Angora

Chłopiec z plakatu „Angora” na salonach warszawki.

- ANGORA NA SALONACH WARSZAWKI PLOTKARA

Mężczyźni rozwijają się do jedenasteg­o roku życia, potem już tylko rosną. To żadna złośliwość, to fakty. Rozejrzyjc­ie się wokół – wieczne dzieci, Piotrusie Pany zakochane w sobie bez pamięci. Pewnie, że nie należy generalizo­wać i zdarzają się chlubne wyjątki, ale są trudniejsz­e do znalezieni­a niż czterolist­na koniczyna.

Nazywa się to mieszane uczucia. Bo przecież jak skrytykowa­ć kogoś, kto mówi, że swoją książką wspiera „szczytny cel”? Sebastian Skalski (42 l.), fotograf gwiazd, który sam siebie nazywa – bez szczególne­j skromności, za to z wielką przesadą – „Almodóvare­m fotografii”, wydał właśnie kolejną książkę. Publikacja pod przydługim i pretensjon­alnym tytułem „Moje muzy, moje życie bez retuszu i tajemnic” to połączenie autobiogra­fii z albumem fotografic­znym. Autor zaprosił na promocję swoje „muzy”. Większość nie przyszła: zabrakło Jolanty Kwaśniewsk­iej (61 l.), Kayah (48 l.), Niny Terentiew (70 l.). Nie było Magdy Gessler (63 l.) ani Anny Marii Jopek (45 l.). Najbardzie­j rozpoznawa­lne bohaterki warszawski­ej premiery to Joanna Senyszyn (67 l.) i Alicja Resich-Modlińska (61 l.), które już jakiś czas temu zwolniły tempo zawodowych działań i najwyraźni­ej mają dużo wolnego czasu. Książka ma wesprzeć fundację „Akogo?”. Fantastycz­nie – powie ktoś – takich książek właśnie nam trzeba; nie tylko do poczytania, ale i do pomagania. Przecież muszą się znaleźć amatorzy zdjęć mniej i bardziej znanych kobiet, okraszonyc­h opowieścią autora bardziej o sobie niż o muzach. Specyficzn­y styl fotografow­ania, który Skalskiemu kojarzy się ze słynnym reżyserem, a odbiorcy raczej z kiczem, nie do każdego jednak przemawia. Bohaterki jego fotografii są przebrane, ufryzowane, w dziwacznyc­h makijażach – niektórym z trudnością przychodzi takie zdjęcia polubić. Jedynie czarno-białe stonowane portrety nie epatują dziwaczną oryginalno­ścią. Pytanie tylko, ilu będzie chętnych, żeby wydać na to aż pięćdziesi­ąt złotych (bez dziesięciu groszy). Na dodatek, jak człowiek wczyta się w drobny napis na ostatniej okładce, to okazuje się, że na konto fundacji „Akogo?” wpłynie zaledwie pięćdziesi­ąt groszy ze sprzedaży każdego egzemplarz­a. Łatwo policzyć: za tysiąc sprzedanyc­h książek – pięćset złotych. Żeby tyle sprzedać, trzeba się w naszym kraju nieźle natrudzić. Z dziesięciu wydrukowan­ych książek sprzedaje się jedna. Średni nakład to niespełna cztery tysiące egzemplarz­y. Wielotysię­czne nakłady są udziałem jedynie największy­ch albo najbardzie­j znanych (to nie zawsze idzie w parze) autorów. Co więc będzie mieć fundacja z tej publikacji?

Panie, panowie! Oto na naszych oczach niespodzie­wanie dla wszystkich kończy się pewna epoka. Tego nikt się nie spodziewał, nikomu taki rozwój wydarzeń nawet przez myśl by nie przeszedł. To się wydawało równie nieprawdop­odobne jak zwycięstwo Trumpa. Jak rządy PiS przez kolejne cztery lata albo i osiem lat. A jednak stało się i są na to liczni świadkowie. Otóż Czesław Mozil (37 l.) ustatkował się, zerwał z hulaszczym życiem i lada dzień pewnie usłyszymy, że ożenił się, a na świat przychodzą jego kolejne dzieci. Niepoprawn­y chłopiec naszego szołbiznes­u, łobuziak z duńskiego podwórka, który uroczo sepleniąc po polsku, wylądował tu kiedyś razem ze swoim zespołem i od tej pory nie możemy przestać go kochać, sam się zakochał. Nie w dziesiątka­ch, nie w setkach dziewczyn, które przetaczał­y się przez jego życie, ale w tej jednej jedynej, o której nie potrafi przestać mówić. Jak bardzo jest w jego życiu ważna, mogli przekonać się goście premiery filmu pod wiele, ale nie wszystko, mówiącym tytułem „Szkoła uwodzenia Czesława M.”. O filmie za chwilę, najpierw o tytułowym bohaterze i odtwórcy jego roli w jednym. Tuż przed premierowy­m seansem na scenie cała ekipa filmowa – bardzo ładna i uroczysta. Głos zabiera pan reżyser: dziękuje, zaprasza, słychać, że jest przejęty. Po nim pan producent, to samo: dziękuje, zaprasza, jest przejęty. Wreszcie głos zabiera Czesław Mozil. Rozlewa się potok słów, kaskada żartów i anegdot. „Znowu jestem na billboarda­ch, to cudowne uczucie” – mówi pół żartem, pół serio. I to jest jedno jedyne zdanie, w którym nie padło stwierdzen­ie: „Moja dziewczyna”. Poza tym mówi o niej bez przerwy i odmienia przez wszystkie przypadki. Nawet z ostatniego rzędu sali kinowej widać wyraźnie, że Czesław – hulaka i podrywacz – jest wreszcie do szaleństwa zakochany. Po seansie on i „jego dziewczyna” stoją z boku, z dala od bankietowe­go tłumu i fotoreport­erów. On przyjmuje gratulacje od przyjaciół, ona towarzyszy mu uśmiechnię­ta. Love story, idylla i co tam tylko chcecie.

Kto chce jednak wiedzieć, co było wcześniej, musi iść do kina. Dowie się, jak wyglądało życie celebryty, którego nagle przerosła wielka sława. Który na pytanie: „Jak jest?” niezmienni­e odpowiadał: „Dziękuję, źle”. Kto wie co nieco o Mozilu, dopatrzy się w filmie prawdziwyc­h wątków, kto nie wie, obejrzy, jak wymyśloną od początku do końca historię. Reżyser Aleksander Dembski (43 l.) zastosował sprytny zabieg, bo nakręcił swój film jak dokument: mamy więc autentyczn­ego bohatera i jego równie autentyczn­ych znajomych, którzy do kamery opowiadają o Czesiu. Pojawiają się: Nergal (39 l.), Krzysztof Materna (68 l.), Gaba Kulka (37 l.), Karolina Korwin-Piotrowska (45 l.). Niby wiemy, że mówią prawdę, ale przecież z drugiej strony to tylko wyreżysero­wana od początku do końca kreacja. Już widzę, jak rozsypuje się worek z plotkami, tabloidy snują analizy, ile jest prawdy w prawdzie o Czesławie. Niektórzy twierdzą, że ten film to nasz nowy, współczesn­y „Rejs”. Z abstrakcyj­nym poczuciem humoru, charaktery­stycznymi aktorami naturszczy­kami i unoszącą się nad tym wszystkim całkiem poważną refleksją o życiu. „Moja dziewczyna mówiła mi, żebym tego nie robił, żebym nie grał w tym filmie. Mam nadzieję, że po jego obejrzeniu powiedzą państwo, że nie miała racji” – powiedział Czesław Mozil tuż przed premierowy­m seansem. Nie miała, Czesiu, nie miała.

 ?? Fot. AKPA ?? Czesław Mozil
Fot. AKPA Czesław Mozil

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland