Najlepszy szpital do zamknięcia Luksusowe sale porodowe „Pro-Familii” stoją puste.
Jak działa w praktyce koronna zasada Narodowego Funduszu Zdrowia, że „pieniądze mają iść za pacjentem”? Najlepiej pokazuje to przykład łódzkiego szpitala położniczego „Pro-Familia”.
– Po prostu się was boją – rzucam w locie, bo Dariusz Borowski, dyrektor medyczny łódzkiego szpitala „Pro-Familia”, ma dziś kolejny ciężki dzień. Gwar potworny, na parterze kończy nagrywać program jedna z ogólnopolskich telewizji i tłum byłych pacjentek z kilkumiesięcznymi niemowlętami na rękach i w wózkach niemal zablokował przejście przy hallu i recepcji. Starszych dzieci nie ma, bo szpital ruszył w październiku zeszłego roku.
– Wiem – odpowiada również w locie dyrektor Borowski. – Czekają i grają na przetrzymanie.
Dziś by mnie zabili
Historię tę trudno byłoby wytłumaczyć komuś z zewnątrz, takiemu – dajmy na to – Niemcowi, który nie ma pojęcia o polskim systemie służby zdrowia. Bo jak wyjaśnić, że najnowocześniejszy, pachnący nowością szpital, który wygląda jak czterogwiazdkowy hotel i przy którym wszystkie inne placówki w milionowej aglomeracji to marne hostele, świeci pustkami i może zostać zamknięty z powodu braku pacjentów? A jednak tak jest: lekarze na trzech piętrach „Pro-Familii” siedzą w nowiutkich gabinetach i z nudów wbijają wzrok w ekrany komputerowych monitorów, a w znakomitej większości przestronnych sal, po łóżkach, wygodnych salonowych fotelach (!) i podświetlanych intymnym, ciepłym światłem korytarzach hula wiatr. Telewizja zwija sprzęt, byłe pacjentki w kątach hallu karmią piersią maluchy, a dyrektor Borowski ma wreszcie chwilę, by usiąść. – Inwestorzy to kilku ludzi z branży medycznej i innych oraz paru łódzkich lekarzy – konkretny, wyrzucający z siebie słowa z prędkością kałasznikowa, brodaty medyk otwiera laptop z nadgryzionym jabłkiem. Mimo młodego wieku ma już tytuł profesora nadzwyczajnego i habilitację. – Dziś ci inwestorzy by mnie pewnie zabili, bo to ja ich namówiłem, żeby budować szpital w Łodzi. Jako perinatolog byłem dłuższy czas w Rzeszo- wie i widziałem, jak tam działa pierwsza „Pro-Familia”. Gdy się otwierała, w rejonie były cztery szpitale położnicze. Po trzech miesiącach działalności, czyli mniej więcej pięć lat temu, dostała kontrakt z NFZ, a inwestorzy do dziś, choć zarabiają, nie wypłacają sobie dywidendy, pieniądze idą na badania i rozwój. I ja ich na tę Łódź przy winie namówiłem. Wszyscy mówili: „Śląsk, bo duża populacja”, a ja na to, że w Łodzi z położnictwem jest dramat i wszyscy się do nas rzucą, będziemy mieli jakieś 4 –5 tysięcy porodów. Posłuchali mnie, na swoją zgubę.
Szpital powstał w miejscu po dawnym kompleksie fabrycznym „Wifama”, blisko centrum i dzielnicy Widzew – olbrzymiej miejskiej sypialni pozbawionej „porodówki”. Inwestorzy zgrali czas otwarcia ze spodziewanym terminem ogłaszanego w poprzednich latach cyklicznie przez łódzki NFZ konkursu dla szpitali na tego typu usługi. Jednocześnie specjaliści zrobili wszystko, by nie padł zarzut „drenowania” NFZ z pieniędzy poprzez zapewnianie pacjentkom jedynie wybranych, najlepiej płatnych procedur medycznych. – Takie zjawisko dotyczyło np. dializ, niezbędnych do utrzymywania przy życiu osób z niewydolnością nerek – mówi jeden ze znawców rynku. – Prywatne firmy kupowały maszyny, otwierały placówki i dializowały ludzi taśmowo za porządne pieniądze z NFZ, ale gdy tylko pojawiły się powikłania, pacjenci trafiali do publicznych szpitali, gdzie poddawano ich zabiegom skomplikowanym i... kompletnie nieopłacalnym.
W przypadku „Pro-Familii” podobne zarzuty nie wchodziły w grę – szpital ma trzeci najwyższy stopień referencyjności, a to oznacza, że może podołać leczeniu najtrudniejszych przypadków i powikłań. Wszystko toczyło się zgodnie z planem z jednym wyjątkiem – kolejnego konkursu NFZ nie ogłosił.
Co to znaczy „nagły”?
Mimo braku kontraktu „Pro-Familia” postanowiła działać: szpital został otwarty, a pacjentki były przyjmowane odpłatnie. Darmowo tylko wtedy, gdy poród miał „charakter nagły”. Jednak „charakter nagły” to podstawowe pojęcie, które w praktyce pozwala zgodnie z prawem ominąć konkursowy wymóg. Specjalista z medycznego rynku: – Poród nie jest, bo być nie może, świadczeniem limitowanym przez NFZ. Dzieci rodzi się tyle, ile się rodzi, a ustawa o ratownictwie medycznym jasno określa, że szpital w przypadkach nagłych – niezależnie od kontraktu z Funduszem – ma obowiązek zrealizować świadczenie, czyli przyjąć rodzącą. Oczywiście prawie każdy poród prędzej czy później będzie „nagły”, ale w praktyce to odzwierciedla hasło przyświecające działaniu NFZ: „Pieniądze idą za pacjentem”. To pacjentka mówi przecież, gdzie taksówkarz ma jechać, gdy zacznie się poród.
Nie trzeba było długo czekać: do łódzkiej „Pro-Familii” waliły tłumy. Dyrektor Borowski: – Z poprzednią dyrektor łódzkiego NFZ wielokrotnie rozmawialiśmy na te tematy. Ich stanowisko w skrócie było takie: prędzej czy później wam zapłacimy, bo się wam to należy jak „psu zupa”, a dyskusja koncentrowała się na tym, że nikt „nie umie wypełnić nowych tabelek” dotyczących wykazania kosztów zabiegów. Efekt tych spotkań był taki, że dyrektor poleciła nam wykazać we wnioskach o refundację rzeczywiste koszty „nagłych” zabiegów. I tak napisaliśmy: do NFZ poszły cztery wnioski, by sprawdzić, czy wypełniamy papiery poprawnie i „kanał” zacznie działać.
– Odpowiedzi nie było, a na rozmowie w NFZ usłyszeliśmy dla odmiany, że teraz mamy składać wnioski nie według kosztów rzeczywistych, tylko tzw. koniecznych, czyli w wysokości, jaką przewiduje „cennik” dla szpitali związanych z NFZ
kontraktem – Aneta Juśkiewicz, rzecznik łódzkiej „Pro-Familii”, wyciąga odpowiednie dokumenty. – To nadal nie stanowiło problemu: nie chodziło nam przecież o nic więcej niż pieniądze tego rzędu, w praktyce średnio ok. 4 tys. zł za poród i opiekę nad matką i dzieckiem. Zgodnie z ich zaleceniami wysłaliśmy w marcu kolejnych 127 wniosków o zapłatę.
– I teraz najlepsze – dyrektor Borowski nie wytrzymuje. – Odpowiedzi do dzisiaj brak. Ani „be”, ani „me”. Nie pojmuję tego: z poprzednią dyrektor byliśmy niemal dogadani, więc na odpowiedź czekaliśmy długo i dopiero w połowie kwietnia wysłaliśmy kolejne ponaglające pismo.
W piśmie „Pro-Familia” wyraźnie już wskazuje, czym jest określony w ustawie „stan nagły”, za który NFZ powinien zapłacić: „Szanowna Pani Dyrektor! (...) Ilość i rodzaj udzielonych świadczeń były systematycznie sprawozdawane do oddziału NFZ. Przez stan nagły należy rozumieć stan polegający na nagłym i przewidywanym w krótkim czasie pojawieniu się objawów pogorszenia zdrowia, którego następstwem może być poważne uszkodzenie funkcji organizmu, uszkodzenie ciała lub utrata życia”. Odpowiedź nie nadeszła.
Dyr. Borowski znów się denerwuje: – Sytuacja jest oczywista – nie można nie objąć opieką kobiety rodzącej! Wyobraźmy sobie sytuację: przychodzi pacjentka, która zaczyna rodzić, i ja mówię: „Proszę jechać do szpitala z kontraktem”. Nawet jeśli zamówię jej transport karetką, nie pozbywam się odpowiedzialności; jeśli wyślę ją taksówką, mam całkiem przechlapane, gdy coś jej się stanie. Bo ona powie potem do prokuratora: „Byłam w szpitalu, nie przyjęto mnie, kazali jechać gdzie indziej, dziecko zginęło”. Odpowiada za to po kolei lekarz, położna i szpital, bo „w porodzie” po prostu się nie wozi pacjentek! Definicji „nagłego przypadku” bardzo pilnowaliśmy: np. w ciążach przenoszonych pacjentki były odsyłane, a jeśli sztucznie wywołaliśmy akcję, to nie traktowaliśmy sytuacji jako przypadek nagły i pacjentki płaciły z własnej kieszeni. Aby było za darmo, musiały wystąpić trzy czynniki: skurcze, odejście wód płodowych bez skurczów lub wszystkie inne sytuacje określane jako stany zagrożenia – recytuje Borowski. – I dlatego tajemnicą poliszynela jest w mieście fakt, że wojewódzki konsultant z dziedziny położnictwa i ginekologii uznał za „przypadki nagłe” ponad 90 proc. naszych wniosków do NFZ o zapłatę!
Igrają ze zdrowiem?
Nowych konkursów wciąż nie ogłaszano. Zamiast tego NFZ... aneksował umowy ze szpitalami, które wcześniej podpisały umowy. Tymczasem doszło do sytuacji groteskowej: w łódzkim środowisku lekarskim krążyła lista medyków, którzy, pracując w placówkach „z kontraktem”, własne córki i synowe wysyłali do rodzenia... w „Pro-Familii”. W końcu szpital zdecydował, że resztę wniosków o zapłatę zamiast do NFZ złoży do sądu w postępowaniu ugodowym. –W łódzkim NFZ rządził już inny człowiek pełniący obowiązki dyrektora i to on zaproponował porozumienie: „Ocenimy wnioski złożone przez was wcześniej, dogadamy się na 70, 80 czy 90 proc. żądanej przez was sumy i ustalenia przerzucimy automatycznie na resztę przypadków, żeby nie mnożyć kosztów sporządzenia specjalistycznych opinii” – Borowski objaśnia kuchnię negocjacji. – W związku z tym uznaliśmy, że zamiast zalewać NFZ kolejnymi wnioskami, lepiej umożliwić im dogadanie się z nami w sądzie. Tylko że teraz słyszę, że znów wymyślili coś nowego!
Nowy pomysł – według informacji, które właśnie dotarły do „Pro-Familii” – to zrównanie „stanu nagłego” z tzw. porodem ulicznym. – Ręce i majtki opadają – denerwuje się znów Borowski. – Poród uliczny to taki, gdzie pacjentka w ciągu kilku minut albo kilkunastu sekund wydala z siebie dziecko. Takich porodów rocznie w kraju jest nawet nie wiem czy pięćset, pewnie mniej. U nas też się zdarzają, było ich kilkanaście, dwójka dzieci czy trójka urodziła się na izbie przyjęć, wręcz trzeba było je „łapać”. Ale stan nagły, o którym mówi przepis, jest zupełnie czym innym!
Kobiety z Łodzi i okolic rodzą cały czas „kontraktowo” w sześciu placówkach, m.in. w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki i szpitalu im. Madurowicza. Wśród zdobywców kontraktów jest też prywatna placówka, która zachowała kontrakt, mimo że Fundusz prowadzi wobec niej postępowanie wyjaśniające dotyczące m.in. nielegalnego pobierania dodatkowych opłat od kobiet, za których poród płacił NFZ.
Sale w „Pro-Familii” nadal stoją puste. Kolejne wypowiedzi przeciwników szpitala podgrzewają emocje, np. ta, że szpital, czekając na sytuację, w której poród będzie nagły, „igra ze zdrowiem pacjentek”. Znów dr Borowski: – Szlag mnie trafia, kiedy to słyszę, bo oznacza to, że ludzie, którzy to mówią, myślą jak w latach 60. W 38. tygodniu ciąży powinno się zamknąć pacjentkę w szpitalu – oczywiście kontraktowym – i czekać, aż zacznie rodzić. A lekarz codziennie ją bada, ogląda, przebija worki owodniowe i podaje leki na przyspieszenie porodu. Przecież ci ludzie powinni za to iść do pierdla! To tzw. medykalizacja położnictwa, od której odchodzi się na całym świecie. Proces, który zwiększa liczbę cięć cesarskich i porodów zabiegowych, a do tego radykalnie zwiększa koszty. O tym wie każdy student, a oni nam zarzucają, że igramy z bezpieczeństwem, bo kobieta w domu normalnie czeka na poród jak Bóg przykazał! I jedzie do szpitala, kiedy ma skurcze. Tylko że przyjeżdża do nas, a nie do Matki Polki, i to jest jej grzech.
Kobietom trudno się dziwić, zbudowana w latach 80. Matka Polka, w której zresztą pracował kiedyś prof. Borowski, lata świetności ma dawno za sobą, a warunki, w jakich rodzą kobiety, są nieporównywalne z „Pro-Familią”. Specjaliści mówią wprost: – Jeśli „Pro-Familia” podpisałaby kontrakt z NFZ, przynajmniej jeden szpital, oferujący najgorsze warunki w mieście, trzeba byłoby zamknąć.
Co teraz mówi się o nowym konkursie? Prof. Borowski: – Słyszałem coś o przyszłym roku, ale w to nie wierzę. Po prostu nie będzie żadnego konkursu.
Dlatego „Pro-Familia” walczy: skierowany do byłych pacjentek apel o pomoc spotkał się z olbrzymim odzewem. Kobiety z wózkami są na każdej konferencji, próbowały nawet okupować siedzibę łódzkiego NFZ.
Luksus to nie powód
Dlaczego do tej pory nie ma konkursu, mimo że wcześniej odbywały się one cyklicznie?
Zdaniem rzeczniczki łódzkiego NFZ Anny Leder podczas ostatniego konkursu w 2011 r. „ustaliła się mapa placówek” porodowych w województwie i do tej pory nie było potrzeby organizowania nowego konkursu, chyba że np. „pogorszy się dostępność leczenia”. Rzecznik zaprzecza też, jakoby wojewódzki konsultant ponad 90 proc. porodów zgłoszonych przez „Pro-Familię” do NFZ uznał za porody nagłe. A co z wielomiesięcznymi negocjacjami szefów łódzkiego NFZ z „Pro-Familią”? Rzecznik Leder mimo kilku pytań w tej sprawie odpowiedziała tylko, że „aktualnie pracujący dyrektorzy NFZ nie prowadzili nigdy takich rozmów”. O poprzednich szefach rzecznik milczy.
I jeszcze jedno, podstawowe pytanie: dlaczego nie podpisano z „Pro-Familią” umowy poza konkursem wobec kosmicznego jak na łódzkie warunki zainteresowania jej usługami i niezwykle wysokiego standardu usług?
Wypowiedź rzecznik Leder „wgniata w fotel”, nawet tak wygodny jak w sali porodowej „Pro-Familii”: – Co do zasady „kosmiczne zainteresowanie” i „wysoki standard usług” nie są powodami do „podpisania umowy poza konkursem” (...). Zapewniam pana, że „pieniądz idzie za pacjentem” w ramach obowiązującego prawa: pacjent ma prawo do leczenia szpitalnego, ale w szpitalu, który zawarł umowę z Funduszem.
Kilka dni później łódzki NFZ oficjalnie odmówił „Pro-Familii” wypłaty pieniędzy za przyjęte w szpitalu porody. Co ciekawe, Fundusz nie kwestionuje już, że odbywały się one w „trybie nagłym”, lecz twierdzi, że przepis, który pozwala na przyjęcie rodzącej bez kontraktu (art. 19 ustawy o ratownictwie), „nie może stanowić podstawy do utrwalenia stałej, zorganizowanej działalności podjętej przez podmiot leczniczy”. „Regulacja, która była podstawą złożenia wniosków o zapłatę przez „Pro-Familię”, ma charakter wyjątkowy, tj. ma na celu zabezpieczenie udzielenia świadczeń, gdy w danym przypadku pacjentowi w stanie nagłym nie może być udzielone świadczenie w ramach umów zawartych przez Fundusz”. Co ciekawe, specjaliści z NFZ nie oparli się na żadnym przepisie, napisali jedynie, że taki wniosek wysnuli, „uwzględniając cel regulacji”.
– Grają na przetrzymanie? – pytam dyrektora Borowskiego.
– Zdecydowanie tak. Wiedzą, że bierzemy na swoje barki wielki ciężar, prowadząc przez rok szpital bez grosza refundacji.
„Pro-Familia” wylicza swoje roszczenia wobec Funduszu na ponad siedem i pół miliona złotych i będzie o nie walczyć w sądzie. Zdaniem specjalistów, wygrana większości sumy jest formalnością, ale proces – jak niemal wszystkie w Polsce – potrwa lata.
Po otrzymaniu decyzji NFZ szefowie „Pro-Familii” zdecydowali się na pobieranie pieniędzy od wszystkich rodzących. W praktyce oznacza to, że nowoczesny szpital będzie stał pusty.
Autor na co dzień jest dziennikarzem programu „Uwaga!” telewizji TVN