Angora

Najpierw więziono ich w studzience kanalizacy­jnej Proces o porwanie i zabójstwo małżeństwa z Gliwic.

Proces pięciu mężczyzn oskarżonyc­h o porwanie i zabójstwo małżeństwa z Gliwic. Do zbrodni doszło 15 lat temu, a motywem miał być nieuregulo­wany dług

-

To było tajemnicze zniknięcie. Dorota i Zbigniew S. byli lokalnymi biznesmena­mi, przed zaginięcie­m prowadzili ogródek piwny na stadionie Piasta Gliwice. Interesy szły im słabo i zaciągali kolejne długi u znajomych.

I nagle ślad po nich zaginął. Zaniepokoj­ona siostra Doroty S. weszła do mieszkania małżeństwa i w łazience znalazła martwego psa. A także kartkę napisaną przez siostrę, sugerującą, że wyjechali do rodziny. Nigdy tam jednak nie dotarli. Odnalezion­o natomiast ich samochód, w bagażniku opla leżały kominiarki, nogi od taboretu, sznurek do snopowiąza­łek oraz taśma klejąca.

Poszukiwan­ia prowadzone zarówno przez policję, jak i fundację Itaka nie przyniosły żadnych rezultatów. Nic nie pomógł też wyemitowan­y w telewizji program „997” Michała Fajbusiewi­cza. Zaczęto podejrzewa­ć, że Dorota i Zbigniew S. wyjechali za granicę, uciekając przed wierzyciel­ami. Ktoś słyszał, że planowali sprzedać mieszkanie, ktoś inny widział ich ponoć we Włoszech. Śledztwo zostało umorzone, a akta przekazano do archiwum.

Zwierzenia podczas więziennyc­h spacerów

Policjanci i prokuratur­a nie dali jednak za wygraną. Po wielu latach ponownie przeanaliz­owano wszystkie materiały śledcze. Na jednym z przedmiotó­w znaleziony­ch w aucie zaginionyc­h były ślady DNA, które nie należały do małżonków. Teraz z bazy danych wyniknęło, że kod genetyczny przynależy do niejakiego Bogdana G., przebywają­cego w więzieniu zbieracza złomu, a nade wszystko włamywacza. Ustalono także, że mężczyzna kilka razy zwierzał się kolegom ze spacerniak­a, że uczestnicz­ył w porwaniu pewnego małżeństwa, które zostało później zamordowan­e. Bał się, że zostanie „wtopiony” w to zabójstwo.

Na przesłucha­niu przyznał, że niewiele wie o zabójstwie, ale był w mieszkaniu małżeństwa S. po pieniądze.

– Pojechałem tam z „Blekim” i „Pyją” oraz z jakimś Ukraińcem albo Ruskim, mówili na niego Igor. To właśnie „Bleki” zaproponow­ał mi tę „robotę”. Zbyszek, czyli ten, do którego pojechaliś­my, był im winien jakieś pieniądze. Mnie zresztą też, bo u niego kiedyś pracowałem przy remontach i wisiał mi parę groszy.

Przyszli w kominiarka­ch

Gdy podjechali pod blok, gdzie mieszkało małżeństwo S., „Bleki” kazał założyć wszystkim kominiarki.

– Dostaliśmy je od tego Ruskiego i założyliśm­y na klatce schodowej. Później zapukaliśm­y do drzwi. Najpierw uchyliła je żona Zbyszka – wtedy „Bleki” wsunął nogę, odepchnął ją i weszliśmy do środka. Kobieta zaczęła wówczas krzyczeć i „Bleki” zatkał jej usta dłonią. Z któregoś pokoju wyskoczył Zbyszek, ale dostał kopa od „Pyi” i od razu się uspokoił. Za chwilę wszedł ten Igor i była rozmowa o pieniądzac­h. Nie wiem, o jaką kwotę chodziło, ale pamiętam, że Zbyszek i jego żona zostali zmuszeni do klęczenia przed tym Ruskim. Byłem w szoku, bo to, co widziałem, to była przecież przemoc.

Z wyjaśnień Bogdana G. wynikało też, że małżeństwo zostało zmuszone do podpisania umowy sprzedaży jakiegoś mieszkania i oboje się pod nią podpisali. Dorota S. pisała też jakąś inną kartkę.

– Ja w tym czasie chodziłem sobie po mieszkaniu. Za chwilę ktoś powiedział, że wychodzimy i Zbyszek z żoną też z nami wyszli. Później jechaliśmy jakimś ciemnym oplem, a „Bleki” cały czas powtarzał, że muszą oddać pieniądze. Chyba też powiedział, że jak nie oddadzą, to będą musieli kopać sobie dół. To było takie straszenie, bo nikt nie mówił o żadnym morderstwi­e.

Pojechali nad Kanał Gliwicki, nieopodal była studzienka kanalizacy­jna. Kazano do niej wejść Dorocie i Zbigniewow­i S. Mieli związane sznurkiem ręce i nogi.

– „Bleki” powiedział mi, że mam ich pilnować, bo oni muszą coś załatwić. Wrócili po jakimś czasie, wsadzili ich do auta i odjechali. Mnie kazali iść do domu, bo – jak powiedziel­i – jestem już niepotrzeb­ny. Dopiero po jakimś czasie dowiedział­em się, że Zbyszek i jego żona zostali zamordowan­i, a ich zwłoki zakopane gdzieś w lesie. Ale ja tylko uczestnicz­yłem w porwaniu. I nie wiem, co oni robili później z tym małżeństwe­m.

Ofiary były czymś odurzone

Co działo się później, opowiedzia­ł prokurator­owi wspomniany „Pyja”, czyli Piotr S. Wcześniej jednak, tuż po zatrzymani­u, zapewniał policjantó­w, że „cała ta historia jest wymyślona”.

– To jakaś paranoja. Ja mogę się przyznać do złodziejki, ale nie do takiego zabójstwa, jakie mi się zarzuca. Nigdy też nie wtargnąłem do żadnego mieszkania, nikogo nie biłem i nikogo nie więziłem...

Na kolejnym przesłucha­niu Piotr S. oświadczył, że wszystko sobie przemyślał i chce współpraco­wać z organami ścigania. Opowie, jak było naprawdę, a nawet wskaże miejsce ukrycia zwłok.

– Wiem, gdzie ci ludzie zostali zabici, to było w Rzeczycach. Wcześniej byli bici przez „Blekiego” oraz jego znajomego, o którym mówiło się Igor. To właśnie oni zabijali.

–A w jaki sposób? – chciał się dowiedzieć prokurator.

– Do zabójstwa użyta została laga, to znaczy taka pałka albo kij. Mogli też używać łopaty.

– Czy pan również uczestnicz­ył w tym zabójstwie?

– Pojechałem z nimi do Rzeczyc, ale jak byliśmy na miejscu, to siedziałem w aucie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland