„Deus Ex: Rozłam Ludzkości”
Dwa lata minęły, od kiedy ludzie z biowszczepami pop ad l i w morderczy szał, zabijając tysiące niewinnych osób. Firmy produkujące implanty znalazły się na krawędzi bankructwa. Jest rok 2029. Tak rozpoczyna się kolejna część „Deus Ex”, kontynuacja hitowego „Buntu Ludzkości”. Ponownie wcielamy się w rolę mrukowatego Adama Jensena. Głównym miejscem akcji jest Praga, która przez lata pozwalała wielkim biokorporacjom na rozrost, przez co w mieście jest największe zagęszczenie ludzi z mechanicznymi wszczepami, zwanymi pogardliwie klekotami. W związku z obawą przed takimi osobnikami ustanowiono apartheid. Osobne wejścia oraz wagony w komunikacji miejskiej, sklepy tylko dla „normalnych” oraz getta dla „ulepszonych”. Ciało Jensena w większości składa się z implantów, powinien być więc stygmatyzowany przez czeską społeczność, jednak nie do końca czuje się to w samej grze. Bez problemu wchodziłem w miejsca przeznaczone tylko dla zwykłych ludzi i nikt mnie nie zatrzymał. Po drodze irytowały mnie różne skrzynki, kartony czy inne śmieci, które można podnieść, ale nie wiadomo po co. Co zabawniejsze, po rzuceniu takim przedmiotem w stojącego mieszkańca, ten często zachowywał się jak słup soli. Trochę to wybijało z sugestywnego, cyberpunkowego klimatu. „Rozłam Ludzkości” to raj dla graczy kochających tzw. lizanie ścian. Warto zajrzeć w każdy kąt i zakamarek, gdyż poza przydatnymi przedmiotami może on chować tajne przejście, dzięki któremu ominiemy wrogów. Każdą misję można ukończyć na kilka sposobów, co ważne, nie musimy nikogo zabijać, choć nic nie stoi na przeszkodzie, żeby uzbroić się po zęby i w stylu Rambo przemielić ołowiem okolicę. Nowy „Deus Ex” nie zachwyca pod względem oprawy, szczególnie zawodzą plastikowe projekty postaci oraz smęcąca, generyczna muzyka, jednak sama rozgrywka wynagradza te niedogodności. Szkoda tylko, że historia sprawia wrażenie wykastrowanej. Jest to mimo wszystko dobry tytuł, dla fanów cyberpunku obowiązkowy.
Eidos Montreal
Niestety, tak się nie da. Japończyków jest na świecie niespełna 130 milionów, a nam pozostaje jedynie spróbować naśladować ich harmonijny styl życia. W Warszawie pojawił się na kilka godzin słynny japoński projektant Kenzo Takada. Ten elegancki pan ma 77 lat, wygląda na piętnaście mniej i właściwie nie przestaje się uśmiechać. To chyba właśnie pogoda ducha (nie mówiąc o sushi) zapewnia Japończykom ową długowieczność, której my zabiegani i zestresowani Europejczycy tak bardzo im zazdrościmy. Kenzo Takada jest założycielem słynnego modowego imperium, któremu nadał swoje imię. Moda fascynowała go od najmłodszych lat, z wypiekami na twarzy czytał i oglądał pisma o modzie, które kupowały jego siostry. Żeby zostać projektantem, pokonał wiele przeszkód, między innymi wbrew woli rodziny rzucił studia filologiczne i poświęcił się studiowaniu mody i projektowaniu. Na wydziale w Tokio był jednym z pierwszych mężczyzn. Od ponad pięćdziesięciu lat żyje w Paryżu, i to tam rozpoczęła się jego światowa kariera. Pod koniec lat 90. XX wieku przeszedł na emeryturę, a jego firma stała się częścią wielkiego imperium luksusowych marek LVMH. On sam długo nie wytrzymał bez pracy i wrócił do projektowania, ale tym razem mebli i dodatków do wyposażenia wnętrz. Kobiety zawsze oprócz oryginalnych strojów autorstwa zdolnego Japończyka uwielbiały też perfumy z logo Kenzo, za ich niezwykłe, intrygujące kompozycje. Dlatego wieść, że pan Takada znów komponuje nowy zapach zelektryzowała świat warszawskich dziennikarek zajmujących się modą i urodą. Do naszej stolicy przyjechały także przedstawicielki innych europejskich redakcji, między innymi z Czech, Rumunii i Finlandii. Przy współpracy z koncernem kosmetycznym Avon powstały dwa zapachy – dla kobiet i mężczyzn – pod wspólną nazwą Life. W pięknie zaprojektowanych flakonach projektant zamknął między innymi aromaty fiołka, bo to kwiat herbowy jego rodziny, i wiśniowego drzewa, jak przystało na przedstawiciela Kraju Kwitnącej Wiśni. W perfumach dla pań można też wyczuć białą herbatę i lilię wodną, a dla panów drzewa cydrowego i anyżu. W zamyśle projektanta obie kompozycje mają być celebracją pięknego życia. To właśnie jest motto Kenzo Takady: żyj pięknie, którym podzielił się z uczestnikami warszawskiej premiery. Na spotkaniu nie mogło zabraknąć znanych Polek. Marta Żmuda Trzebiatowska (32 l.), Lidia Popiel (57 l.) i Dorota Wellman (55 l.) opowiedziały, jak one rozumieją te słowa. Mówiły o prostych przyjemnościach, podróżach w rodzinne strony i życiu w prawdzie. Spotkanie prowadził jak zawsze z wdziękiem Marcin Prokop (39 l.), a na zakończenie obaj panowie cierpliwie pozowali na ściance mimo kilkudziesięciocentymetrowej różnicy wzrostu. Warto w tym miejscu dodać, że za kilka tygodni o marce Kenzo znów będzie głośno, bo szykuje się wspólna kolekcja z sieciówką H& M. Kolekcje wielkich projektantów mimo znacznie wyższych niż normalne cen cieszą się z roku na rok coraz większą popularnością. W Warszawie już trwają zakłady, ile sekund będą potrzebowały celebrytki na specjalnej imprezie promocyjnej, by ogołocić wieszaki, tak jak to miało miejsce rok temu przy okazji współpracy z Balmain.
Ponieważ o ślubie państwa Majdanów głośno i dużo było już wszędzie, to tu powiedzmy tylko na koniec, że impreza musiała być udana, skoro Państwo (już nie tacy) Młodzi wyjeżdżali do domu o wpół do piątej po południu. Samochód wypełniały po brzegi kwiaty. Radosław Majdan (44 l.) siedział za kierownicą, a Małgorzata Rozenek (38 l.) chowała zmęczone długą zabawą oczy za efektownymi okularami lustrzankami. I to by było tyle na ich temat, dużo szczęścia Nowożeńcom i oby nigdy nie musieli sięgać po lekturę właśnie wydanej książki pt. „Anatomia zdrady”. Jej autor, psycholog i psychoterapeuta Wojciech Wypler, szkoli agentów wywiadu, którzy muszą kłamać zawodowo, ale w książce radzi, jak rozpoznać kłamcę i co zrobić, jeśli w nasze relacje (prywatne lub zawodowe) wkradnie się kłamstwo. Czy uwierzyć zdrajcy ponownie, a jeśli tak, to pod jakimi warunkami. Jednym słowem, do ilu razy sztuka. Znakomita lektura i poradnik, jak zamienić się w domowego szpiega, gdy czujemy, że druga połowa coraz częściej mija się z prawdą.