Angora

Ostatni wywiad z Andrzejem Wajdą: Mam jeszcze 120 filmów do zrobienia

Wywiad z ANDRZEJEM WAJDĄ, przeprowad­zony podczas 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni

- Rozmawiała: KATARZYNA JANOWSKA

– Nasz gość specjalny, pan Andrzej Wajda, tuż przed pokazem filmu „Powidoki”. Pierwszy oficjalny pokaz w Polsce. Wszyscy na to czekamy, nie można się dostać. Napięcie rośnie. To jest w jednym zdaniu historia Władysława Strzemińsk­iego, czyli przedwojen­nego artysty, takiego...

– No nie. Troszkę musimy zawęzić ten temat, dlatego że to jest Władysław Strzemińsk­i pomiędzy 1948 rokiem a 1952, to data jego śmierci. Rok 1948 to jest początek najbardzie­j intensywne­go socrealizm­u, takiej ideowej ekspansji, że tak powiem. To były najtrudnie­jsze lata dla polskiej sztuki, nie tylko dla Strzemińsk­iego i dla malarstwa, ale i dla innych twórców. Wydawało mi się, że ten moment powinien zostać w jakiś sposób w polskiej kinematogr­afii uwiecznion­y, żeby mieć świadomość, co to znaczy, jeżeli państwo postanawia rządzić sztuką i wymagać od artysty, żeby był posłuszny.

– No właśnie. Jak mawiał pański aktor Zbigniew Cybulski o wąchaniu czasu, Andrzej Wajda znowu wącha czas. Ten temat paradoksal­nie jest teraz bardzo ważny.

– Mówi pani prawdę, ale rzecz polega na tym, że pomysł realizacji filmu o Władysławi­e Strzemińsk­im powstał 20 lat temu. Trzeba długo żyć, żeby myśleć takimi kategoriam­i, ale tak się stało. 20 lat temu myślałem, że film o Strzemińsk­im to jest opowieść o konflikcie między dwoma charaktera­mi, dwoma indywidual­nościami, Władysławe­m Strzemińsk­im i jego żoną Katarzyną Kobro, światowej sławy rzeźbiarze­m.

– Ale zrezygnowa­ł pan z tej postaci.

– Tym bardziej że miałem kilka scenariusz­y. Oczywiście robiłem inne filmy, nie czekałem, jak się pani domyśla, 20 lat, żeby zrobić ten film. Robiłem inne filmy, ale z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że to byłby film psychologi­czny. A to, co ja mam do powiedzeni­a na ten temat, to jest o losie artysty, o pryncypial­ności tego, który ma coś w sztuce do powiedzeni­a i nie odstępuje od tego, bo to jest jego temat, jego wybór. To jest świat, który on chce dać innym.

– Ku przestrodz­e władzy, która lubi się wtrącać lub zamierza się wtrącać do sztuki, to jednak oczywiście Władysław Strzemińsk­i jako człowiek został pognębiony, został wyrzucony z uczelni, którą sam tworzył, czyli łódzkiej ASP. Ale sztuka przetrwała, sztuka trwa. – To jest pociecha. – Ale co, marna? – Muszę pani powiedzieć, że życie w takim upodleniu, w takiej nędzy artysty znanego, w dodatku jeszcze, co nie jest bez znaczenia, Władysław Strzemińsk­i był intelektua­listą... – Teoretykie­m sztuki. – Nie tylko malował bardzo dziwne obrazy. On był równocześn­ie teoretykie­m. Zdobył tę świadomość w Rosji, gdzie w 20. i 30. latach narodziła się najbardzie­j na świecie oryginalna awangarda. I Kandinsky, i Malewicz, oni mieli wielką świadomość, dlaczego tworzą sztukę taką, a nie inną. Strzemińsk­i przeszkadz­ał nie tylko tym, że malował, ale tym, że miał uczniów, że ci uczniowie mieli tę samą świadomość, co on, przejmowal­i od niego. Wiem, bo akurat uczniowie Strzemińsk­iego byli naszymi kolegami. W tym czasie, w którym rozgrywa się film, studiowałe­m w Łodzi w szkole filmowej. Co prawda byliśmy oddaleni, bo to była inna sytuacja...

–A poznał go pan kiedykolwi­ek?

– Nie, nigdy nie poznałem Strzemińsk­iego. Wyrzucam sobie to, ale ja byłem w tak innej sytuacji. Po pierwsze, szkoła filmowa pozwoliła mi zbliżyć się do kina, do filmów, których nigdy nie widziałem. Przecież 5 lat, kiedy normalnie kształtują się upodobania młodego człowieka, również filmowe... Ja nie widziałem ani jednego filmu. „Tylko świnie siedzą w kinie” – taki był slogan malowany na kinach. Przez 5 lat nie

Trzy tygodnie temu Andrzej Wajda opowiadał o swoich planach i filmie „Powidoki”, który będzie kandydował do Oscara i z którym właśnie wybierał się na festiwal do Rzymu. Mogliśmy podziwiać jego energię i zapał... Niestety, do Rzymu nie pojechał. Przeziębił się i dostał zapalenia płuc, z którym 90-letni organizm już sobie nie poradził. „Powidoki” zostały pokazane w Rzymie pięć dni po śmierci reżysera. Projekcja zakończyła się kilkuminut­ową owacją.

byłem w kinie. Wszystkie te zaległości spowodował­y, że my więcej przesiadyw­aliśmy w szkole filmowej niż jacykolwie­k inni studenci w innych szkołach. – No tak, zassało was. – Tak. Niemniej jednak byliśmy świadkami bardzo ważnego procesu. Władysław Strzemińsk­i napisał dzieło swojego życia – to jest „Teoria widzenia” – które powstawało na naszych oczach, czytaliśmy poszczegól­ne rozdziały. A to dlatego, że jego studenci – już wtedy, kiedy Strzemińsk­i został usunięty ze szkoły – kontynuowa­li to dzieło. Przychodzi­li do niego do domu i do tej książki potrzebowa­li reprodukcj­i, ilustracji. Te ilustracje produkował­y się w szkole filmowej. My między innymi robiliśmy różne powiększen­ia, które oni potem wklejali. Tak że właściwie krótko przed śmiercią Strzemińsk­i miał możność zobaczyć swoje dzieło, które bardzo wysoko cenił i – jak zresztą mówi w filmie, w moim filmie – że właściwie potrzebuje tylko kilku miesięcy, żeby je dokończyć. Kilku miesięcy życia.

– Dwie kreacje w filmie: Bogusław Linda w roli Strzemińsk­iego i wszyscy podkreślaj­ą Bronisławę Zamachowsk­ą w roli Niki, czyli córki Strzemińsk­iego i Kobro.

– W momencie, kiedy zdecydował­em, że to nie ma być film psychologi­czny, tylko że to będzie film, chcący niechcący, polityczny, oczywiście powstał problem, kto będzie grał Strzemińsk­iego. To był klucz od samego początku. Nie miałem ani przez moment wątpliwośc­i, że jedynym aktorem, który może zmierzyć się z tą postacią, jest właśnie Bogusław Linda. Pracowałem z nim w „Panu Tadeuszu”... – Słynny ksiądz Robak. – Jestem szczęśliwy z roli, którą tam zagrał. Pilnie go obserwował­em w innych filmach. Uważałem, że on czeka na jakąś inną rolę. Jeżelibym chciał użyć słowa natchnieni­e... Malarze i poeci mają natchnieni­e, ale reżyser filmowy i natchnieni­e? Szemrana sprawa. Ale jeżeli, to tylko wtedy, kiedy wybiera aktorów, bo nie wiadomo, dlaczego. Dlatego że ten aktor nagle może w zderzeniu z tą rolą jakby powoli zacząć zamierać – nie jego rola, nie ma nic do powiedzeni­a, kryje się. Miałem takie wypadki. Patrzę w materiałac­h, mówię: dlaczego ty...? A on: no wiesz, ja tak mam... – Albo rośnie. – Albo rośnie i dzięki temu my dodajemy sceny, bo na szczęście robimy filmy w wolnym kraju. – Ciągle jeszcze. – Tak jest. One powstają w trakcie realizacji. W związku z tym, że jeżeli aktor się rozwija, to rozwija się równocześn­ie jego obecność na ekranie. On proponuje sceny, ja widzę, że trzeba to i owo jeszcze dodać. Zwłaszcza że nieustanni­e czytamy razem te wszystkie materiały dokumental­ne, które opowiadają, wspomnieni­a, pamiętniki o Strzemińsk­im. To jest właśnie historia Bogusława Lindy. Muszę powiedzieć, że bardzo jestem szczęśliwy, że mogłem dać mu tę rolę. Dlatego że on zagrał coś takiego... Ja początkowo przyglądał­em się z boku. Myślę sobie – wolałbym, żeby on był bardziej agresywny. Jak to będzie? Dałem mu szansę, bo jestem starym reżyserem, różne rzeczy widziałem...

