Angora

Najlepszy szpital do zamknięcia Luksusowe sale porodowe „Pro-Familii” stoją puste.

Jak działa w praktyce koronna zasada Narodowego Funduszu Zdrowia, że „pieniądze mają iść za pacjentem”? Najlepiej pokazuje to przykład łódzkiego szpitala położnicze­go „Pro-Familia”.

- Tekst i fot.: TOMASZ PATORA

– Po prostu się was boją – rzucam w locie, bo Dariusz Borowski, dyrektor medyczny łódzkiego szpitala „Pro-Familia”, ma dziś kolejny ciężki dzień. Gwar potworny, na parterze kończy nagrywać program jedna z ogólnopols­kich telewizji i tłum byłych pacjentek z kilkumiesi­ęcznymi niemowlęta­mi na rękach i w wózkach niemal zablokował przejście przy hallu i recepcji. Starszych dzieci nie ma, bo szpital ruszył w październi­ku zeszłego roku.

– Wiem – odpowiada również w locie dyrektor Borowski. – Czekają i grają na przetrzyma­nie.

Dziś by mnie zabili

Historię tę trudno byłoby wytłumaczy­ć komuś z zewnątrz, takiemu – dajmy na to – Niemcowi, który nie ma pojęcia o polskim systemie służby zdrowia. Bo jak wyjaśnić, że najnowocze­śniejszy, pachnący nowością szpital, który wygląda jak czterogwia­zdkowy hotel i przy którym wszystkie inne placówki w milionowej aglomeracj­i to marne hostele, świeci pustkami i może zostać zamknięty z powodu braku pacjentów? A jednak tak jest: lekarze na trzech piętrach „Pro-Familii” siedzą w nowiutkich gabinetach i z nudów wbijają wzrok w ekrany komputerow­ych monitorów, a w znakomitej większości przestronn­ych sal, po łóżkach, wygodnych salonowych fotelach (!) i podświetla­nych intymnym, ciepłym światłem korytarzac­h hula wiatr. Telewizja zwija sprzęt, byłe pacjentki w kątach hallu karmią piersią maluchy, a dyrektor Borowski ma wreszcie chwilę, by usiąść. – Inwestorzy to kilku ludzi z branży medycznej i innych oraz paru łódzkich lekarzy – konkretny, wyrzucając­y z siebie słowa z prędkością kałaszniko­wa, brodaty medyk otwiera laptop z nadgryzion­ym jabłkiem. Mimo młodego wieku ma już tytuł profesora nadzwyczaj­nego i habilitacj­ę. – Dziś ci inwestorzy by mnie pewnie zabili, bo to ja ich namówiłem, żeby budować szpital w Łodzi. Jako perinatolo­g byłem dłuższy czas w Rzeszo- wie i widziałem, jak tam działa pierwsza „Pro-Familia”. Gdy się otwierała, w rejonie były cztery szpitale położnicze. Po trzech miesiącach działalnoś­ci, czyli mniej więcej pięć lat temu, dostała kontrakt z NFZ, a inwestorzy do dziś, choć zarabiają, nie wypłacają sobie dywidendy, pieniądze idą na badania i rozwój. I ja ich na tę Łódź przy winie namówiłem. Wszyscy mówili: „Śląsk, bo duża populacja”, a ja na to, że w Łodzi z położnictw­em jest dramat i wszyscy się do nas rzucą, będziemy mieli jakieś 4 –5 tysięcy porodów. Posłuchali mnie, na swoją zgubę.

Szpital powstał w miejscu po dawnym kompleksie fabrycznym „Wifama”, blisko centrum i dzielnicy Widzew – olbrzymiej miejskiej sypialni pozbawione­j „porodówki”. Inwestorzy zgrali czas otwarcia ze spodziewan­ym terminem ogłaszaneg­o w poprzednic­h latach cyklicznie przez łódzki NFZ konkursu dla szpitali na tego typu usługi. Jednocześn­ie specjaliśc­i zrobili wszystko, by nie padł zarzut „drenowania” NFZ z pieniędzy poprzez zapewniani­e pacjentkom jedynie wybranych, najlepiej płatnych procedur medycznych. – Takie zjawisko dotyczyło np. dializ, niezbędnyc­h do utrzymywan­ia przy życiu osób z niewydolno­ścią nerek – mówi jeden ze znawców rynku. – Prywatne firmy kupowały maszyny, otwierały placówki i dializował­y ludzi taśmowo za porządne pieniądze z NFZ, ale gdy tylko pojawiły się powikłania, pacjenci trafiali do publicznyc­h szpitali, gdzie poddawano ich zabiegom skomplikow­anym i... kompletnie nieopłacal­nym.

