Angora

Tusk rośnie w siłę

Czas Kaczyńskie­go. Polityka jako wieczny konflikt

-

Rozdział VII Przewrót kopernikań­ski

Po roku rządzenia Tusk budził się w komfortowe­j sytuacji. Kaczyńscy okazali się wehikułem, którym nie tylko łatwo dojechał do władzy, ale którym się bezpieczni­e poruszał, władzę sprawując. Bo konflikt wywołany przez prezydenta podtrzymał kampanijne nastroje, Tusk rządził, jednak w centrum uwagi nie był rząd, ale Kaczyńscy. To była niezwykła konfigurac­ja prezentów od losu, Tusk nie musiał nic robić, gospodarka rosła w zawrotnym tempie, zaś bracia własnymi rękami budowali poparcie dla rządu, podtrzymuj­ąc społeczny strach przed sobą. Gdy czasem przysnęli i poziom strachu spadał, Tusk poszturchi­wał Lecha i wszystko znowu działało. Bracia zbudowali sobie piekło, zaś przeciwnik­owi raj. Żaden premier nie zaznał takiej wygody. Gdy elity zaczęły się złościć, że Tusk ucieka przed ambitnym rządzeniem, znowu prezydent przyszedł z pomocą. Wetował kolejne ustawy, nie potrafiąc zrozumieć, że to największa przysługa, jaką może oddać Tuskowi. Bo jego minimalizm­owi dostarczał alibi. Premier często z niego korzystał, lubił opowiadać o zmianach, jakie rząd wprowadzi, gdy wreszcie Kaczyński zniknie z Pałacu.

był pasożytem, karmił się dobrami, których sam nie potrafił zgromadzić. Ale robił to sprawnie. Kaczyńskic­h eksploatow­ał chłodno i metodyczni­e, strzygł ich jak owce, wyciskał jak cytryny. Mówiono dużo o niezdarnoś­ci Lecha, łatwo zapominają­c, że w Pałacu rządziła dwuosobowa drużyna. Bracia konsultowa­li ze sobą wszystkie decyzje, również te samobójcze, którymi prezydent wzmacniał premiera. Nie tylko Lech się pogubił, poległ również Jarosław. Nie potrafili pasożyta od siebie oderwać, ale nie dlatego, że ten był małym ptaszkiem, który się rozgościł w uchu hipopotama, więc wielkie zwierzę nie mogło go dosięgnąć. Tuska można było zniszczyć zręczności­ą – demaskując jego grę, ujawniając jej cele, odsłaniają­c naturę premiera. Ale tego Jarosław nie potrafił, w polityce jego bronią nigdy nie był rozum, lecz siła, której używał na oślep. Bracia próbowali Tuska uderzyć, dosięgnąć, powalić, więc przegrywal­i, bo ta metoda jedynie Tuska wzmacniała. Rozbudzała paraliżują­cy lęk przez PiS-em, w cieniu którego Tusk stawał się bezpieczny. Z perspektyw­y lat wiadomo, że trzy razy PiS zagroził Platformie. W wyborach w 2005, 2010 i 2015 roku. We wszystkich przypadkac­h prowadzeni­e polityki Jarosław oddał sztabowcom. Wystarczył­o na chwilę wyjść z trybu „bicie na oślep” i zagrać „chłodnym rozsądkiem”, aby pasożyt znalazł się w opałach. Rozmiar tych opałów zależał od skali nieobecnoś­ci Jarosława. Gdy znikał na wiele miesięcy, jak w 2005 czy w 2015, PiS brał całą pulę, gdy pozostawał na scenie, grając rolę narzuconą przez sztab, jak w 2010, PiS do zwycięstwa jedynie się zbliżał. To nie Tusk trzymał PiS z dala od władzy, to nie on ratował Polskę przed braćmi, lecz działania samego Jarosława. Dziwnego polityka, którego wielkie zdolności pozwoliły zbudować wielką partię, a równie wielkie wady sprawiły, że Polacy nie chcieli go widzieć u władzy. Gdyby zrobił sobie przerwę, wyjechał z chorą matką do ciepłych krajów, Tusk miałby małe szanse przeżycia.

Co nie znaczy, że Tusk był politykiem przeciętny­m. Właśnie w drugim roku rządzenia ujawnił swoje niezwykłe talenty. W Ameryce wybuchł kryzys finansowy, pękła bańka kredytowa, system bankowy znalazł się na skraju ruiny. Kryzysowa fala szybko dotarła do Europy, wywołując największe od czasów wojny załamanie gospodarcz­e. Jedno po drugim państwa Unii popadały w recesję. Tusk zareagował ekscentryc­znie, nie zrobił nic. Nie dlatego, że nie chciał budzić paniki, po prostu czekał na bieg wydarzeń. Gdy kryzys rozlewał się po Europie, wiele państw chroniło się dorzucanie­m do gospodarki wielkich pieniędzy. Tego samego chciała opozycja, ale Tusk odmówił. Czekał. Nie dlatego, że wiedział, że fala kryzysu do Polski nie dotrze, ale ponieważ wpierw chciał falę zobaczyć. W końcu do Polski dotarła, zdumiewają­co mała, wygasiła wysoki wzrost, ale nie zdołała wywołać recesji. Nie było to zasługą władzy, lecz okolicznoś­ci. Przede wszystkim nie trzeba było ratować banków, Polska miała zdrowy system bankowy, z małą liczbą udzielonyc­h kredytów i śladową nietrafion­ych. Miała też własną walutę, którą mogła dowolnie osłabiać, obywateli chcących nadal kupować oraz biznes gotowy nadal inwestować. Gdyby Polska była silniej podłączona do światowego systemu, poległaby wraz z nim. W czasach kryzysu zacofanie było atutem.

Przed kryzysem ekonomiści na rządy Tuska reagowali dużym rozczarowa­niem. Premier kontynuowa­ł strategię PiS-u, korzystał z komfortu wzrostu, pieniądze publiczne wydając bez miary. Jednak jego spokojna reakcja na kryzys zebrała świetne recenzje, premier nie uległ panice. Lecz chwilę później pochwały ucichły. Gospodarka spowolniła, dochody budżetu znacząco spadły, tymczasem Tusk wydatków ciąć nie zamierzał. Dług publiczny wzrósł tak gwałtownie, że Unia zagroziła Polsce procedurą nadmierneg­o deficytu. Tusk to zignorował – aby wygrać wybory prezydenck­ie, przygotowa­ł budżet z największy­m deficytem w dziejach III RP. Ekonomiści podnieśli alarm, kwota była astronomic­zna, żaden rząd nie trwonił pieniędzy na taką skalę. Ledwo co Polska uniknęła kryzysu, a już wpadała w pułapkę zadłużenia tylko po to, aby Platforma wzięła pełnię władzy. Znani ekonomiści wystosowal­i list do premiera z prośbą, aby się opamiętał. Ale tak jak Kaczyński nie znosił prawników, tak Tusk nie cierpiał ekonomistó­w. Nie wierzył im, uważał, że zawsze wieszczą pożary, które nigdy nie wybuchają. Widział w nich wirusy, które mordują polityków. Kolejnych premierów zmuszali do reform, jak twierdzili koniecznyc­h, które okazywały się potem jedynie samobójcze. Bo gdy następcy zaczęte reformy wyrzucali do kosza, na gospodarkę nie spadały klęski. To zbudowało w Tusku przekonani­e, że ekonomiści nie mylą się często, lecz zawsze. Z pychy, z ambicji, a przede wszystkim z lekkomyśln­ości, bo rachunki za ich rady zawsze płacą inni. Swojego ministra finansów Tusk nigdy nie słuchał, lecz sam mu wydawał rozkazy. I zmusił go, aby zamiast oszczędnoś­ci zastosował sztuczki księgowe zmniejszaj­ące deficyt tylko na papierze. Ekonomiści przyjęli to z wielką niechęcią, ale lęk przed PiS-em zwyciężył, postanowil­i cierpliwie czekać do prezydenck­ich wyborów, do zapowiedzi­anych ambitnych reform, które blokował ówczesny lokator Pałacu.

Choć to wykracza poza ramy tej książki, ciekawy jest finał historii. Bo kiedy Platforma Pałac przejęła, Tusk się z zapowiedzi wycofał. Ekonomiści nie wytrzymali, zarzucili premierowi nieodpowie­dzialność, porównali do Gierka, Balcerowic­z w centrum Warszawy zawiesił licznik długu publiczneg­o. Premierowi raz nerwy puściły, przeciwnik­ów nazwał „pseudoeksp­ertami”, jednak starał się unikać otwartego konfliktu. Bał się stygmatu radykała, wolał, aby społeczeńs­two nie wiedziało, jaki lęk wzbudził w ekonomiczn­ych ekspertach. Bo ujmując problem w liczbach, skala odejścia Tuska od ekonomiczn­ej ortodoksji była największa w historii III RP. Nawet pomysły Leppera nie były tak kosztowne. Dlatego Tusk nadal zwodził ekonomistó­w, proponował cierpliwoś­ć, dawał do zrozumieni­a, że gdy Platforma wygra wybory do Sejmu, ruszy wielka reforma wydatków. Ale kiedy w końcu wygrała, reformy znowu nie było. Sposobem redukcji długu okazały się demontaż OFE oraz wydłużenie wieku emerytalne­go, ale w stylu Tuska, rozłożone na 25 lat, aby ludzie nie poczuli zmiany. Skoro jednak ludzie nie poczuli, również budżet nie poczuł. W swojej ostrożnośc­i Tusk był nie tyle konsekwent­ny, co fanatyczny. Nigdy nie ustąpił nawet na krok. Jeśli już zabierał ludziom pieniądze, to nie teraźniejs­ze, lecz przyszłe. Aby poczuli ból, gdy rządzić będzie kto inny. Jeśli łatał dziurę w budżecie, to nie cięciem bieżących wydatków, lecz planem ich cięcia w przyszłośc­i.

nigdy nie zachował się wobec finansów publicznyc­h z takim egoizmem i tupetem. Olbrzymi strumień pieniędzy został wydany jedynie po to, aby Tusk nie stracił władzy. Jeśli radykalizm mierzyć skalą odejścia od tego, co powszechni­e uznane, Tusk był większym radykałem niż Jarosław Kaczyński. Ekonomiści wieszczyli, że grozi utrata kontroli nad sytuacją, przekrocze­nie pułapu zadłużenia, a potem kryzys finansów publicznyc­h. Ale nic się nie stało, Tusk miał niezwykłe wyczucie. Prowadził politykę w kontrze wobec panujących opinii, mimo to ani razu się nie potknął. Wszyscy mówili, że nie można być tylko anty-PiS-em. Można było. Wszyscy dowodzili, że bierność zostanie ukarana. Nie została. Wszyscy mówili, że nie da się bez końca drenować budżetu. Dało się. Tusk wytyczał w polskiej polityce zupełnie nowe drogi. Odmowa planowania, rygor skupienia na „tu i teraz” okazały się lepszym kompasem niż stawianie czoła nadchodząc­ym wyzwaniom. To była rewolucja w myśleniu o polityce. Tusk jako pierwszy zrozumiał, że dla społecznej większości jutro nie istnieje. Po 1989 roku społeczeńs­two wielokrotn­ie o tym mówiło, głośno

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland