Ratownicy, wyciągając z wraku żywego Zbyszka, mówili o cudzie
Kariera jednego z najmłodszych i najbardziej obiecujących polskich „drifterów”, czyli miłośników jazdy wyścigowym samochodem w kontrolowanym poślizgu, skończyła się olbrzymią tragedią na prostym odcinku drogi. Sygnałów, które dużo wcześniej powinny wzbudzić alarm, nikt nie uznał za ważne.
Przez pierwszy tydzień Leszek Kołodziejski nie miał siły rozpaczać. Nie mógł sobie też na to pozwolić, bo nadmierne okazywanie emocji mogło zaszkodzić jego żonie i dwójce małych dzieci, dla których mama Leszka była ukochaną babcią. Zastanawiał się jednak, jak to się stało, że linie Łucji Kołodziejskiej, jej syna Zbyszka, Renaty Jasiak i Daria Fulmine przecięły się z drogą Kewina K. Przecięły, chociaż nie powinny.
Przecięte linie
14 sierpnia po południu inżynier Zbigniew Kołodziejski po raz pierwszy od dobrych kilku miesięcy ucałował na powitanie w hali przylotów lotniska Warszawa Modlin swoją cioteczną siostrę Renatę, która razem z włoskim narzeczonym przybyła z Neapolu na rodzinne spotkanie. Chwilę później wszyscy, razem z mamą Zbyszka, wsiedli do jego niebieskiej mazdy i auto ruszyło na południe. Zbyszek pamięta, że spojrzał na zegarek i kalkulował, o której będzie w swoim domu: jakieś trzy godzinki do Starachowic, szybka herbata u cioci i kolejne dwie za kółkiem na wieś pod Grójcem – wychodzi druga w nocy. Dobrze, że kolejny dzień to święto, wyśpi się i odpocznie.
Agnieszka Jasiak w M-3 na trzecim piętrze starachowickiego bloku razem z mamą i tatą siedzieli jak na szpilkach. Agnieszka kilka dni wcześniej przyleciała z małą córeczką z Dublina, gdzie mieszka na stałe od kilku lat. Jest kelnerką. Zabawne, że jej starsza siostra znalazła pracę w tym samym fachu, tylko kilka tysięcy kilometrów na południe – we włoskim barze pod Neapolem. Znalazła tam nie tylko pracę, ale i narzeczonego, za kilka godzin zobaczą się wszyscy pierwszy raz od wielu miesięcy: niby rozmawiają przynajmniej raz w tygodniu przez Skype’a, ale to przecież nie to samo, co na żywo. Pojutrze zaprowadzi Renatę i Daria do jubilera, żeby przerobić stare obrączki, które dostali od babci; ich polsko-włoski ślub zbliża się wielkimi krokami. Kiedy zadzwonił telefon, było wpół do dwunastej: Renata powiedziała, że już zaraz będą, zostało ze trzydzieści kilometrów.
Zbyszek zapamiętał, że Dario, którego wszystko w Polsce ciekawiło, pytał podczas jazdy o różne rzeczy, Renata była tłumaczem. W końcu Włoch usnął, podobnie jak mama Zbyszka. Renata zadzwoniła do domu, uprzedziła, że są blisko. W tym miejscu nić pamięci Zbyszka zawodzi.
Nie wiemy, co robił Kewin K., zanim wsiadł za kierownicę mercedesa klasy S w wersji AMG, z ogromnym, ponadpięciusetkonnym silnikiem i razem z trójką kolegów „na pokładzie” ruszył w stronę oddalonej o dziesięć kilometrów od swojej wsi stacji benzynowej. Wiemy, że o 23.37 czarny mercedes wyskoczył na prostą z niezbyt ostrego zakrętu w miejscowości Wierzbica na trasie Radom – Starachowice. Kierowca nie mógł nie widzieć jadącej przed nim powoli i przepisowo niebieskiej mazdy Zbyszka: latarnie świeciły, powietrze było przejrzyste, a noc księżycowa. Kamera położonego w centrum Wierzbicy sklepu zarejestrowała tylko olbrzymi błysk i iskry – mercedes wbił się w tył mazdy typu 6, niebieskie auto, kręcąc się wokół własnej osi, odbiło się od dwóch ogrodzeń pobliskich domostw i wpadło znów na drogę. Wtedy drugie uderzenie mercedesa – tym razem w przód auta – dopełniło dzieła zniszczenia.
Ryszard Sitkowski, emerytowany ochotniczy strażak z Wierzbicy, wyskoczył za płot, gdy tylko zobaczył za oknem błysk i usłyszał huk. Nie musiał długo patrzeć, zanim zrozumiał, komu trzeba pomóc: zadzwonił pod 112 i podbiegł w stronę skręconych kłębów żelastwa, które przed chwilą było mazdą. Kątem oka zobaczył Kewina K., znał tego dziewiętnastolatka, syna przedsiębiorcy ze wsi R. Prawie nic mu się nie stało, poprosił nawet, by zadzwonić do jego ojca. Sitkowski wybrał numer, powiedział: „Twój Kewin miał wypadek”, i wrócił ratować ludzi z wraku. Mówi, że później już go nie widział, ale furtkę do swego ogródka zostawił otwartą...
73-letnia Łucja Kołodziejska i 40-letni Dario Fulmine zginęli natychmiast. Medyczny eufemizm „uraz wielonarządowy” oznacza, że uderzenie zmiażdżyło ich ciała. 39-letnia Renata Jasiak żyła kilka chwil dłużej i nawet próbowała coś mówić, zmarła tuż po przywiezieniu do szpitala. Na amatorskim nagraniu jednego z mieszkańców Wierzbicy widać, jak podczas akcji ratunkowej jeden z ratowników z niedowierzaniem kręci głową, gdy wyciągnięty z wraku Zbyszek – skulony i podtrzymywany, ale o własnych siłach – sunie w kierunku noszy. Słychać, jak ktoś wymawia słowo „cud”.
Trójka pasażerów luksusowego mercedesa odniosła lekkie rany: olbrzymi, ciężki silnik z przodu auta był dla mazdy taranem, a dla nich barykadą. Chwilę później domniemany sprawca wypadku, 19-letni Kewin K., uciekł z miejsca wypadku.
„Drifter” na szosie
Leszek Kołodziejski, syn Łucji i brat Zbyszka, dowiedział się później, że Kewin K. zgłosił się na policję trzy dni po wypadku. Dlaczego uciekł i co robił od momentu wypadku – nie wiadomo, nastolatek zasłonił się niepamięcią. Policja ujawniła jednak, że świeżo upieczony maturzysta jednego z radomskich liceów w ogóle nie powinien siedzieć za kierownicą, bo wyjątkowo krótko cieszył się ze zdobytego rok temu prawa jazdy: stracił dokument w czerwcu tego roku za przekroczenie dopuszczalnego limitu punktów karnych. Wśród licznych przewinień Kewina znalazło się spowodowanie kolizji i dwukrotne przekroczenie prędkości, w tym o 50 km na godzinę w terenie zabudowanym.
Leszek obejrzał też internetowe profile sprawcy tragedii na społecznościowych portalach: jego uwagę zwróciły liczne zdjęcia aut, w tym wyczynowych samochodów z wbudowaną w kabinie, chroniącą kierowcę, metalową klatką. Jedna z fotek pokazywała uszkodzony tył samochodu: nastolatek zatytułował zdjęcie: „Kto grubo idzie, zajeb... musi”. Na szybie auta można było zauważyć – obok polskiej flagi – imię i nazwisko Kewina.
Kolejne internetowe strony powiększały tylko zdziwienie Leszka: wynikało z nich, że Kewin K. jest jednym z najlepszych polskich „drifterów”, czyli specjalistów od pokazowych, precyzyjnych jazd na specjalnych torach w kontrolowanym poślizgu. Efektowne wyścigi przyciągają tysiące fanów, także w Polsce. Obcięty na krótko, uśmiechnięty chłopiec w zielonym kombinezonie mimo młodego wieku wygrał już wiele wyścigów, a sieć pełna jest filmów uwieczniających jego wyczyny. Był jednym z faworytów kolejnej rundy zawodów, do której tor przygotowywali właśnie pod dolnośląskim Bolesławcem organizatorzy stowarzyszenia „Drift Open”. – Kiedy dowiedzieliśmy się o wypadku, byliśmy w szoku – mówi Bartosz Kasprzyk z „Drift Open” – ale mimo to, uwierz mi, nie mogę na tego chłopaka powiedzieć złego słowa. Przyjeżdżał na nasze zawody od 15. roku życia, zawsze z rodzicami. Przestrzegał naszych przepisów, zawsze stosował się do reguł i komend. Do tego jeszcze muszę powiedzieć, że to bardzo dobry zawodnik, jeden z najzdolniejszych.
Stracone za karne punkty prawo jazdy? – O tym nie wiedzieliśmy, ale nie musiał nam mówić. Kiedy zawody odbywają się na zamkniętych torach, prawo jazdy nie jest wymagane, a sporo wyścigów wygrał, zanim