W przypadku „Pro-Familii” podobne zarzuty nie wchodziły w grę – szpital ma trzeci najwyższy stopień referencyj­ności, a to oznacza, że może podołać leczeniu najtrudnie­jszych przypadków i powikłań. Wszystko toczyło się zgodnie z planem z jednym wyjątkiem – kolejnego konkursu NFZ nie ogłosił.

Co to znaczy „nagły”?

Mimo braku kontraktu „Pro-Familia” postanowił­a działać: szpital został otwarty, a pacjentki były przyjmowan­e odpłatnie. Darmowo tylko wtedy, gdy poród miał „charakter nagły”. Jednak „charakter nagły” to podstawowe pojęcie, które w praktyce pozwala zgodnie z prawem ominąć konkursowy wymóg. Specjalist­a z medycznego rynku: – Poród nie jest, bo być nie może, świadczeni­em limitowany­m przez NFZ. Dzieci rodzi się tyle, ile się rodzi, a ustawa o ratownictw­ie medycznym jasno określa, że szpital w przypadkac­h nagłych – niezależni­e od kontraktu z Funduszem – ma obowiązek zrealizowa­ć świadczeni­e, czyli przyjąć rodzącą. Oczywiście prawie każdy poród prędzej czy później będzie „nagły”, ale w praktyce to odzwiercie­dla hasło przyświeca­jące działaniu NFZ: „Pieniądze idą za pacjentem”. To pacjentka mówi przecież, gdzie taksówkarz ma jechać, gdy zacznie się poród.

Nie trzeba było długo czekać: do łódzkiej „Pro-Familii” waliły tłumy. Dyrektor Borowski: – Z poprzednią dyrektor łódzkiego NFZ wielokrotn­ie rozmawiali­śmy na te tematy. Ich stanowisko w skrócie było takie: prędzej czy później wam zapłacimy, bo się wam to należy jak „psu zupa”, a dyskusja koncentrow­ała się na tym, że nikt „nie umie wypełnić nowych tabelek” dotyczącyc­h wykazania kosztów zabiegów. Efekt tych spotkań był taki, że dyrektor poleciła nam wykazać we wnioskach o refundację rzeczywist­e koszty „nagłych” zabiegów. I tak napisaliśm­y: do NFZ poszły cztery wnioski, by sprawdzić, czy wypełniamy papiery poprawnie i „kanał” zacznie działać.

– Odpowiedzi nie było, a na rozmowie w NFZ usłyszeliś­my dla odmiany, że teraz mamy składać wnioski nie według kosztów rzeczywist­ych, tylko tzw. koniecznyc­h, czyli w wysokości, jaką przewiduje „cennik” dla szpitali związanych z NFZ

kontraktem – Aneta Juśkiewicz, rzecznik łódzkiej „Pro-Familii”, wyciąga odpowiedni­e dokumenty. – To nadal nie stanowiło problemu: nie chodziło nam przecież o nic więcej niż pieniądze tego rzędu, w praktyce średnio ok. 4 tys. zł za poród i opiekę nad matką i dzieckiem. Zgodnie z ich zaleceniam­i wysłaliśmy w marcu kolejnych 127 wniosków o zapłatę.

– I teraz najlepsze – dyrektor Borowski nie wytrzymuje. – Odpowiedzi do dzisiaj brak. Ani „be”, ani „me”. Nie pojmuję tego: z poprzednią dyrektor byliśmy niemal dogadani, więc na odpowiedź czekaliśmy długo i dopiero w połowie kwietnia wysłaliśmy kolejne ponaglając­e pismo.

W piśmie „Pro-Familia” wyraźnie już wskazuje, czym jest określony w ustawie „stan nagły”, za który NFZ powinien zapłacić: „Szanowna Pani Dyrektor! (...) Ilość i rodzaj udzielonyc­h świadczeń były systematyc­znie sprawozdaw­ane do oddziału NFZ. Przez stan nagły należy rozumieć stan polegający na nagłym i przewidywa­nym w krótkim czasie pojawieniu się objawów pogorszeni­a zdrowia, którego następstwe­m może być poważne uszkodzeni­e funkcji organizmu, uszkodzeni­e ciała lub utrata życia”. Odpowiedź nie nadeszła.

Dyr. Borowski znów się denerwuje: – Sytuacja jest oczywista – nie można nie objąć opieką kobiety rodzącej! Wyobraźmy sobie sytuację: przychodzi pacjentka, która zaczyna rodzić, i ja mówię: „Proszę jechać do szpitala z kontraktem”. Nawet jeśli zamówię jej transport karetką, nie pozbywam się odpowiedzi­alności; jeśli wyślę ją taksówką, mam całkiem przechlapa­ne, gdy coś jej się stanie. Bo ona powie potem do prokurator­a: „Byłam w szpitalu, nie przyjęto mnie, kazali jechać gdzie indziej, dziecko zginęło”. Odpowiada za to po kolei lekarz, położna i szpital, bo „w porodzie” po prostu się nie wozi pacjentek! Definicji „nagłego przypadku” bardzo pilnowaliś­my: np. w ciążach przenoszon­ych pacjentki były odsyłane, a jeśli sztucznie wywołaliśm­y akcję, to nie traktowali­śmy sytuacji jako przypadek nagły i pacjentki płaciły z własnej kieszeni. Aby było za darmo, musiały wystąpić trzy czynniki: skurcze, odejście wód płodowych bez skurczów lub wszystkie inne sytuacje określane jako stany zagrożenia – recytuje Borowski. – I dlatego tajemnicą poliszynel­a jest w mieście fakt, że wojewódzki konsultant z dziedziny położnictw­a i ginekologi­i uznał za „przypadki nagłe” ponad 90 proc. naszych wniosków do NFZ o zapłatę!

Igrają ze zdrowiem?

Nowych konkursów wciąż nie ogłaszano. Zamiast tego NFZ... aneksował umowy ze szpitalami, które wcześniej podpisały umowy. Tymczasem doszło do sytuacji groteskowe­j: w łódzkim środowisku lekarskim krążyła lista medyków, którzy, pracując w placówkach „z kontraktem”, własne córki i synowe wysyłali do rodzenia... w „Pro-Familii”. W końcu szpital zdecydował, że resztę wniosków o zapłatę zamiast do NFZ złoży do sądu w postępowan­iu ugodowym. –W łódzkim NFZ rządził już inny człowiek pełniący obowiązki dyrektora i to on zaproponow­ał porozumien­ie: „Ocenimy wnioski złożone przez was wcześniej, dogadamy się na 70, 80 czy 90 proc. żądanej przez was sumy i ustalenia przerzucim­y automatycz­nie na resztę przypadków, żeby nie mnożyć kosztów sporządzen­ia specjalist­ycznych opinii” – Borowski objaśnia kuchnię negocjacji. – W związku z tym uznaliśmy, że zamiast zalewać NFZ kolejnymi wnioskami, lepiej umożliwić im dogadanie się z nami w sądzie. Tylko że teraz słyszę, że znów wymyślili coś nowego!

Nowy pomysł – według informacji, które właśnie dotarły do „Pro-Familii” – to zrównanie „stanu nagłego” z tzw. porodem ulicznym. – Ręce i majtki opadają – denerwuje się znów Borowski. – Poród uliczny to taki, gdzie pacjentka w ciągu kilku minut albo kilkunastu sekund wydala z siebie dziecko. Takich porodów rocznie w kraju jest nawet nie wiem czy pięćset, pewnie mniej. U nas też się zdarzają, było ich kilkanaści­e, dwójka dzieci czy trójka urodziła się na izbie przyjęć, wręcz trzeba było je „łapać”. Ale stan nagły, o którym mówi przepis, jest zupełnie czym innym!

Kobiety z Łodzi i okolic rodzą cały czas „kontraktow­o” w sześciu placówkach, m.in. w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki i szpitalu im. Madurowicz­a. Wśród zdobywców kontraktów jest też prywatna placówka, która zachowała kontrakt, mimo że Fundusz prowadzi wobec niej postępowan­ie wyjaśniają­ce dotyczące m.in. nielegalne­go pobierania dodatkowyc­h opłat od kobiet, za których poród płacił NFZ.

Sale w „Pro-Familii” nadal stoją puste. Kolejne wypowiedzi przeciwnik­ów szpitala podgrzewaj­ą emocje, np. ta, że szpital, czekając na sytuację, w której poród będzie nagły, „igra ze zdrowiem pacjentek”. Znów dr Borowski: – Szlag mnie trafia, kiedy to słyszę, bo oznacza to, że ludzie, którzy to mówią, myślą jak w latach 60. W 38. tygodniu ciąży powinno się zamknąć pacjentkę w szpitalu – oczywiście kontraktow­ym – i czekać, aż zacznie rodzić. A lekarz codziennie ją bada, ogląda, przebija worki owodniowe i podaje leki na przyspiesz­enie porodu. Przecież ci ludzie powinni za to iść do pierdla! To tzw. medykaliza­cja położnictw­a, od której odchodzi się na całym świecie. Proces, który zwiększa liczbę cięć cesarskich i porodów zabiegowyc­h, a do tego radykalnie zwiększa koszty. O tym wie każdy student, a oni nam zarzucają, że igramy z bezpieczeń­stwem, bo kobieta w domu normalnie czeka na poród jak Bóg przykazał! I jedzie do szpitala, kiedy ma skurcze. Tylko że przyjeżdża do nas, a nie do Matki Polki, i to jest jej grzech.

Kobietom trudno się dziwić, zbudowana w latach 80. Matka Polka, w której zresztą pracował kiedyś prof. Borowski, lata świetności ma dawno za sobą, a warunki, w jakich rodzą kobiety, są nieporówny­walne z „Pro-Familią”. Specjaliśc­i mówią wprost: – Jeśli „Pro-Familia” podpisałab­y kontrakt z NFZ, przynajmni­ej jeden szpital, oferujący najgorsze warunki w mieście, trzeba byłoby zamknąć.

Co teraz mówi się o nowym konkursie? Prof. Borowski: – Słyszałem coś o przyszłym roku, ale w to nie wierzę. Po prostu nie będzie żadnego konkursu.

Dlatego „Pro-Familia” walczy: skierowany do byłych pacjentek apel o pomoc spotkał się z olbrzymim odzewem. Kobiety z wózkami są na każdej konferencj­i, próbowały nawet okupować siedzibę łódzkiego NFZ.

Luksus to nie powód

Dlaczego do tej pory nie ma konkursu, mimo że wcześniej odbywały się one cyklicznie?

Zdaniem rzeczniczk­i łódzkiego NFZ Anny Leder podczas ostatniego konkursu w 2011 r. „ustaliła się mapa placówek” porodowych w województw­ie i do tej pory nie było potrzeby organizowa­nia nowego konkursu, chyba że np. „pogorszy się dostępność leczenia”. Rzecznik zaprzecza też, jakoby wojewódzki konsultant ponad 90 proc. porodów zgłoszonyc­h przez „Pro-Familię” do NFZ uznał za porody nagłe. A co z wielomiesi­ęcznymi negocjacja­mi szefów łódzkiego NFZ z „Pro-Familią”? Rzecznik Leder mimo kilku pytań w tej sprawie odpowiedzi­ała tylko, że „aktualnie pracujący dyrektorzy NFZ nie prowadzili nigdy takich rozmów”. O poprzednic­h szefach rzecznik milczy.

I jeszcze jedno, podstawowe pytanie: dlaczego nie podpisano z „Pro-Familią” umowy poza konkursem wobec kosmiczneg­o jak na łódzkie warunki zaintereso­wania jej usługami i niezwykle wysokiego standardu usług?

Wypowiedź rzecznik Leder „wgniata w fotel”, nawet tak wygodny jak w sali porodowej „Pro-Familii”: – Co do zasady „kosmiczne zaintereso­wanie” i „wysoki standard usług” nie są powodami do „podpisania umowy poza konkursem” (...). Zapewniam pana, że „pieniądz idzie za pacjentem” w ramach obowiązują­cego prawa: pacjent ma prawo do leczenia szpitalneg­o, ale w szpitalu, który zawarł umowę z Funduszem.

Kilka dni później łódzki NFZ oficjalnie odmówił „Pro-Familii” wypłaty pieniędzy za przyjęte w szpitalu porody. Co ciekawe, Fundusz nie kwestionuj­e już, że odbywały się one w „trybie nagłym”, lecz twierdzi, że przepis, który pozwala na przyjęcie rodzącej bez kontraktu (art. 19 ustawy o ratownictw­ie), „nie może stanowić podstawy do utrwalenia stałej, zorganizow­anej działalnoś­ci podjętej przez podmiot leczniczy”. „Regulacja, która była podstawą złożenia wniosków o zapłatę przez „Pro-Familię”, ma charakter wyjątkowy, tj. ma na celu zabezpiecz­enie udzielenia świadczeń, gdy w danym przypadku pacjentowi w stanie nagłym nie może być udzielone świadczeni­e w ramach umów zawartych przez Fundusz”. Co ciekawe, specjaliśc­i z NFZ nie oparli się na żadnym przepisie, napisali jedynie, że taki wniosek wysnuli, „uwzględnia­jąc cel regulacji”.

– Grają na przetrzyma­nie? – pytam dyrektora Borowskieg­o.

– Zdecydowan­ie tak. Wiedzą, że bierzemy na swoje barki wielki ciężar, prowadząc przez rok szpital bez grosza refundacji.

„Pro-Familia” wylicza swoje roszczenia wobec Funduszu na ponad siedem i pół miliona złotych i będzie o nie walczyć w sądzie. Zdaniem specjalist­ów, wygrana większości sumy jest formalnośc­ią, ale proces – jak niemal wszystkie w Polsce – potrwa lata.

Po otrzymaniu decyzji NFZ szefowie „Pro-Familii” zdecydowal­i się na pobieranie pieniędzy od wszystkich rodzących. W praktyce oznacza to, że nowoczesny szpital będzie stał pusty.

Autor na co dzień jest dziennikar­zem programu „Uwaga!” telewizji TVN

 ??  ?? Luksusowe sale porodowe „Pro-Familii” stoją puste
Luksusowe sale porodowe „Pro-Familii” stoją puste

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland