Sztuka chodzenia (Angora) Nasze roboty wspomagające chód są kilka razy lepsze od konkurencji.
Dwaj absolwenci Akademii Górniczo-Hutniczej produkują unikalne w skali światowej, służące do rehabilitacji, zautomatyzowane trenażery chodu.
Grzegorz Piątek od zawsze miał talent do projektowania. Gdy rozpoczął studia w krakowskiej AGH, mógł te talenty rozwijać i doskonalić.
– Niestety, większość jego prac – jak jeżdżące roboty czy sterowane komputerem manipulatory – po jakimś czasie trafiała na półkę lub służyła za części do kolejnych projektów – wspomina Bartłomiej Wielogórski, przyjaciel, a dziś także wspólnik Piątka. – Grzegorz łączył studia z pracą. W zakładzie miał kolegę, którego dwaj synowie urodzili się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Ponieważ zajęcia z rehabilitantem wymagały dużo pieniędzy i nie przynosiły wielkich postępów, przed pięcioma laty Grzegorz zbudował dla tych dzieci trenażer chodu, będący jednocześnie jego pracą magisterską.
Wielogórski, który AGH skończył kilka lat wcześniej, uznał, że urządzenie po odpowiednim udoskonaleniu można produkować w większych ilościach. Na przeszkodzie, jak to w takich sytuacjach bywa, stanął jednak brak pieniędzy.
– Na zbudowanie prototypu Grzesiek musiał wziąć ponad 50 tys. zł kredytu. Na szczęście wygrał program „Zwykły Bohater”, za co dostał nagrodę w wysokości 200 tys. złotych – dodaje pan Bartłomiej.
Trenażer został podarowany dzieciom kolegi pana Grzegorza, które po dwóch latach ćwiczeń zaczęły chodzić, a Piątek z Wielogórskim w Krakowie założyli spółkę Prodromus i zbudowali drugie udoskonalone urządzenie o nazwie prodrobot.
Wkrótce przyszło zwycięstwo w konkursie „Start up Award” i związana z tym nagroda w wysokości 100 tys. zł. Pojawiły się też kolejne wyróżnienia, między innymi: Naczelnej Izby Lekarskiej, PFRON-u i pozytywne opinie specjalistów, w tym Centrum Zdrowia Dziecka.
O prodrobocie zrobiło się głośno, ale na budowanie i udoskonalanie kolejnych egzemplarzy nadal nie było pieniędzy. Wspólnicy sprzedali więc 30 procent udziałów Jagiellońskiemu Centrum Innowacji i kolejne 20 procent funduszowi inwestycyjnemu.
Robot lepszy od człowieka
Klasyczna rehabilitacja dzieci po mózgowym porażeniu zaczyna się od pionizacji. Potem próbuje się je nauczyć pierwszych kroków.
– Terapeuta (przeważnie przy pomocy rodzica) podtrzymuje pionizowane dziecko i powolutku przesuwa mu nogę za nogą – wyjaśnia Wielogórski. – To żmudne, pracochłonne i trudne zajęcie, które na dodatek nie gwarantuje odtwarzania wzorca chodu. Na jednym z zagranicznych filmów widziałem, jak z jednym małym pacjentem pracowało aż czterech terapeutów, co w polskich warunkach jest praktycznie niemożliwe.
Prodrobot nie ma takich problemów. Jego konstrukcja sprawia, że w każdej nodze oddziałuje na trzy stawy (biodrowy, kolanowy i skokowy), precyzyjnie odtwarzając wzorzec chodu.
– Przed nami na światowym rynku były obecne trenażery tylko kilku firm. Najdroższy i uważany za najlepszy, w zależności od wersji, kosztuje od 1,5 do 2 milionów złotych – twierdzi właściciel. – Waży ponad tonę, co wymaga specjalnie wzmocnionej podłogi, zajmuje dużo miejsca i jest w stanie oddziaływać tylko na dwa stawy – kolanowy i biodrowy. W Polsce pracuje osiem takich urządzeń i– o ile wiem – godzina zabiegów kosztuje około 300 zł.
Wielokrotne powtarzanie przez pacjenta tego samego ruchu sprawia, że wytwarzają się połączenia nerwowe. W czasie półgodzinnej terapii za pomocą robota dziecko jest w stanie zrobić dwa, trzy razy więcej kroków niż w tym samym czasie podczas tradycyjnej rehabilitacji.
