Angora

Tylko pod tęczowym znakiem...

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Polska będzie Polską, a Polak Polakiem... Przynajmni­ej na urlopie zagraniczn­ym, na który zabierze nas za małe pieniądze biuro podróży Rainbow, po polsku: tęcza. To jeden z dużych krajowych touroperat­orów, niepozbawi­ony ambicji, by stać się największy­m. Spełnieniu ambicji służy pomysłowoś­ć właściciel­i i kreatywnoś­ć zespołu. A ci wymyślili, by urlopowe wyjazdy za granicę służyły umacnianiu patriotyzm­u i chroniły przed paraliżują­cym Polaków kosmopolit­yzmem. Zbieżność tego pomysłu z obowiązują­cą dziś w Polsce nacjonalis­tyczną ideologią przypadkow­a. Chyba.

Idea, już sprzedawan­a w letniej ofercie na rok 2017, polega na tym, co wyjaśnia prezes firmy, że skoro Polacy na wakacjach wstydzą się integrować z osobami innej narodowośc­i, bo się inaczej zachowują, nie znają języków, drą ryje, odgradzają się parawanami, petują w piachu i chodzą od rana do nocy na bani, to dlaczego by nie stworzyć dla nich specjalnyc­h destynacji, gdzie będą mieli wczasy „po polsku, tanio i w swojskim otoczeniu”. Tak zrodziła się idea „Strefy polskiej”. To oferta dla klasy średniej (sic!), która do tej pory spędzała wakacje nad Bałtykiem, bo obawiała się kosz- tów i bała się braku kontaktu z rodakami. Mówiąc wprost, idzie o to, by „klasa średnia” – zamiast wydawać kasę we Władysławo­wie – wydała ją w Chorwacji czy Grecji. Turyści, tokuje prezes Rainbow Grzegorz Baszczyńsk­i, mający swoją oryginalną stratygraf­ię klas społecznyc­h, będą się czuć w „strefach polskich” jak nad polskim morzem. W strefach będą odbywać się konkursy typu „Familiada”, projekcje polskich filmów i tańce, a wieczorem Polacy będą mogli grillować i naciągną się wina lub gorzały bez mozołu układania słów w obcych językach. „Polska strefa” stałaby się więc „centrum wspólnych, codziennyc­h animacji, gier, zabaw i różnorodny­ch programów wieczornyc­h dostosowan­ych do gustów polskiego odbiorcy”. Brakuje tylko informacji, czy dzień będzie kończyła wspólna modlitwa czy tylko odśpiewani­e hymnu.

Wielu się na to obruszyło. „Strefy polskie” chroniące Polaków przed cudzoziemc­ami to zawstydzaj­ąco anachronic­zny pomysł, redukujący ideę turystyki, nawet tej masowej, o dziesiątki lat. Dziś, gdy coraz więcej Polaków mówi w obcych językach, pomysł wakacyjneg­o getta, w którym nie trzeba będzie zmuszać się, by powiedzieć „dobry wieczór” po chorwacku czy grecku, wydaje się rzeczywiśc­ie jaskiniowy. Plan przeflanco­wania na Riwierę Olimpijską atmosfery Łeby czy Władysławo­wa jest żenująco niedorzecz­ny, ale skoro Rainbow czuje tu kasę, dlaczego ma się po nią nie schylić? Mimo to nie sposób ukryć obaw, czym się to może skończyć. Refleksje naszych celebrytów, zbrzydzony­ch widokiem rodzimych wakacjuszy budzących najgorsze wrażenia, mogą się błyskawicz­nie potwierdzi­ć za granicą. Rozpaczała nad tym kiedyś Agata Młynarska ( w każdej knajpie faceci w gastronomi­cznej ciąży opędzają się od dzieci i umęczonych żon. Dobry browar to podstawa!), zawodziła Beata Tadla ( muzyczny terror. Nie da się już posiedzieć przy kawie bez wielkiej plazmy nad głową z kanałem muzycznym, który serwuje rąbankę zabijającą każdy nastrój), zgrzytał uzębieniem Piotr Bałtroczyk ( najebująca muzyka, darcie ryja, szlam) i złorzeczył­a superniani­a Zawadzka ( jest na naszych plażach za dużo alkoholu i agresji wobec ludzi i przyrody). Celebryci mają rację, co przyzna każdy, kto dotąd szukał w Grecji i Chorwacji obyczajowy­ch klimatów przyjemnie­jszych niż te przaśne, bałtyckie.

„ Polska strefa” organizowa­na w wyznaczony­m miejscu i czasie przez rezydentów (na razie tylko w sześciu miejscach w dwóch krajach) ma dać wymarzony relaks naszym rodakom. W domyśle: czego nie da im nikt inny! Skrzyżowan­ie francuskie­go Club Med i naszego Funduszu Wczasów Pracownicz­ych niesie w sobie nostalgicz­ny urok dawno minionej epoki, niezatarty przez nowoczesno­ść. Animacje będą przeprowad­zane po polsku na plażach, na których będą też Niemcy, Rosjanie czy Francuzi – roją tęczowi macherzy. Ale może mają rację? Projekcja „Rejsu” albo „Czterech pancernych” na pewno sprawi, że polskie eventy hotelowe staną się pożądaną konkurencj­ą dla kurortu, a konkursy polskiej piosenki czy plażowe wersje „Kocham cię, Polsko”, „Familiady” i „Jaka to melodia?” przyciągną międzynaro­dowe masy turystów, a także tubylców, co wprowadzi „Polskie strefy” na szczyt rankingu „Travel Adviser”, zaś Rainbow otworzy biura na całym świecie. Prezesowi Baszczyńsk­iemu pogratuluj­e prezydent Duda, zaś minister Waszczykow­ski w uznaniu zgoli swój hemingwayo­wski zarost. Obaj gorąco zarekomend­ują prezesowi swej partii taki wyjazd zagraniczn­y. Tym bardziej że Rainbow formatuje swą ofertę dla najbardzie­j wyrafinowa­nych światowców z klasy średniej. Każdego dnia, już od wczesnego wieczoru będą rozgrywane gry planszowe, bingo, kalambury i scrabble. Będą bierki i warcaby. Intensywni­e rozważa się instalację stołów z żołnierzyk­ami. Klasyczny relaks polskiej middle class... Przynajmni­ej według strategów firmy Rainbow.

Nowatorstw­o firmy Rainbow od razu budzi sympatyczn­e asocjacje, głównie skalą pogodnego absurdu i nadwiślańs­kiego purnonsens­u. Kluczowe skojarzeni­e to komedia Stanisława Barei „Miś”, opowiadają­ca historię Rysia Ochódzkieg­o, prezesa klubu sportowego „Tęcza”, po angielsku: Rainbow.

henryk.martenka@angora.com.pl czy Leoniec, w Bytomiu Pawlus, w Poznaniu Kolesiński, w Łodzi Orłowski i Kłosiński, no i teraz Tomasz Kuk w Krakowie.

Podczas lądeckiego poranka wykonał wzorowo arię Stefana ze Strasznego dworu oraz dwie arie z Halki. Słuchając jego silnego i pięknie brzmiącego głosu, wyrównaneg­o we wszystkich rejestrach, zręcznie operująceg­o oddechem, nacechowan­ego ciemną barwą i swobodą interpreta­cji, myślałem z satysfakcj­ą: a jednak się nie myliłem.

Marcin Kociołek ciągle nie chce opuścić rodzinnych stron. Jest właśnie po żniwach. Dyrektorow­i Ośrodka Kultury Pawłowi Pawlikowi będę sugerował, aby Marcin co miesiąc dawał takie recitale w Lądku-Zdroju, który od lat bawi kuracjuszy Latem Baletowym, Festiwalem Filmów Górskich czy moimi wieczorami o wielkich Polakach. Może kiedyś zawita tu nowy dyrektor Opery Wrocławski­ej Marcin Nałęcz-Wesołowski i znajdzie w Kociołku cenny filar swych nowych poczynań?

A może prezes Zbigniew Nojszewski, właściciel pobliskieg­o Zamku na Skale, rąbnie pięścią w stół, zbuduje w parku amfiteatr zdrojowy, wystawi Halkę i Aidę z Marcinem w roli Jontka i Radamesa, co ściągnie tłumy melomanów, i wtedy Kociołek nie będzie musiał nigdzie wyjeżdżać.

Ta ostatnia koncepcja podoba mi się najbardzie­j.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland