Poznać i zrozumieć świat – Małe jest piękne Uroki Malty.
Bak po korek, wyznaczona trasa, adaptacja do lewostronnego ruchu. Na rondzie w lewo, lewy pas dla wolniejszych, pierwszeństwo po stronie wygodniejszej dla mańkuta – to najważniejsze zasady dla debiutantów na tutejszych szosach.
Choć najbardziej odległe punkty południa i północy głównej wyspy dzieli dystans podobny do tego, jaki jest między Ursynowem a Tarchominem w Warszawie (ok. 36 km), mnogość atrakcji i maltańskich widoków nie pozwala stać, jak król Zygmunt na pl. Zamkowym. Nie wiadomo, czy trzeci z Wazów – sprzeciwiający się innowiercom – miał za życia okazję odwiedzić Maltę, ale pewnie by mu się tu spodobało. Świątynia na świątyni, silne przywiązanie do katolickiej wiary i efektownie celebrowane święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Przywiązanie do tradycji nie przybiera jednak karykaturalnych form. Tu liczy się biznes. Turystyka, podatkowy raj czy możliwość zakupu obywatelstwa Unii Europejskiej napędzają gospodarkę. I są równie ważne jak amen w pacierzu.
Alleluja i przed siebie!
Jeśli ktoś – miast leżenia plackiem na plaży – lubi spędzać czas aktywnie i cieszyć oczy naturalnymi krajobrazami malowanymi przez przyrodę, odnajdzie się tu doskonale. Miłośnicy „plażingu” również nie będą narzekać, ale znalezienie piaszczystych akwenów zmusza do ruszenia w teren poza stolicę – Vallettę. Najlepiej na Ramla Bay, słynącą z oranżowego koloru podłoża, lub małą Pretty Bay, której uroku dodaje industrialny charakter. Tu kąpieli zażywać będziemy w otoczeniu portu załadunkowego dla statków, obserwując samoloty, podchodzące do lądowania na lotnisku Luqa. Wystarczy jednak pogodzić te dwie opcje i przemieszczać się z miejsca na miejsce, co przynosi fantastyczne rezultaty i wspomnienia. Malta to w ostatnim czasie jeden z najbardziej popularnych kierunków eskapad Polaków. Wybuchowe regiony północnej Afryki zastępuje powoli malutki kraj o łącznej powierzchni zaledwie 316 km , czyli podobnej np. do Krakowa. Składa się z trzech wysp i kilku mikrowysepek, a od linii brzegowej z Tunezją dzieli go niecałe 300 km. Arabskie wpływy są tu widoczne zarówno w języku urzędowym (angielski jest drugim), jak i infrastrukturze – zwłaszcza na prowincji. Ale to jednak Europa, a przyciągają bezpieczeństwo i ceny. Stosunkowo niewysokie zarówno w kontekście bezpośredniego lotu ze stolicy, jak i życia na miejscu. W środku sezonu najtrudniej o atrakcyjne kosztowo lokum. Jeśli jednak nie istnieje problem dzielenia łazienki i kuchni z innymi towarzyszami podróży, każdy znajdzie coś dla siebie w stale poszerzanej ofercie prywatnych kwater B&B. Intymność i chwilę wytchnienia zapewnią cztery ściany, a kuchenka i własnoręczne przygotowywanie posiłków pozwolą zredukować budżet na jedzenie w restauracjach. Choć strawy pichconej przez miejscowych specjalistów spróbować trzeba obowiązkowo. Wizyta na Malcie – obok dania narodowego, czyli znamienicie przyrządzonego królika – obligatoryjnie narzuca zasmakowanie morskich przysmaków. Jednym z najlepszych miejsc dla degustacji jest mała osada Marsakloxx, oddalona ok. 25 minut jazdy od St. Julians, w którym stacjonujemy. W tej urokliwej lokalizacji w każdą niedzielę odbywa się targ rybny, a restauracje nad zatoką codziennie oferują świeże i aromatyczne mule, krewetki królewskie, ryby, homary i kalmary. Owoców morza nie sposób porównywać z warzywami. Sałatkom zdarza się bowiem przeleżeć kilka dni, a i lokalne straganiki potwierdzają, że to niezbyt silna strona endemicznych upraw. Spacerując po deptaku w Marsakloxx, na pewno natkniemy się na przysadzistego jegomościa, zatrzymującego przybyszy głośnym tupnięciem nogi. W ciągu 5 minut wykona na naszych oczach wycinankę odwzorowującą nasze twarze. Koszt 2 euro. Kolorowa zatoka, przy której cumują rdzenne łódki, kusi nas jeszcze kilkuminutowym rejsem, a widok wioski z wody staje się bardziej swojski. Będąc w okolicy, koniecznie należy odwiedzić St. Peter’s Pool. To naturalne, wyrzeźbione w skałach kąpielisko – raj dla amatorów skoków do wody. Do morza dostać się tu inaczej niż poprzez skok ze skarpy stanowi raczej faux pas. Chwila strachu i bezwładnego lotu gwarantują unikalną kąpiel z jeszcze lepszym widokiem.
Od kilku lat atrakcją jest tu również jeden ze starszych wiekiem miejscowych bohaterów, który efektowne susy z 5-metrowego zbocza wykonuje ze swoim czworonożnym przyjacielem. Mina sympatycznego psiaka, wyrzucanego z wody z powrotem na skałę świadczy o jego wielkim zadowoleniu i wywołuje aplauz przyjezdnych. Kilkaset metrów dalej po pokonaniu stromego i wąskiego wąwozu naszym oczom ukazuje się niemal kosmiczny krajobraz. Charakterystycznie uformowane kamienie wapienne, wysokie klify, kamienisty brzeg z wyciętymi niemal chirurgiczną precyzją okrągłymi otworami. Wszystko jest dziełem natury. To miejsce mogłoby stanowić inspirację dla twórców kolejnych sag „Hobbita” czy „Gwiezdnych wojen”.
Filmowe plenery
Nietuzinkowość maltańskich pejzaży docenili już zresztą specjaliści od przestrzennej scenografii. To między innymi tu kręcono „Piratów, „Gladiatora” czy „Kod Leonarda da Vinci”. Przemieszczając się na północny zachód wyspy, nieopodal Mellieha dotrzemy do wioski Popeye, gdzie wytwórnia Walta Disneya nakręciła film o tej samej nazwie. Dziś to swoisty skansen, w którym można spędzić kilka godzin, zwiedzając wnętrza domków, bawiąc się na wodnych trampolinach czy obserwując odtwarzane przez aktorów scenki z filmu. Główną rolę zagrał w nim Robin Williams. Wszystko to w zatoce otoczonej z dwóch stron spadzistymi urwiskami. Idealne miejsce, by spędzić tam czas z dziećmi.
Kinowy klimat na Malcie przywołuje także wizyta na najmniejszej z jej wysp, czyli Comino. Z wybrzeża Sliemy dotrzemy tu promem lub stylizowanym żaglowcem. My wybieramy usługę firmy Cpt. Morgan za 20 euro od osoby w obie strony. W cenę biletu wliczony jest lunch i otwarty bar, ale nie o skojarzeniach z niezapomnianym „Rejsem” tu mowa. Z darmowej oferty na pokładzie chętnie korzysta międzynarodowe towarzystwo. Chwiejny chód i mętny wzrok co poniektórych dałby z pewnością inspirację – nomen omen – Piwowskiemu na kolejną część komedii. Po nieco ponadgodzinnej podróży lądujemy w miejscu, którego lazur i krystaliczność wody mogłyby być ulokowane obok wzorca kilograma z Sévres. Błękitna laguna. Tłok i niedostatek piasku rekompensują wspaniałe widoki. Wdrapanie się na szczyt wyspy,
oprócz natchnienia pejzażem i wewnętrznego katharsis, przywołuje fantastyczną myśl. Po przeciwnej stronie dostrzegamy nieco mniejszą wysepkę, na której ludzi jest znacznie mniej. Kupujemy najtańszy materac, ładujemy ekwipunek i po przepłynięciu ok. 500-metrowego dystansu jesteśmy na drugim brzegu.
Czujemy się trochę jak bohaterowie „Niebiańskiej plaży” z DiCaprio. Pływanie urozmaicają nam wspaniałe podwodne widoki. Pamiętajmy – maska do nurkowania to obowiązkowy element wyposażenia każdego turysty na Malcie. Czy na lagunie, czy w wodach Paradise Bay i Mallieha Bay – zawsze nam się przyda. Pięciogodzinny przystanek na lagunie mija w ekspresowym tempie. W drodze powrotnej znów mijamy Vallettę z górującą kopułą bazyliki Matki Bożej. To zabytkowa część stolicy, jakże inna od St. Julians, które jest chyba najlepszym punktem akomodacji czy znajdującego się nieopodal – imprezowego Paceville. W tym ostatnim kipią życie nocne i zabawa. Prym wiodą Anglicy, których na wyspie sporo, bo to przecież była angielska kolonia. Wielu synów i cór Albionu przeniosło się zresztą na Maltę, prowadząc większe lub mniejsze biznesy i żyjąc w klimacie jakże różnym od deszczowej Anglii. Do Valletty można dostać się komunikacją miejską lub przepłynąć ze Sliemy. Koszt obustronnego biletu to zaledwie 2,5 euro. Rejs trwa 5 minut. Obok wąskich uliczek, stromych schodów, kościołów i inspirujących widoków na drugą stronę miasta natkniemy się tu na lokalne pamiątki, specjały i gadżety. Na Malcie nie uświadczymy tradycyjnych na całym świecie numerów domów. Tu poszczególne lokale na ulicach po prostu nazywa się swoją autorską nazwą.
Święto na dachu
15 sierpnia to jeden z najważniejszych dni w kalendarzu katolickiej Malty. Wolny od pracy, przeznaczony na celebrowanie. W różnych częściach kraju jest obchodzony inaczej – mniej lub bardziej intensywnie, ale z jednakowym pietyzmem. Z samego rana docieramy do portu w Cirkewwa, gdzie wypożyczonym chevroletem spark wjeżdżamy na pokład dużego promu. Dynamiczna odprawa i po 30-minutach jesteśmy na wyspie Gozo. Tutaj świętuje się pełną gębą. W największym mieście, Victorii, natychmiast wyczuwamy podniosły nastrój. Uliczki przystrojone kolorowymi flagami, mieszkańcy ubrani w okazjonalne szaty, znamionujące święto Najświętszej Panienki. Celebra nie omija służb mundurowych. Poproszony o wskazanie drogi do cytadeli policjant na służbie robi to, chłodząc podniebienie ciskiem, czyli... lokalnym piwem. Konwersację przerywa pokaz fajerwerków, który zaczyna się o dziwo w południe i z krótkimi przerwami trwa do samego wieczora. Na Gozo zahaczamy jeszcze o malowniczą miejscowość Xlendi, ulokowaną w prostokątnej zatoczce. Wedle relacji autochtonów można tu zjeść najlepszą pizzę na świecie i podziwiać piękne zachody słońca. Potwierdzamy. W drodze powrotnej hamuje nas huk armatnich salw. Zatrzymujemy auto na poboczu i ryzykując mandat oraz zdrowie, dostajemy się na dach jakiegoś budynku położonego za stromym murem skarpy. Rozciąga się stąd fantastyczny widok na miasto i niebo, które co trochę przeszywa ślad pocisków, mieszając dym prochu z nielicznymi obłokami.
Droga powrotna na Maltę mija pod znakiem wielkiego korka. Liczba przybyszy z głównej wyspy na Gozo jest tego dnia znacznie większa. Cierpliwie oczekujemy w kolejce i po dwóch godzinach jesteśmy z powrotem. Wszystko zorganizowane perfekcyjnie. Kierowcy bez cienia najmniejszej irytacji czy nerwów nie próbują być sprytniejsi niż reszta, wbijając się w powstające luki pomiędzy oczekującymi. Dwa promy kursują całą noc, odwożąc spragnionych wrażeń ludzi do domów. Wyłożyć za taką eskapadę 20 jednostek europejskiej waluty to sama przyjemność. Nam wrażeń wciąż jednak mało. Parkujemy przy portowej ulicy St. Maria i dołączamy do pochodu orkiestry przemierzającej, tę stromą uliczkę. Na niewielkim placu cała muzyczna drużyna zatrzymuje się, dając wspaniały koncert i kończąc pełen emocji dzień.
Trzeba jechać
To niesamowite, że na tak małej przestrzeni może znajdować się tak wiele godnych uwagi miejsc. Obiekty starożytne, prehistoryczne, kościoły, parki, fortyfikacje, atrakcje naturalne. Wszystko to jest dziedzictwem bogatej i barwnej historii tego śródziemnomorskiego kraju. Będąc na Malcie, nie zapomnijmy odwiedzić Blue Grotto. To kompleks jaskiń zachwycających błękitną barwą wody. Dotrzemy tu tylko z morza, a znajdujący się wyżej punkt widokowy odda rewelacyjną perspektywę na morze i klify. Żeby jednak utrwalić najlepszy efekt, nie wybierajmy się tam w wietrzne dni. Pomimo sporej liczby turystów – Francuzów, Anglików, Polaków, Rosjan – nie czuć tłumów i uciążliwych kolejek. Małe jest piękne! Malta otrzymuje od nas najwyższą rekomendację.