Z mózgowym porażeniem dziecięcym rodzi się w Polsce
około 800 dzieci (statystycznie jedno na 500 urodzeń). Widać z tego, że systematycznych zabiegów rehabilitacyjnych wymaga kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt tysięcy małych pacjentów.
– Pewna część dzieci, które cierpią na mózgowe porażenie, jest sparaliżowana w takim stopniu, że nie może poruszać rękami i nogami, a z wieloma nie ma także kontaktu – mówi pan Bartłomiej. – Część lekarzy (a także niektórzy rodzice) uważa, że w takich wypadkach niewiele można im pomóc i nie kieruje na żadne zabiegi rehabilitacyjne. Tymczasem pionizowanie nawet tak bardzo chorego dziecka powoduje, że znacznie lepiej funkcjonuje ono pod względem fizjologicznym. Poprawia mu oddychanie, krążenie, zmniejsza ryzyko odleżyn. Pamiętajmy, że nawet jeżeli dziecko jest w bardzo złym stanie, to nie oznacza, że po latach ćwiczeń nie będzie poprawy, nawet jeżeli lekarze nie dawali na to szans.
Mózgowe porażenie dziecięce to nie jest jedyne schorzenie, które wymaga systematycznych zabiegów rehabilitacyjnych. Prodrobot z pewnością pomógłby także pacjentom, którzy przeszli udar, cierpiącym na paraplegię czy chorobę Parkinsona. Dlatego już powstaje prototyp przewidziany dla dorosłych.
Na podbój Azji
Urządzenie składa się z około 1,5 tysiąca części. Obsługuje je siedem silników elektrycznych, w tym sześć szwajcarskiej firmy, które montowane są w sztucznych satelitach ziemi. Całym układem kierują dwa komputery, z których jeden steruje urządzeniem, a drugi monitoruje pracę pierwszego komputera.
Większość elementów obudowy produkowana jest w zakładzie, gdzie odbywa się także montaż. Precyzyjne spawanie i obróbkę maszynami CNC (Computerized Numerical Control) wykonują firmy zewnętrzne. Oprzyrządowanie elektroniczne właściciele zamawiają w jednej z polskich firm, cała reszta (oporniki, kondensatory) kupowana jest u producentów z Dalekiego Wschodu.
Robot ma pięć indywidualnych programów (ćwiczeń): chód, wymachy, przysiady, „rowerek”, „chodzenie po schodach”. W każdym z nich można zaprogramować tempo oraz wielkość kroku.
Całe urządzenie waży tylko 140 kg i jest w stanie pracować na 6 metrach kwadratowych powierzchni. Kosztuje 270 tysięcy złotych, co po odliczeniu wszystkich kosztów zapewnia rentowność w wysokości 30 procent.
Krakowska spółka jest obecna na wielu branżowych imprezach krajowych i zagranicznych. W 2015 r. na XXIII Targach „Rehabilitacja” w Łodzi zdobyła złoty medal. Na Międzynarodowych Targach Rehabilitacji w Düsseldorfie prodrobot wzbudził zainteresowanie fachowców.
– Przez cztery dni nasze stoisko odwiedziło około tysiąca osób z branży, co przekłada się na coraz większą liczbę zapytań ofertowych – informuje właściciel.
Przez ostatnie miesiące spółka sprzedała cztery roboty, dwa kolejne niebawem zostaną ukończone, a w kolejce na realizację czekają jeszcze cztery zamówienia.
– To dopiero początek, gdyż cały czas jesteśmy w fazie rozruchu – zapewnia Bartłomiej Wielogórski. – Mamy tylko sześciu pracowników, ale myślę, że niebawem nasze moce produkcyjne wzrosną do 40 sztuk rocznie. Zapowiada się, że już niedługo duże partie będziemy sprzedawać w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Ale najwięcej obiecujemy sobie po Indiach i Chinach, gdzie mieszka prawie 3 miliardy ludzi. W obu krajach zainteresowanie prodrobotem jest bardzo duże. Problem tylko w tym, że dla nich jest zdecydowanie za drogi. Mamy liczne propozycje sprzedaży tam licencji lub otworzenia fabryki. Musimy szybko rozważyć te oferty, gdyż – jak uczy życie – gdy będziemy zbyt długo zwlekać, robot zostanie skopiowany i będzie sprzedawany jako produkt made in China albo made in India i nic nie będziemy w stanie zrobić.