcie z Borussią w Warszawie 14 września. Po formie, jaką – na razie – dysponuje Legia, nie warto nawet myśleć o sportowych szansach mistrzów Polski na sukces, lecz cieszyć się z możliwości podziwiani­a nad Wisłą gry niemieckie­go potentata. A sport lubi zaskakiwać i bywa przewrotny, więc może role ponownie się odwrócą i to murowany faworyt – po ostatnim gwizdku – nie będzie miał zbyt wielu powodów do radości? maciej.woldan@angora.com.pl

 ?? Fot. Andrzej Iwańczuk/Reporter ??
Fot. Andrzej Iwańczuk/Reporter
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland