Ubodzy książęta Kościoła
i dobitnie, wymierzając surowe kary za każdy dzisiejszy ból płacony w imię lepszej przyszłości. Jednak rządzący tego komunikatu nie potrafili usłyszeć, żyli w innej społecznej sytuacji, w stabilnym dostatku, dającym luksus planów i ambicji. Kiedyś Tusk myślał podobnie, ale widząc porażki kolejnych reformatorów, zmienił optykę. Przyszłość przestała się dla niego liczyć, odmówił jej realności. Uznał ją za wymysł elit, które nudzą się dniem dzisiejszym i dopiero w stawianiu czoła przyszłości widzą dla siebie podnietę. Gdy Tusk głos ludu zrozumiał, jego polityczną pozycją stał się populizm. Ale nie selektywny, ożywiany na czas wyborów, tylko permanentny, sprawiający, że każdego dnia władza skupia się na doraźnej satysfakcji większości. Był w postępowaniu Tuska egoizm, był strach przed utratą władzy, był oportunizm przywódcy, który wie, że władza powinna umieć wyjść poza perspektywę mas. Niemniej była też wielkość odkrywcy, który potrafił zobaczyć, że świat wygląda inaczej, niż sądzą wszyscy dookoła. Oraz odwaga pójścia ścieżką, o której wszyscy mówią, że prowadzi do klęski. Obecność Kaczyńskiego zbudowała możliwość długich rządów, ale odkrycie Tuska sprawiło, że jej nie zmarnował.
Sceptyk powie, że wydając tyle miliardów, nawet Kaligula miałby szansę na reelekcję. Jednak Tusk był innym przypadkiem, był władcą niewidzialnym, który używał pieniędzy po to, aby ludowi pozwolić zapomnieć o własnym istnieniu. Obaj – Kaczyński i Tusk – byli pasterzami mas. Ale Kaczyński masy podrywał do buntu, natomiast Tusk je układał do snu. Kaczyński bił na alarm, Tusk ogłaszał, że kolacja podana. Kaczyński skupiał na sobie uwagę wszystkich, Tusk ostentacyjnie chował się w cień. Obaj w swoich technikach wykazali się prawdziwą wielkością. Czuli masy nie gorzej niż Wałęsa, byli wirtuozami w kontakcie z nimi. Jednak w obszarze sprawowania władzy Tusk bezsprzecznie był większy. Kaczyński, aby rządzić, musiał wywoływać kryzys za kryzysem, co nie pozwalało mu długo siedzieć na tronie. Natomiast Tusk siedział tak długo, aż sam zechciał zejść.
Ciąg dalszy nastąpi ROBERT KRASOWSKI. CZAS KACZYŃSKIEGO. POLITYKA JAKO WIECZNY KONFLIKT. Historia polityczna III RP. Lata 2005 – 2010. Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2016. Cena 39,90 zł.
„Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji” – żartowali członkowie Latającego Cyrku Monty Pythona. Ten skecz nie tylko bawi, ale przypomina, jaką potęgą był zakon dominikanów, który właśnie obchodzi osiemsetlecie.
Joanna, niewiasta skromna, cnotliwa i wysokiego rodu, będąc w ciąży, miała sen: Zobaczyła psa z pochodnią w pysku, który obiegł kulę ziemską, rozpalając na niej ogień. Pomijając fakt, że w drugiej połowie XII wieku nawet najbardziej wykształceni Europejczycy uważali, że Ziemia jest płaska jak stół, był to rzeczywiście sen proroczy, zwiastujący przyjście na świat przyszłego świętego Dominika Guzmana.
Dominik został duchownym, co w tamtych czasach zapewniało zarówno wiedzę, jak i karierę. Szybko piął się w górę. W tych niespokojnych czasach na południu Francji coraz większe wpływy zaczęli zdobywać katarzy i albigensi, którzy nie dość, że głosili idee Kościoła ubogiego, to jeszcze wątpili, że papież jest namiestnikiem Chrystusa na ziemi.
Guzman postanowił zadbać o duszę heretyków: spierając się z nimi w dysputach teologicznych, starał się sprowadzić ich na właściwą drogę.
Podobno udało mu się nawrócić nawet jednego albigensa. Zyskiwał też coraz większą rzeszę wpatrzonych w niego uczniów. W Tuluzie skupił ich w pierwszym stworzonym przez siebie klasztorze.
Jego talenty zwróciły uwagę Innocentego III, zapewne najpotężniejszego papieża w historii.
Innocenty też miał sen, a może było to widzenie pod wpływem bliżej nieznanych środków. Ze zgrozą zauważył, że kościół św. Jana na Lateranie zaczął pękać. Na szczęście w porę zjawił się Dominik i własnymi rękami podtrzymał ściany świątyni.
To podobno ostatecznie miało przekonać papieża i przychylić się do prośby Guzmana o zatwierdzenie utworzonego przez niego zakonu. Jednak oficjalnie stało się to już po śmierci Innocentego pod koniec 2016 r. za sprawą bulli wydanej przez nowego papieża Honoriusza III.
Tak powstał zakon kaznodziejów (Ordo Praedicatorum), zwany z powodu lojalności do Boga i papieża domini canes, czyli „psy pańskie”.
Jednak nawet największe zdolności kaznodziejskie na niewiele by się zdały, gdyby papież, król Francji i jego feudałowie nie zdecydowali się nawrócić katarów i albigensów ogniem i mieczem. Zamiast posłać rycerstwo na daleką i niepewną kolejną wyprawę krzyżową na Bliski Wschód, wysłano ich na południe kraju. Tam na masową skalę z wielkim religijnym zapałem zabijano mężczyzn, kobiety i dzieci. Już w 1209 r. wyrżnięto niemal 20 tys. mieszkańców Beziers ( w tym większość w kościołach). Przed decydującym szturmem podobno zapytano legata papieskiego, jak rozpoznać katarów od rzymskich chrześcijan. Na co legat miał odpowiedzieć: „Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Gdy w 1244 r. po wielomiesięcznym oblężeniu zdobyto Montsegur, na stosie spalono ponad 200 jego obrońców.
Na tak oczyszczoną z herezji ziemię mogli już wejść dominikańscy kaznodzieje, którym papież Grzegorz IX wyznaczył rolę inkwizytorów.
Zakonnicy podeszli do nowego zadania z wielkim zaangażowaniem.
Do historii przeszli: Agostino Galamina, Jaime Bleda, Heinrich Kramer (autor słynnego dzieła „Młot na czarownice”, które było poradnikiem, jak rozpoznać kobiety na służbie sił nieczystych), Bernard Gui – uwieczniony w książce i filmie „Imię róży”. Najsłynniejszy z nich Tomas de Torquemada, generalny inkwizytor Kastylii, Aragonii i Walencji, podobno był pochodzenia żydowskiego, ale nie miał żadnych uprzedzeń rasowych i równie skutecznie ścigał swoich rodaków, muzułmanów, jak rodowitych Kastylijczyków.
Na szczęście dominikanie to tylko inkwizycja.
To święci: Tomasz z Akwinu, jeden z najwybitniejszych umysłów średniowiecza, Albert Wielki, Róża z Limy i Katarzyna ze Sieny. A także obrońca Indian biskup Bartolome de Las Casas, malarz Fra Angelico, Giordano Bruno. To także Girolamo Savonarola, który – nim skończył na stosie, w czasach gdy nie było prasy, radia, telewizji ani internetu, – poprzez swoje kazania wywierał wpływ na całą Italię. nie