Janet Jackson
W ciąży
Młodsza siostra Michaela Jacksona, którą określa się mianem „księżniczki muzyki pop”, potwierdziła w rozmowie z magazynem „People” plotki o swojej ciąży. 50-latka w kwietniu tego roku zawiesiła koncertowanie, mówiąc o planach powiększenia rodziny. Artystka przestała pojawiać się w mediach i dopiero teraz pochwaliła się zdjęciami z zaokrąglonym brzuszkiem. – Dziękujemy Bogu za to błogosławieństwo – skomentowała w imieniu swoim i męża (katarskiego miliardera) wiadomość o oczekiwaniu na narodziny pierwszego dziecka.
Z tytułem szlacheckim
Legendarny brytyjski gwiazdor rocka i popu otrzymał z rąk księcia Williama tytuł szlachecki, o którego nadaniu postanowiono w czerwcu tego roku, przy okazji 90. urodzin królowej Elżbiety. Sir Roderick David Stewart, bo tak teraz oficjalnie należy tytułować artystę, został wyróżniony za bogatą karierę artystyczną, nieprzerwane od 50 lat występy na scenie i działalność charytatywną – donosi „Daily Mail”. 71-latek w pałacu Buckingham zjawił się w towarzystwie żony, Penny Lancaster, i dwójki najmłodszych synów – Aidena i Alastara. Na prośbę księcia Williama o pozostanie jak najdłużej na muzycznej scenie, odparł z uśmiechem, że nie ma wyboru, gdyż ma na utrzymaniu jeszcze szóstkę dzieci.
Chaos is a friend of mine. To tylko życie, gra. O sobie myślę jak o poecie, później muzyku. Byłem poetą, jestem poetą i umrę poetą. Dziś – poetą noblistą po noblowskim eksperymencie połączenia kultury masowej z wysoką.
Pierwsza eksplozja Boba Dylana, nazwana „Eksplozją rocka”, miała miejsce przed kilku laty, kiedy pod takim tytułem jego twórczość za życia trafiła do paryskiego muzeum Cité de la Musique. Druga – dużo bardziej nieoczekiwana, bo literacka – zbiegła się z zakończeniem wystawy w Cen- trum Pompidou „Beat Generation”, wokół amerykańskiego ruchu literacko-kulturowego lat 50. Ruchu odrzucającego konformizm społeczeństwa konsumpcyjnego, a propagującego idee anarchistycznego buntu opartego na psychodelicznym doświadczeniu drogi ( Paryski nie-co-dziennik, „Angora” nr 40). Dylan czuł się ich pobratymcem – Ginsberga, Kerouaca, Burroughsa – śpiewając o ich duchach błąkających się na jego drodze, najlepszych kompanach podróży przez życie. Żaden z nich o Noblu nawet nie marzył, a on – voilà! – siłą swych metaforycznych songów, śpiewanych ochrypłym, nieco nonszalanckim, acz już nieśmiertelnym głosem zbuntowanego barda, uczynił to, co nie udało się takim tuzom pióra, jak Proust, Joyce, Brecht czy Borges – uwiódł szwedzkich akademików, dołączając do notabli światowej literatury.
Blowin’in the Wind, Like a Rolling Stone, Mr. Tambourine Man... Przypominam sobie jego ostatni koncert w paryskim Zenicie. Otoczony grupą dwa razy młodszych muzyków, zaprezentował zaskakujące brzmienie swych starych i nowych utworów folk, country, bluesa i rocka, ignorując wszelkie trendy muzyki młodzieżowej. Była histeria, bisy, owacje na stojąco, a była to widownia wielopokoleniowa: od nastolatków po rówieśników Dylana. Legendarny kontestator wyglądał jak kowboj o twarzy starego Indianina, o nieco wyniosłym sposobie bycia. Ze sceny nie padło ani jedno nieśpiewane słowo, jedynie skrywany grymas zadowolenia, kiedy paryska publiczność wiwatowała na jego cześć. W czarnym kostiumie i czarnym kapeluszu śpiewał, że jak tylko zacznie rozpakowywać walizki, zaczynają się kłopoty, więc unika tego, żyje w drodze. Ten Never Ending Tour trwa już pół wieku, a gdy brawurowo wykonał song Forever Young, nikt nie miał wątpliwości, że jest jak sfinks światowej popkultury.
Dylan stał się jedną z najważniejszych postaci muzyki pop ostatniego półwiecza, wyrocznią, źródłem inspiracji dla Cohena, Lennona, Springsteena i wielu innych. Jego legendę przekazywano z pokolenia na pokolenie. Dziś jest żywym pomnikiem amerykańskiej kultury. Zaskakująco twórczy, mimo swych 75 lat nie przestał fascynować. Choć wychowany w tradycji judaistycznej, to pod koniec lat 70. przeszedł okres nawrócenia, ochrzcił się w chrześcijańskiej wspólnocie i nagrał kilka albumów utrzymanych w konwencji chrześcijańskiego rocka. Koncertował dla papieża Jana Pawła II podczas Kongresu Eucharystycznego w Bolonii. Był nagradzany Oscarem, nagrodami Grammy i Pulitzera. Otrzymał doctoraty honoris causa prestiżowych uczelni, m.in. Uniwersytetu Princeton. Wielokrotnie, trochę z przekory, nominowany do Nagrody Nobla, którą w końcu nieoczekiwanie otrzymał, co jednych ucieszyło, innych oburzyło.
To 10. amerykański Nobel literacki, a pierwszy od 1993 roku. Amerykanów wyprzedzają Francuzi z 15 wyróżnieniami (ostatni przed dwoma laty dla Patricka Modiano). Złośliwi pokpiwają, że Dylan otworzył drogę do Nobla Aznavourowi, mistrzowi poetycko-ekspresyjnego nastroju. Według klasyfikacji Timesa i CNN to pieśniarz XX wieku wyprzedzający i Presleya, i Dylana, który dostał Nobla za „poetycką ekspresję w ramach wielkiej tradycji pieśni amerykańskiej”. Charles Aznavour również przynależy do wielkiej tradycji pieśni, tyle że francuskiej (Piaf, Brassens, Gréco), a jego utwory śpiewali tak różni artyści jak Ray Charles czy Placido Domingo.
Więc, kto wie? The answer is blowin’in the wind. turkiewicz@free.fr