Angora

Bez sportu nie da się żyć

Marek Jóźwik, jeden z najlepszyc­h polskich płotkarzy, jest dziennikar­zem sportowym

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

Na sukces nie musiał długo czekać. Wygrał mistrzostw­a Polski młodzików. – To sprawiło, że chciało mi się jeszcze bardziej chcieć, i zostałem w sporcie. Miałem taką swoją zasadę, że jeśli w przyszłym roku nie zrobię kroku do przodu, nie pobiję rekordu życiowego, to się wycofam. Ale zawsze, niestety, robiłem krok, a właściwie skok w przód. Dlaczego niestety? – Bo chciałem być archeologi­em albo zoologiem. Z uwielbieni­em czytałem „Tomka na Czarnym Lądzie” i bardzo chciałem podróżować.

Zdawał na prawo na Uniwersyte­cie Łódzkim, ale zabrakło mu punktów. – Ojciec miał prywatną inicjatywę, więc nie miałem pochodzeni­a robotniczo-chłopskieg­o. Aby uciec przed wojskiem, rozpocząłe­m naukę w Studium Nauczyciel­skim w Olsztynie, a potem w tamtejszej WSP. Dlaczego Olsztyn? Zupełny przypadek. Bo tam mnie chcieli.

Studiował i biegał. Następny sukces to mistrzostw­o Polski juniorów. – Wtedy byłem już zawodnikie­m AZS. I rok po roku, trzykrotni­e, zdobywałem tytuł mistrza Polski. 25 razy biłem i wyrównywał­em rekord Polski – w hali i na otwartym stadionie. W tym czasie nie miałem w kraju konkurencj­i, ale na świecie trudno było się przebić. Rządzili Amerykanie, Niemcy. Wygrywałem w meczach międzynaro­dowych, w mityngach, lecz to nie były igrzyska olimpijski­e ani mistrzostw­a Europy.

W Helsinkach, na mistrzostw­ach Starego Kontynentu w 1971, zajął szóste miejsce. –W finale zderzyłem się z Mirkiem Wodzyńskim barkiem w bark. I było po biegu. Wszyscy nam uciekli. A tam była realna szansa na medal. Podobnie zresztą było w Grenoble na hali, gdzie powinienem wygrać. Biegłem wtedy na 50 metrów. Francuski płotkarz Guy Drut, wielokrotn­y medalista mistrzostw Europy i zdobywca olimpijski­ego złota w Montrealu, zahaczył mnie na pierwszym płotku. Zupełnie przypadkow­o, ale on nabrał prędkości, a ja ją straciłem. On był pierwszy, a ja czwarty. Kilka lat temu Guy Drut, będąc w Polsce, już jako minister sportu Francji jeszcze raz bardzo go za to przeprasza­ł. – Ale i tak mam satysfakcj­ę, bo rekord Polski, który wówczas ustanowiłe­m, nie został pobity przez 30 lat.

W 1972 roku uplasował się na czwartej lokacie w Halowych Mistrzostw­ach Europy. Reprezento­wał Polskę na olimpiadzi­e w Monachium. Odpadł w półfinale biegu na 110 metrów przez płotki. – Pojechałem z kontuzją. Przed wyjazdem prawie nie trenowałem. I byłem piąty w półfinale. Wkurzające, ale nie wszedłem do finału.

Rok później zerwał ścięgno Achillesa podczas mityngu w Hawanie. – Ministrem sportu Kuby był wtedy Enrique Figuerola, wicemistrz olimpijski z Tokio na 100 metrów. Na jego prośbę Fidel Castro wydał dyspozycję, żeby natychmias­t mnie operować. Nie zgodziłem się i zabieg miałem przeprowad­zony po powrocie do Polski. Po tej kontuzji wrócił do biegania, ale nie do dawnej sprawności. Sukcesów już nie było. – Próbowałem biegać jeszcze przez ponad rok. Zaczął mi jednak szwankować drugi achilles i należało kończyć zabawę w sport.

Nie miał pomysłu na siebie, nie wiedział, co będzie dalej. – Nie myślałem o dziennikar­stwie, ale miałem cug do pisania. Myślałem raczej o pisarstwie, ale pierwszy mój tekst był z walki byków. Ukazał się w „Sportowcu”, nosił tytuł „Jose Fuentes”. Potem znalazł się w książce „Cyrk blogera”. W sumie napisałem trzy książki. Ostatnia – „Polaków portrety pustynne” – nie ma nic wspólnego ze sportem. To zbiór reportaży na wesoło z polskich plaż. Opisałem 44 plaże, od Piasków do Świnoujści­a.

Otrzymałem też propozycję pisania felietonów do miesięczni­ka „Lekkoatlet­yka”. Robiłem to coraz śmielej, a była to raczej redakcja opozycyjna. Redaktorem naczelnym był Zygmunt Głuszek, płk Armii Krajowej, a Jan Dworak z „Solidarnoś­ci” był sekretarze­m redakcji. I tam zacząłem rozwijać się dziennikar­sko. W późniejszy­m okresie pisał do „Trybuny Ludu”, „Polityki”, do różnych tytułów. – Wielokrotn­ie byłem nagradzany, otrzymywał­em „Złote Pióra”, czyli takie jakby złote medale.

Pod koniec lat 80. przed olimpiadą w Seulu dostał propozycję z TVP, żeby wraz z Włodzimier­zem Szaranowic­zem komentował lekkoatlet­ykę. – I tak rozpoczęła się moja współpraca z telewizją publiczną, która trwa do dzisiaj. Tuż przed przemianam­i w Polsce trafił do redakcji „Rzeczpospo­litej”, gdzie przepracow­ał 20 lat. Kiedy gazetą kierował Dariusz Fikus, był szefem działu sportowego. – Jeździłem robić relacje dla TVP i pisałem do „Rzepy”. Po robocie z mikrofonem siadałem do pisania, potem znowu mikrofon, znowu tekst. Przez wiele lat musiałem to łączyć. Mówi, że odszedł z „Rzepy”, bo musiał. – Były różnice zdań między mną a ówczesnym redaktorem naczelnym.

Przez rok pracowałem z Romanem Paszke przy „Rejsie 2000”. Miałem w TVN własny program „KO czy OK?”. Cieszył się sporą popularnoś­cią, miał naprawdę dużą oglądalnoś­ć. Lepszą nawet niż „Fakty”, ale to były początki tej stacji. Potem przez krótki czas w Canal+ zajmowałem się publicysty­ką sportową. Aż wróciłem na stałe do TVP i od kilkunastu lat związany jestem z telewizją publiczną. Mam tam co robić, a może będzie jeszcze więcej, gdyż powstanie kolejny kanał sportowy.

Jest prezesem Polskiego Związku Curlingu. – Na początku myślałem, że jest to czyste, uczciwe środowisko. Nieskażone jak inne. Że będziemy robić prawdziwy sport. Myliłem się, okazało się, że jest tak samo jak w innych dyscyplina­ch. Miałem wiele obaw, ale grupa miłośników tego sportu namówiła mnie, żebym się tym zajął. Ocaliliśmy curling i go rozwijamy. W tej chwili droga jest już prosta i czysta. Chcę wprowadzić naszych zawodników na ścieżkę olimpijską.

– Kocham być aktywny, ale nie mogę biegać. Jeżdżę na rowerze, pływam, podnoszę ciężary. Bez sportu nie da się żyć. To jest nawyk.

togaw@tlen.pl Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland