Zielińscy na wirsycku, hej!
Bracia Zielińscy wciąż błyszczą! Mimo że za nimi ponad pół wieku śpiewania, głównie pod szyldem Skaldów, nie poddali się upływowi czasu. Są w świetnej estradowej formie. Potwierdzili to występem w ramach cyklicznej łódzkiej imprezy Geyer Music Factory, odbywającej się na dziedzińcu zabytkowej fabryki, będącej reliktem architektury przemysłowej. W tegorocznych koncertach brały udział muzykujące rodziny. Stąd wśród uczestników bracia Zielińscy.
Występ stał pod znakiem zapytania, bo nie wiadomo było, czy Andrzej Zieliński – starszy z muzykujących braci, autor większości kompozycji, klawiszowiec i wokalista – odzyska siły po urazach odniesionych podczas groźnego wypadku samochodowego, w którym Skaldowie uczestniczyli w czerwcu. Ich samochód wpadł w poślizg i dachował. „Szok – mówił po zdarzeniu Jacek Zieliński. – Jak się człowiek na autostradzie w szybkim tempie zaczyna najpierw kręcić, a potem koziołkować, to jest ciężka sprawa (...). Każdy jest jakoś potłuczony. Tu coś boli, tam coś się podrapało. W najgorszym stanie jest mój brat, Andrzej Zieliński, który nie prowadził samochodu, jak mylnie podawano, tylko siedział jako pasażer koło mnie (...). Musi pozostać w szpitalu (...), bo ma złamania żeber, mostka i łopatki”.
Wydawało się, że najbardziej poszkodowany muzyk na kilka miesięcy będzie musiał zrezygnować z koncertowania, tymczasem szybko się po kraksie pozbierał i zawitał do Łodzi. „Dobry wieczór!” – Jacek Zieliński przywitał publiczność, która szczelnie wypełniła brukowany dziedziniec Białej Fabryki. Jego starszy brat z trudem doszedł do stanowiska z instrumentami klawiszowymi (odczuwa jeszcze skutki wypadku), ale był uśmiechnięty. Najwyraźniej powrót na scenę dobrze mu zrobił. Przecież muzyka to jego życie. Skomponował grubo ponad 250 utworów. Nie tylko dla Skaldów, ale też dla innych wykonawców. Grał również w USA, gdzie spędził blisko 30 lat. „Drodzy państwo – kontynuował jego brat. – Koncert rodzinny, a więc zebraliśmy, co było z naszej rodziny w danym momencie do dyspozycji, i przyjechaliśmy. Familia Zielińskich połączona z familią Tarcholików, ponieważ tak się dzieje, że córki nasze wychodzą za mąż, a potem zmieniają nazwisko”.
Program wypełniły piosenki z repertuaru Skaldów. Przeważały te najstarsze, które wszyscy doskonale znamy. Na początek artyści wybrali utwór z tekstem Wojciecha Młynarskiego, „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”, który prawie pół wieku temu, dwa lata po debiucie Skaldów, zdobył tytuł Radiowej Piosenki Roku 1967. „Muzykę skomponował szanowny mój braciszek – oznajmił Jacek Zieliński. – Dzisiaj leciutko utykający, ale jest – Andrzej Zieliński!”. Tu artysta wskazał ręką brata, na co ten się podniósł, a publiczność przywitała go brawami.
Tak się zaczęło półtorej godziny dobrej muzycznej zabawy. Bo wszystko było jak trzeba. Same przeboje. Przypomniał się warszawski koncert Paula McCartneya. Wprawdzie repertuar inny i zasięg twórczości światowy, a nie tylko nasz krajowy, ale obydwa estradowe wydarzenia miały jedną wspólną cechę, przynajmniej dla polskiej pu- wypadły fantastycznie, a publiczność ochoczo zaśpiewała chórki, wykonywane w płytowej wersji przez zespół Alibabki. Pamiętne „Pa, pa, pa, pa... – niemal rozsadziło zabytkowe mury.
Skoro koncert wypełnił repertuar zespołu lubiącego wpleść w piosenki elementy folkloru góralskiego, nie mogło zabraknąć „Na wirsycku”. Oj, niektórym słuchaczom zapewne łezka się w oku zakręciła, kiedy Jacek Zieliński zaintonował: „Blisko nieba stoją Tatry”.
Dla porządku dodam, że ze słynnymi braćmi wystąpiło dwoje dzieci Jacka Zielińskiego – Bogumił Zieliński (bas) i Gabriela Zielińska-Tarcholik (śpiew). Na perkusji zagrał mąż wokalistki, Rafał Tarcholik (perkusja).
Wracając do Andrzeja Zielińskiego i skomplikowanych obrażeń muzyka, to nie wpłynęły one na jego instrumentalne zdolności. Przynajmniej nie wy-