Matthias Kneip
Jego znajomi Niemcy opuszczają Polskę, bo panuje tu wroga atmosfera, źle się czują, mówiąc na ulicy po niemiecku. Polska ma dziś złą prasę w Niemczech, tak jak Niemcy ze „swoimi” uchodźcami w polskich sferach rządowych. Imię „Beata” jest znane Niemcom, powszechnie wiadomo, że nosi je szefowa konserwatywnego rządu PiS i parę jej koleżanek.
– Niemieccy koledzy w Polsce nie chcieli mi zrecenzować mojej książki „111 Gruende, Polen zu lieben”, czyli „111 powodów, by kochać Polskę”, bo albo musieliby skłamać, albo pogrążyć mnie kontrargumentami, że Polski kochać się nie da! – mówi autor, dr Matthias Kneip z Ratyzbony. Przekonuje, że jest inaczej, a zabawne jest, że robi to w Polsce. – To nie jest tak, że przyjechał jakiś Niemiec i znowu „wie lepiej”, jaki jest wasz kraj; wiem, że uchodzimy za besserwisserów. W Niemczech mogę sobie opowiadać bez ryzyka o Polsce, ale nie tutaj. Tu muszę bardzo uważać. Znam Polskę lepiej niż Niemcy – tłumaczy się Kneip przed polsko-niemiecką publicznością. Kilkadziesiąt osób jest zaskoczonych, że w Polsce, w Nowej Soli, stoi największy krasnal na świecie, bo o świebodzińskim Chrystusie większość wie. – Krasnal ma 5,41 m wysokości i nazywa się Soluś. I stanął w podzięce za to, że garażowa produkcja krasnali ogrodowych uratowała tamtejszy rynek pracy po upadku lokalnych zakładów – opowiada pisarz niemiecki. Albo o tym, że w Bóbrce w połowie XIX wieku po raz pierwszy na świecie wydobyto ropę naftową, że można u nas pływać statkiem nawet po lądzie oraz że potrafimy się śmiać ze wszystkiego i wszędzie – u lekarza, w biurze, w pociągu (nakrzyczeć na siebie także), a złe, głupie rządy lubimy obśmiewać, bo to zdrowsze dla nerwów... Ale jeśli obcokrajowiec pozwoli sobie na podobne z „naszych” żarty – o, tu już żartów nie ma!
Ulubiony Ślązak Cyrankiewicza
Rodzice Kneipa, autochtoni ze Śląska, w połowie lat 50. ubiegłego wieku wyjechali do RFN. Ojciec, dziś 80-letni profesor Heinz Kneip, co kilka lat wraca do Strzelec Opolskich, by się spotkać z kolegami z liceum. Kolega Wiesław Grabowski wspomina, że Heinz, który jak inni Ślązacy po wojnie wyrastał w dwujęzycznych rodzinach, był najlepszym polonistą w szkole. Był też pierwszym Ślązakiem, który studiował w Opo- lu na polonistyce! Na WSP minister Józef Cyrankiewicz lubił się Heinzem chwalić, zapraszał go do stolicy: „Patrzcie, jakiego Polaka uczyniliśmy z autochtona!”. W Bawarii ukończył slawistykę, turkologię, uzyskał tytuł profesora. Rodzice Matthiasa nie uczyli synów ani polskiego, ani polskiej kultury. – Bycie misjonarzem polskości w latach 50. w Bawarii nie było dobrze widziane – mówi Matthias. Rodzice nie robili nic „za” czy „przeciw” Polsce, poza kilkoma „dziwactwami”, jak krupnioki, opłatki na święta, książki z dziwnie brzmiącymi tytułami i nazwiskami (Mickiewicz, Sienkiewicz, Różewicz) czy niepodawanie ręki przez próg i mówienie między sobą po polsku, żeby synowie ich nie rozumieli np. przed Gwiazdką, urodzinami, ale iw mniej przyjemnych sytuacjach. – Patrzyliśmy na wyraz twarzy rodziców, mając nadzieję, że mówią o prezentach – opowiada Kneip. Matthias Kneip, pisarz, poeta, pracownik Deutschen-Polnisch Institut w Darmstadt, popularyzator Polski, szef projektu „Polenmobil” przybliżającego Polskę niemieckiej młodzieży przywołuje kilka słów, które Niemcy przejęli od Polaków, takich jak ogórki (Gurken), krupa (Graupe) czy granica (Grenze). A ulubiony przez wielu „wihajster” zastępujący wiele innych słów pochodzi od zapominalskich Niemców: „Wie heisst er?” (Jak on się nazywa?).
