Zakochany w budżecie ...wicepremier Morawiecki.
Sejm pracuje nad projektem budżetu na 2017 r. Wicepremier Morawiecki zapewnia, że wszystko zostało sprawdzone i zweryfikowane. Opozycja uważa, iż założenia projektu są nierealne i mogą doprowadzić kraj do ruiny.
– Zanurzyłem się w tym budżecie i jestem w nim zakochany, a jak się w czymś ktoś zakocha, to wszystko potem bardzo łatwo idzie. To jest miłość odwzajemniona – oświadczył w TVN24 wicepremier Mateusz Morawiecki. – Budżet na rok 2017 jest stabilny, bardzo rozsądny, aczkolwiek bardzo, bardzo ambitny. To budżet nadziei. Daliśmy ludziom dużo pieniędzy, przede wszystkim na 500+ i trzeba to utrzymać.
Tylko czy będzie to możliwe, skoro jeszcze przed trzema miesiącami minister Henryk Kowalczyk w wywiadzie dla „Pulsu Biznesu” powiedział: – Nawet jeżeli założymy, że w 2017 r. nie będzie dodatkowych dochodów z aukcji LTE i zysku NBP, to zwiększające się wpływy z danin powodują, że finansowanie wydatków nie jest zagrożone. Obecnie brakuje ok. 5 miliardów na 500+, ale je znajdziemy.
Projekt budżetu zakłada, że deficyt wyniesie 59,3 mld zł, co stanowi 2,9 proc. PKB. Tymczasem dopuszczalny deficyt akceptowany przez Unię to 3 proc. Po przekroczeniu tej wysokości mogą nam grozić sankcje. Na szczęście to tylko teoria.
Balansowanie na krawędzi deficytu sprawia, że każde znaczące zawirowanie na świecie może sprawić, że zostanie on przekroczony. Tylko na obsługę długu wydajemy rocznie ponad 30 miliardów, z tego znaczna część trafia do zagranicznych wierzycieli. Wystarczy więc, że złotówka straci dużo do euro oraz dolara i może być nieciekawie.
Nie wiadomo, jak w przyszłym roku będą wyglądały wpływy z zakwestionowanego przez Brukselę podatku bankowego. Czy dochody z VAT będą rosły, tak jak zakłada to wicepremier Morawiecki?
Inne założenia makroekonomiczne są równie optymistyczne.
PKB ma wzrosnąć o 3,6 proc., zatrudnienie w gospodarce narodowej o 0,7 proc., a przeciętne wynagrodzenie o kolejne 5 proc., co przy zakładanym wzroście cen towarów i usług konsumpcyjnych o 1,3 proc. byłoby dobrym wynikiem.
Rząd zachęca zagraniczne spółki do inwestycji w naszym kraju. Mateusz Morawiecki zaprasza inwestorów z londyńskiego City, żeby po Brexicie przenieśli się nad Wisłę. Ale wicepremier zapomniał, że gdy nasz aparat skarbowy słynie z restrykcyjności, to brytyjski jest przyjazny i stara się ułatwić życie przedsiębiorcom.
Malkontentom i krytykom rządu radzę, żeby nie przejmowali się przyszłorocznym budżetem. Jeżeli nawet wpływy podatkowe będą mniejsze od zamierzonych, inflacja większa, bezrobocie wzrośnie, a złotówka osłabnie – minister Macierewicz może zawsze przekazać na 500+ 13 miliardów złotych, za które mieliśmy kupić caracale. Chyba że to także wirtualne pieniądze.
Niech Balcerowicz siedzi cicho
Prof. Ryszard Bugaj, poseł X, I, II kadencji, Instytut Nauk Ekonomicznych PAN:
– Choć przez kilka lat zmagałem się z budżetem państwa, to nigdy moje uczucia wobec niego nie były tak żywe jak wicepremiera Morawieckiego. Jeżeli projekt przyszłorocznego budżetu porównamy z tzw. dziurą Bauca, to deficyt nie jest duży. Wówczas groził nam brak 90 miliardów, dziś to „zaledwie” 60, ale przy prawie dwa razy wyższym PKB. Budżet na 2017 r. ani nie jest tak cudowny, jak twierdzi Morawiecki, ani tak absurdalny, jak uważa Balcerowicz. Panu profesorowi radziłbym jednak siedzieć cicho. Jeżeli w ostatnich 10 latach powstało w Polsce tak duże zadłużenie, które pokazuje jego zegar (zegar Forum Obywatelskiego Rozwoju – przyp. autora), to przede wszystkim za sprawą absurdalnej reformy emerytalnej, za którą stał pan Balcerowicz i której do dzisiaj broni.
Nie niszczcie klasy średniej
Prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego:
– Mimo wszystkich zastrzeżeń to budżet możliwy do wykonania. Żeby został zrealizowany, trzeba jednak uporządkować system podatkowy i wydatki budżetowe. Rząd pracuje nad jednolitym podatkiem dochodowym, ale chyba jeszcze sam nie wie, ile będzie progów podatkowych. Chce opodatkować wyższymi stawkami menedżerów, którzy do tej pory zarabiają milion złotych rocznie i płacą 19-procentowy podatek liniowy. Jednak przy tej okazji może się okazać, że podobnie potraktuje drobnych przedsiębiorców, muzyków, dziennikarzy, lekarzy, którzy pracując na kilku etatach, zarabiają 10 czy nawet 15 tys. złotych miesięcznie. Dlatego ostrzegam, żeby nie niszczyć dopiero rodzącej się klasy średniej.
K.R.