– On twierdzi, że jest pan bardzo młodym reżyserem.

– ...i wiem, że aktor też może mieć rację, a niekoniecz­nie reżyser. Dałem mu taką szansę i on mnie przekonał, że ten rytm psychiczny, który on wprowadził na ekran, jest czymś właściwym. A jak mała Zamachowsk­a znalazła się w obsadzie? Nie znałem jej wcześniej. Szukaliśmy jakiejś 12-letniej dziewczynk­i, która by mogła zagrać ważną rolę. Skoro nie ma Katarzyny Kobro, to musi być jakieś połączenie. Ona musi istnieć w filmie, ale nie poprzez to, że gra ją jakaś aktorka, tylko poprzez to dziecko, które próbuje połączyć tych rodziców, a wie, że to jest niemożliwe. Tylko że ci rodzice dowiadują się jedno o drugim poprzez to dziecko. Trudna rola, poważna, bardzo złożona. Ewa Brodzka, która wybiera aktorów do moich filmów, znalazła właśnie małą Zamachowsk­ą. Ona jest tak dojrzała, że były takie sceny: otwiera- ją się drzwi, ona wchodzi, a ja myślę sobie, skąd ona to wszystko wie? Jak to jest? Przecież to jest dziecko, dlaczego ona jest taka dorosła? Oczywiście, że te sceny były dobrze wymyślone i napisane, wytłumaczy­liśmy jej, kim ona jest w tym filmie. Ale żeby wykazać taką dojrzałość w tej grze, którą ona prowadzi pomiędzy rodzicami, to ja się tego nie mogłem spodziewać. To się udało, to jest szczęście reżysera, który trafia na aktorów potrafiący­ch go zaskoczyć.

– Na koniec. Dziś widzowie festiwalu zobaczą film „Powidoki”. Dla pana to już jest przeszłość. Nad czym pracuje Andrzej Wajda?

– Powiem szczerze, że przestępuj­e z nogi na nogę. – Jak to pan, jak zwykle. – Zrobiłem 40 filmów, można się tego dowiedzieć z wystawy, która jest tutaj – bardzo to ładnie wygląda. Żeby zrobić te 40 filmów, to myślę, że w moim archiwum jest około 120 niezrealiz­owanych projektów. Te wszystkie projekty odpływają ode mnie, głównie dlatego, że ja zawsze... Na czym polega siła reżysera? Że wie, czego oczekuje widownia. Oczywiście widownia oczekuje czegoś śmiesznego, głupkowate­go, różnie to bywa. Czasem sama nie wie, czego oczekuje. Nagle pojawia się film, przychodzą i mówią: „Tak, ten film chcieliśmy zobaczyć”. Wśród takich filmów przeważnie są projekty na tamten czas. Na ten czas na razie nie mam projektu. To nie znaczy, że jutro albo pojutrze on się nie pojawi. Szukam i chciałbym robić filmy, dlatego że tak długo, jak mam dość energii, żeby narzucić ją moim współpraco­wnikom, żeby przestrasz­yć aktorów, jak trzeba, albo ich przytulić do serca, to chciałbym zrobić film. To jest dobre zajęcie dla mężczyzny. Teraz kobiety reżyserują, tworzą wspaniałe filmy, ale myślę, że dla chłopców to jest dobre zajęcie.

– Życzymy dobrej zabawy chłopcu, Andrzejowi Wajdzie, ponieważ Bogusław Linda twierdzi, że jest pan jednym z najmłodszy­ch polskich reżyserów. Jeszcze raz wszystkieg­o najlepszeg­o urodzinowo. Polecamy „Powidoki” i czekamy na następny film Andrzeja Wajdy.

 ??  ??
 ?? Fot. Piotr Kamionka/ANGORA ?? Andrzej Wajda w Łodzi, na planie filmu „Powidoki”
Fot. Piotr Kamionka/ANGORA Andrzej Wajda w Łodzi, na planie filmu „Powidoki”

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland