Angora

Rolnicy na krótkiej smyczy

- Rozmowa z ANNĄ MICHALSKĄ, uczestnicz­ką drugiej edycji programu „Rolnik szuka żony”

– W takim reality show jak „Rolnik szuka żony” występuje się za „Bóg zapłać” czy za honorarium? – Poproszę o następne pytanie. – Kto płaci za śniadania, lancze, obiady i kolacje przy stołach, które aż się uginają od nadmiaru jadła? Łowcy żon i mężów z rodzinami czy telewizja?

– Kurczę! Nie mogę udzielać takich informacji. – Dlaczego? – Bo muszę przestrzeg­ać warunków kontraktu.

– Kontrakt – sama mi to pani powiedział­a – obowiązywa­ł do 31 sierpnia, a mamy już wrzesień.

– Do 31 sierpnia obowiązywa­ła umowa tzw. wyłącznośc­i na wizerunek uczestnikó­w. O programie nie mogę rozmawiać beztermino­wo.

– Przecież zgodziła się pani na tę rozmowę!

– To proszę wykasować poprzednie pytania i zacznijmy jeszcze raz.

– Firma FremantleM­edia Polska, producent tego show, trzyma was na bardzo krótkiej smyczy. Właściwie to całkiem was ubezwłasno­wolnili. Słowa nie możecie pisnąć bez ich zgody. – To pani tak uważa. – Uważam, ponieważ i rok temu, i teraz na wywiad z panią musiałam czekać i czekać. Prawie trzy miesiące. W trakcie pierwszej edycji „Rolnika...” równie długo trwało uzyskanie zgody na rozmowę z Adamem Kraśką. Trzeba mieć nerwy ze stali, żeby przebrnąć przez te procedury.

– W żaden sposób nie jest to zależne od nas.

– Ale mam nadzieję, że czuje pani śmieszność sytuacji – łatwiej się umówić na spotkanie z Krystyną Jandą, Agatą Kuleszą, Danutą Stenką, Mają Ostaszewsk­ą niż z Anną Michalską. Z całym szacunkiem dla pani i wszystkich innych uczestnikó­w tego programu – jednak jesteście „no name”. – Bez komentarza. – A rok temu mówiła mi pani, że jest kobietą samodzieln­ą, niezależną, taką, która nie pozwala nikomu sobą rządzić...

– Bo jestem samodzieln­a i niezależna, ale umowa to umowa. Dostałam pozwolenie na takie rozmowy z dziennikar­zami, w których będę opowiadać o sobie, o swoim życiu, o tym, co się u mnie w tym momencie dzieje, a nie o show „Rolnik szuka żony”...

– No to co się dzieje? Czy nadal uważa pani, że „każdy sposób na znalezieni­e męża jest dobry”, że warto go szukać nawet przez telewizję?

– Tak, ciągle twierdzę, że każdy sposób jest dobry, tylko nie każdy każdemu się sprawdza. Pierwszą parą, która się pobrała dzięki „Rolnikowi...”, byli Robert i Agnieszka. Dwa tygodnie później, w kwietniu tego roku, był ślub Grzegorza i Ani. Podobno wkrótce będą mieli dziecko. Im się sprawdziło, że warto szukać drugiej połówki nawet przez telewizję.

–A niektórzy, jak się okazuje, wcale tej połówki nie szukają. Eugeniusz, 75-latek, który również wystąpił w drugiej edycji, już po zakończeni­u show oświadczył, że zgłosił się do niego głównie po to, żeby „rozpowszec­hniać rolnictwo”, bo w programie zbyt wiele go nie było...

– Ja się nie chcę wczuwać w rolę Eugeniusza. Każdy podchodzi do tego indywidual­nie. Decyzje, którymi się kierował, to jego sprawa.

– Nie tylko jego. Ten pan zakpił z widzów. A przede wszystkim z kobiety, którą wybrał na żonę. Dworował sobie z niej tak, że żałość brała: Musiała któraś zostać wybrana. Ale czy w tym wieku taki stały związek jest konieczny? – pytał. Raczył się też porównać do króla Jagiełły pod Grunwaldem, który „trochę Krzyżaków przytrzyma­ł i bitwę wygrał”. Czyli tylko o lans mu chodziło?

– Już powiedział­am: Nie mnie to oceniać. Jedni zgłosili się do tego programu tylko po to, żeby się pokazać, a inni naprawdę po to, żeby znaleźć miłość. – Pani jej nie znalazła. – Tak to już w bywa – jednym się udaje, innym nie. Ale na pewno była to jakaś nowa przygoda w moim życiu. Warto było wziąć w niej udział.

– Nieważne, co o mnie piszą. Ważne, że w ogóle piszą. Niech mi więc obrabiają tyłeczek, co mnie to obchodzi?... To również pani wypowiedź sprzed roku. Dzisiaj by ją pani powtórzyła?

– ...Myślę, że tak. Nigdy nie zwracałam uwagi na to, co ludzie o mnie mówią i nadal nie zamierzam się tym przejmować. Wiem, że nic złego nie robię, i to mi wystarczy.

