Tusk kontra drugi Kaczyński
Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt
Emocje prezydenta
władzę, Tusk nie od razu znalazł się w centrum uwagi, bo do gry wszedł mocno drugi Kaczyński. Prezydent głęboko przeżył porażkę brata, na długie tygodnie popadł w depresję, nie opuszczał Pałacu, snuł się po nim apatycznie albo wpadał w ataki złości na Tuska. O ile Jarosław natychmiast się otrząsnął z porażki, Lech cierpiał za obu. Uważał, że bratu stała się wielka krzywda, że Tusk poprowadził kampanię wyjątkowo nieczysto, a Polska mocno ucierpi na odejściu premiera, którego uważał za postać na miarę historii. Po przegranej Jarosława nie widział w polityce miejsca dla siebie, chciał osłaniać wielkie projekty wprowadzane przez brata, wraz z jego upadkiem prezydentura straciła sens. Lech nie potrafił ukryć swoich emocji, przez wiele tygodni publicznie się dąsał, nie chciał spotkać się z Tuskiem, zwlekał z desygnowaniem na urząd premiera, mnożył formalne problemy. W końcu się przełamał i przystąpił do ofensywy. Próbował zablokować dwie ministerialne nominacje, nie miał dobrych argumentów, ale działał racjonalnie, chciał wyznaczyć premierowi drugie miejsce w szeregu. Tusk opinie prezydenta zignorował, ministrowie zostali powołani. Przegrawszy pierwszą bitwę, prezydent atakował dalej, premier podjął pierwsze dyplomatyczne decyzje, prezydent uznał je za skandal, dowodził, że wedle konstytucji to głowie państwa podlega polityka zagraniczna. Nie miał racji w tym sensie, że konstytucja niczego jasnego na ten temat nie mówi. Ale to nie było ważne, w sporach kompetencyjnych od racji ważniejsza jest siła. Problem w tym, że Lech nie miał ani racji, ani siły. Wałęsa potrafił premiera tak mocno ścisnąć za gardło, że ministrami w MSZ, MON i MSW zostawali politycy wskazani przez niego, Lech tego nie potrafił. Zarazem nie chciał ustąpić premierowi, który pokonał mu brata. Próbował się więc rozpychać, do czego się dramatycznie nie nadawał. Nie umiał się bić, był naturą miękką, brutalną stronę politycznego rzemiosła zawsze brał na siebie Jarosław.
Oświadczył, że chce reprezentować Polskę na unijnych szczytach, co zapoczątkowało wielomiesięczne przepychanki, bo premier nie miał zamiaru się poddać. Próbował być ofensywny także w polityce krajowej, zwołał Radę Gabinetową. Chciał pokazać, że panuje nad rządem, ale wywołał całkiem inny efekt. Wyciekł stenogram posiedzenia, był ciekawy nie dlatego, że prezydent nie zapanował nad wrogim gabinetem, ale że w ogóle zapanować próbował. Zamiast odsiedzieć trzy kwadranse, a potem oskarżyć rząd, że z niczym sobie nie radzi, prezydent postępował