Prof. Heinz Kneip z żoną Ingrid wiele lat przyjaźnili się z Tadeuszem Różewiczem, który nie chwalił się, że jest poetą i „kochał nas, dzieci, pewnie za to, że nie wiemy, kim jest”, jak mówi Matthias. W latach 70. był zabawnym, oszczędnym w słowach panem, który wybierał najsmakowitsze zdania z niemieckiej prasy, czytał je na głos i śmiali się z ojcem pisarza z całej duszy. – Podobało nam się, że pan Tadeusz musi być ważny, skoro na spotkania prowadzone przez ojca przychodziło po 200, 300 osób, a potem kopał z nami piłkę. Mamy w rodzinie film z roku 1976 czy 1977, jestem na obozie dla ministrantów i tam sobie kopiemy razem... – wspomina Matthias Kneip.
Orzeł czy bocian i bitwa morska
Kiedyś Kneip pochwalił obraz u polskich znajomych, na co usłyszał zdawkowe: „Tak, tak!”, a po kilku godzinach gościny wyszedł z paką pod pachą – tymże obrazem! W Polsce według Kneipa gość jest królem, ma być szczęśliwy, obdarowany i z pełnym talerzem. Później był ostrożniejszy z pochwałami, by nie gromadzić niechcianych rzeczy, ale odtąd woził z Niemiec drobiazgi do podarowania: „Proszę, to dla ciebie!”. W miłosnym wyznaniu do Polski Kneip mówi czytelnikom, że co piąty bocian „jest Polakiem”. I trochę nam wywraca historię: może Lech, nim stworzył Gniezno, ujrzał nad sobą kołującego bociana, a nie orła? – Ja w Polsce nie widziałem orła, a wiele bocianów. Może wybór padł na tego ptaka, by przeciwstawić się orłowi niemieckiego sąsiada? Poza tym, jak by bocian wyglądał na koszulce Lewandowskiego? – pyta prowokacyjnie miłośnik „najlepszej drużyny piłkarskiej na świecie K. Górskiego”. Bo u Kneipów kultowa jest kolekcja piłkarskich pamiątek, koszulka Lubańskiego czy spodenki Deyny, Króla Strzelców z 1972 – zapłata dla tłumacza w Niemczech, Heinza Kneipa, który towarzyszył Polakom w Monachium w 1972 i na mistrzostwach świata w 1974. – Bitwa morska z Niemcami we Frankfurcie nad Menem rozwiała polskie marzenia. Polska zajęła „tylko” 3. miejsce. Piłkarze żartowali, że ten mecz przegrali dlatego, że był to jedyny mecz, na którym nie było mojego ojca, „maskotki” drużyny. Ale być może jest to tylko jeden z rodzinnych mitów – śmieje się Matthias, pokazując pamiątki piłkarskie, które dopiero dla niego, dojrzałego człowieka, nabrały znaczenia.
...bo Polacy wybaczyli nam wojnę
Matthias Kneip zaprzecza wizerunkowi Niemców, który próbuje się na nowo w Polsce odbudowywać: rewizjonistów, przerzucających winę za wojnę, posługujących się programowo kłamstwem oświęcimskim. Podkreśla, że jemu jako Niemcowi oszczędzano trudnych tematów, rozmawiano tak, aby nie wzbudzić wrażenia oskarżania czy wyrzutów. „Właśnie to godne podziwu podejście Polaków do jakże trudnych dla Niemców tematów zadecydowało o tym, że pokochałem ten kraj”. Podkreśla, że nigdy nie dano mu w Polsce odczuć jakiejkolwiek wrogości ze względu na niemiecką narodowość, dotąd nie dotykały go aluzje na ten temat. „Oczywiście nie mogę mówić o wszystkich Polakach ani też wykluczyć, że z takimi uwagami się kiedyś nie spotkam. Pewne jest jednak, że będą to wyjątki. Radość Polaków z tego, że Niemiec okazuje zainteresowanie ich krajem i językiem, przyćmiewa z reguły wszelkie wątpliwości i zastrzeżenia, jakie faktycznie mógłby żywić ten czy ów członek rodziny”. 111 powodów, by kochać Polskę w jednym wyznaniu. Chyba nieźle?