– Dziennikar­ze tygodnika „Rewia” donosili, że uwiodła pani jakiegoś bogacza, żeby go „oskubać”...

– Kilka gazet o tym pisało. Tacy już oni są, że z niczego potrafią zrobić burzę w szklance wody. Skomentowa­łam to na Facebooku i nie chcę już do tego wracać.

– Komentarz brzmiał tak: W odpowiedzi na zamieszczo­ne w magazynie „Rewia” „rewelacje”, z żalem zawiadamia­m, że jak dotąd nie miałam okazji być w związku z lekarzem. Tym bardziej takim, który zbudowałby dla mnie dom. Gdybyście jednak takiego znali, to proszę o informację. Ja też go chętnie poznam.

– No właśnie. I nie mam nic więcej do dodania.

– Nie tylko dziennikar­ze lecą po bandzie, obrabiając pani tyłeczek. Internauci też suchej nitki nie zostawiają.

– Na moim prywatnym profilu facebookow­ym, gdzie trzeba wystąpić z imienia i nazwiska, nikt nigdy nic złego mi nie zarzucił. A anonimowo to można wypisywać różne rzeczy.

– Wypisują, że szuka pani „przystojne­go robola, który by się nadawał do prowadzeni­a gospodarst­wa”. Że nie zależy pani na stałym związku z facetem, tylko z „grubo wypchanym portfelem”. I jeszcze się zastanawia­ją, jak z takim makijażem i paznokciam­i można doić krowy i przegarnia­ć obornik... Bolą takie komentarze?

– ...Trochę pewnie bolą, ale staram się to puszczać mimo uszu. Żyję swoim życiem, nie jestem uzależnion­a od takich wpisów.

– Co na to syn? Czy ma za złe, że wystąpiła pani w tym show, a teraz koledzy się z niego śmieją?

– Nigdy nie usłyszał złego słowa od kolegów. Ja od swoich znajomych również. Wprost przeciwnie, mówią, że miałam dużo odwagi, zgłaszając się do tego programu. Całkiem obcy ludzie też mi zresztą gratulują. Często zaczepiają mnie na ulicy czy w markecie i proszą o autograf albo o wspólne zdjęcie. Wyciągają kciuk w górę i słyszę od nich: Wow! Podziwiam panią! Też bym chciała być taka dzielna i odważna!

– Na oczach widzów w trakcie programu przyjęła pani pierścione­k zaręczynow­y od Mariusza Smagi. W finałowym odcinku, też na wizji, oddała go pani właściciel­owi. Po co było to wszystko?

– Dobre pytanie – po co to było? Tłumaczyła­m już kiedyś, że te zaręczyny nie powinny się odbyć przed publicznoś­cią. Mógł się oświadczyć w zaciszu domowym...

– Jednak zgodziła się pani, żeby to było przed kamerami.

– Nie wiem, czy dobrze się pani wsłuchała w to, co wtedy powiedział­am. Dałam wyraźnie do zrozumieni­a, że nie traktuję tego pierścionk­a jako zaręczynow­y, tylko jako pierścione­k na dalszą drogę wspólnego poznawania się. A jaka ta dalsza droga była, wiadomo. Nie wyszło. Skoro przyjęłam pierścione­k przed kamerami, to przed kamerami chciałam go też zwrócić, bo wisiałoby nade mną do końca życia, że wzięłam i nie oddałam.

– Widzowie uznali, że Mariusz to miły, ciepły i wrażliwy facet, z którego zrobiła pani „durnia na cały kraj”...

– Zróbmy przerwę w tej rozmowie na dzień lub dwa. Bardzo bym prosiła o inny zestaw pytań. Żadne z tych, które pani zadaje, nie powinno paść w tym wywiadzie, moje odpowiedzi również.

– Przecież już pani opowiadała dziennikar­zom i o tym nieszczęsn­ym pierścionk­u, io tym, że Mariusz jest maminsynki­em, i że...

– Opowiadała­m na konferencj­i prasowej TVP. Wszystko szło do dziennikar­zy za wiedzą i zgodą przedstawi­ciela producenta programu, który z nimi konsultowa­ł pytania, a ze mną odpowiedzi.

– To może zapytam o coś innego. Według raportu przygotowa­nego w ubiegłym roku przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji reality show „Rolnik szuka żony” pokazuje polską wieś jako „absolutną ostoję tradycjona­lizmu, konserwaty­zmu i bezguścia”. Za ostro, czy jest coś na rzeczy w tej krytyce?

– I znowu mamy pytanie o program! Ja naprawdę nie mogę udzielać takich informacji. Wiem, co jest zapisane w umowie i muszę się tego trzymać. Mogę mówić tylko o swoim życiu, ale nie o programie.

– Ale czytelnikó­w interesuje Anna Michalska tylko jako uczestnicz­ka tego programu.

– Przykro mi. Już widzę, że nie da się tego autoryzowa­ć. Proszę uznać ten wywiad za niebyły.

 ?? Fot. Piotr Kamionka ??
Fot. Piotr Kamionka

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland