Konkurs lenistwa
Dookoła świata
W parku Ichon Hangang w Seulu 70 osób siedzi na trawniku, bezmyślnie patrząc przed siebie. Jedni usadowili się na błękitnych matach, inni przynieśli turystyczne krzesełka, kobiety trzymają parasolki chroniące od słońca, mężczyźni okryli głowy ręcznikami. Uczestnicy imprezy nie robią absolutnie nic, tkwią na swoich miejscach niemal bez ruchu. Kto nawiąże kontakt z sąsiadem, roześmieje się, zaśnie lub sięgnie po komórkę, zostaje zdyskwalifikowany. Co 15 minut każdemu zawodnikowi mierzone jest tętno. Po dziewięćdziesięciu minutach ludzie podnoszą się z miejsc i z napięciem czekają na werdykt. Zawody w nicnierobieniu wygrywa osoba, która ma najbardziej stabilny puls. W tym roku mistrzem relaksu został słynny raper Shin Hyo-seob. Po ogłoszeniu wyników wyznał z dumą: – Byłem bardzo zdeterminowany, by wygrać. Ćwiczyłem w domu. Ten dziwny konkurs ma poprawić psychiczne i fizyczne zdrowie mieszkańców Korei Południowej, jednego z najbardziej zestresowanych narodów na świecie. Od 2014 roku organizuje go artystka, WoopsYang. Kiedyś cierpiała na syndrom wypalenia. Była skrajnie przepracowana, więc pomyślała, że warto zresetować mózg. – Jednak byłabym bardzo niespokojna, gdybym siedziała bezczynnie i była nieproduktywna w ten czy inny sposób – opowiada Koreanka. Gdy zdała sobie sprawę, że takich wypalonych są tysiące, wymyśliła projekt. – Czujemy się lepiej, gdy nie robimy nic razem jako grupa. Najnowsze badania Koreańskiego Instytutu Zdrowia pokazują, że dziewięciu na dziesięciu obywateli doświadcza co dzień silnego stresu. Kraj ten posiada również najwyższy wskaźnik samobójstw spośród trzydziestu czterech najbardziej rozwiniętych państw świata. W 2015 roku odebrało sobie życie 14 tys. Koreańczyków. – Już dzieci doświadczają dyskryminacji na tle osiągnięć naukowych w szkole i środowisku rodzinnym – twierdzi psychiatra dr Jung Hye-shin. Jednocześnie Korea Południowa jest uzależniona od nowoczesnych technologii. Średnio 5 godzin dziennie Koreańczycy spędzają w sieci. 80 proc. z nich regularnie korzysta ze smartfonów. Bezczynność to tutaj powód do wstydu, a konkurencja i presja na osiągnięcie sukcesu jest ogromna. Konkurs odbywający się w środku hałaśliwego miasta ma podkreślić kontrast między spokojem i chaosem. – Patrząc w dół z dachu jednego z okolicznych budynków, można zobaczyć niewielki skrawek ciszy pośród gorączkowego ruchu – mówi WoopsYang. (EW) wanym na powtórkę z katastrofy. I faktycznie: na tych terenach dochodziło przed wiekami do silnych wstrząsów, o sile nawet 6,9 w skali Richtera. Było to w 1639, 1646 i 1703 roku. W tym ostatnim trzęsieniu – a dokładniej serii trzęsień, jakie miały miejsce w ciągu dwóch tygodni − zginęło sześć tysięcy ludzi, a zniszczenia materialne i kulturowe były nie do oszacowania. A teraz? Corso Umberto I, reprezentacyjna ulica miasteczka, przy której miał siedzibę ratusz i bank, też wygląda „przerażająco, jakby toczyła się tu wojna, jak po nalocie bombowym, w godzinie klęski”. Zawalone budynki, wysokie na kilka metrów gruzowiska, pochylone niczym smagane wiatrem pinie uliczne latarnie. Walające się dookoła niepotrzebne, a może tylko nieczytelne dokumenty, klucze, monety, zabawki. Kamieniczki pozbawione fasad, wystawiające na widok publiczny nierozpoznawalne pod warstwą kurzu elementy czyjegoś dobytku. Z zabytków starówki ocalała wyłącznie wieża z zegarem, który zatrzymał się w chwili pierwszego wstrząsu. O 3.36, ku pamięci.
Prawda jest taka, że rejon zniszczony przez wstrząsy ma status terenu o najwyższym ryzyku sejsmicznym i okoliczni mieszkańcy dobrze o tym wiedzą, część ubezpieczyła się na ten wypadek. Nikomu jednak nie udało się przewidzieć scenariusza tamtej nocy, rozpoznać oznak zbliżającej się apokalipsy. Po zdarzeniu niektórzy przypominali sobie, iż od kilku dni w dziwny sposób bolała ich głowa i że, od czasu do czasu, słyszeli jakieś pomruki. Nie ludzkie i nie zwierzęce. Gospodarze twierdzili, że zwierzęta zachowywały się inaczej niż zwykle – jednak nikt nie odebrał tego jako ostrzeżenia. Zresztą po nocy spędzonej na ulicy ze strachu przed kolejnymi wstrząsami, bez światła i telefonów, w ryku karetek i straży pożarnej, powszechnej rozpaczy, ludzie nie chcą już niczego analizować. Chcą zapomnieć, że skakali z balkonów, uciekali boso i w piżamach, przeczekiwali pod łóżkiem, krzyczeli w panice, modlili się tak gorąco, jak tylko w przedsionku śmierci można.
Bilans ofiar pozostaje otwarty. Liczba zabitych, jaką ogłoszono w sobotę, sięga trzystu osób. Stan wielu poszkodowanych, z ciężkimi złamaniami, pęknięciami narządów wewnętrznych i po rozległych zawałach, nie rokuje poprawy. Początkowo podawano, że dziesięć osób zginęło w Pescara del Tronto, w Accumoli dwie, sześć w Amatrice. Szybko okazało się, iż sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana, niż wstępnie oceniano. − Nie ma już tego miasta. Ludzie są pod gruzami – ze łzami w oczach relacjonował przed kamerami burmistrz Amatrice, Sergio Pirozzi. Zanim do akcji ratunkowej wkroczyły buldożery i koparki, bliscy tych, którzy utknęli w ruinach, rozgarniali gruzy gołymi rękoma, byle szybciej ulżyć wszystkim potrzebującym pomocy. Często byli to rodzice dzieci spędzających wakacje u dziadków, rozdarci dylematem, kogo najpierw ratować, kto dłużej przetrzyma pod zwałami gruzu? Niektórzy przeżyli chwile grozy, bo ulice były nieprzejezdne: nie mogli do swo- ich rodzin ani dojechać, ani się z nimi skomunikować, a jednocześnie wiedzieli, iż zarządzono ewakuację miejscowego szpitala w obawie przed ciągiem następnych drgań.
Wśród ofiar są małoletni. Nie każde dziecko miało przy sobie babcię tak odważną i przytomną, jak dwaj mali chłopcy: Leone i Samuele. Starsza pani o imieniu Vitaliana, mieszkanka całkowicie zdewastowanego Pescara del Tronto, błyskawicznie, po pierwszym wstrząsie, położyła braci pod największe łóżko w domu. Młodszego wnuka przykryła własnym ciałem i zdążyła jeszcze pożegnać spojrzeniem męża, dla którego nie było już miejsca pod spodem. Dziadek Vito zginął po kilku sekundach, przygnieciony zawalonym stropem.
O życie walczy 6-letni Andrea, przetransportowany helikopterem do Rzymu. Jego brat bliźniak Simone nie żyje, tak samo jak 18-miesięczna Marisol, której mama uratowała się w 2009 roku z trzęsienia ziemi w L’Aquili. Psycholog na kanale informacyjnym twierdziła, że dzieci nie są w stanie samodzielnie przepracować traumy po kataklizmie. Ci małoletni, którzy wyszli z niego bez szwanku fizycznego, muszą być zapisani na terapię. (ANS)
Bilans trzęsienia ziemi
ok. 300 ofiar śmiertelnych 238 uratowanych spod gruzów 2500 osób pozbawionych dachu nad głową 1321 wstrząsów (od 24 sierpnia )