Król jest nagi Michał Fiszer komentuje.
NASZ EKSPERT Michał Fiszer komentuje
Caracale odleciały i nie ma ich co żałować, bo wybór był, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Jednakże kupowanie śmigłowców na łapu-capu, z wolnej ręki, też nie jest najlepsze. Ja już nie mówię o jakimś tam przetargu i urzędniczych procedurach, ale o zwykłej analizie konkretnych potrzeb i o przygotowaniu jakiegoś planu wymiany floty śmigłowcowej, tak żeby wojsko mogło wykonywać konkretne zadania, a nie polatać sobie sportowo, dla czystej przyjemności latania.
O samych caracalach już pisałem. Miały zastąpić Mi-8 i nowsze Mi-17, których notabene są prawie rówieśnikami (nosząc przed kolejnymi modernizacjami nazwy Puma, Super Puma i Cougar), a w dodatku są od nich gorsze, choć wpakowano w nie teraz nową elektronikę, jak grubą warstwę pudru na leciwą kobietę. Dla 25. Brygady Kawalerii Powietrznej, gdzie miało trafić najwięcej caracali, oznaczałoby to pozostawienie jej bez wsparcia na polu walki, bo nawet tego skromnego ciężkiego sprzętu, który ona ma, dostarczyć by jej nie można.
Z owej rosnącej liczby miejsc pracy, jakie Airbus Helicopters chciał tu stworzyć (zaczęło się od 1200, potem było 3000, następnie 4000, dziś mówi się o 6000), też mi się śmiać chce. Wyobraźcie sobie nabór 1000 wysoko kwalifikowanych techników i inżynierów w Łodzi. Kiedy dwa lata temu mój syn, technik elektryk, podejmował pracę w łódzkich tramwajach, błyskawicznie dostał ofertę od obu funkcjonujących zajezdni. Technika z dyplomem biorą od ręki. Zresztą podobnie jest w przypadku innych łódzkich zakładów – osoby z kwalifikacjami pilnie poszukiwane. Do niedawna na budynku Instytutu Lotnictwa w Warszawie wisiał wielki transparent: „Praca dla inżynierów tutaj”. A pod nim była taka wielka strzałka pokazująca portiernię instytutu, żeby się ktoś nie pomylił i nie poszedł obok, do WSK PZL Okęcie, gdzie też by znalazł zatrudnienie. Wojskowe Zakłady Lotnicze w Łodzi ludzi z wykształceniem typu Ferdynand Kiepski by nie przyjęły, a specjaliści z kwalifikacjami w Łodzi problemu nie mają, praca jest.
Druga sprawa to fakt, że dyskusje trwają, a w wojsku śmigłowce zaczynają się nadawać już tylko do muzeum. W najgorszej sytuacji jest Marynarka Wojenna, która potrzebuje helikopterów dwóch odmian, poszukiwawczo-ratowniczych i bojowych, do zwalczania okrętów podwodnych i nawodnych. To może być ten sam typ, tylko z całkowicie odmiennym wyposażeniem. Nawet dobrze jest, jeśli oba warianty są jak najbardziej zunifikowane, ułatwia to obsługę techniczną, obniża koszty utrzymania i szkolenia. Ale jednocześnie marynarka nie potrzebu- je byle czego – śmigłowiec ratowniczy musi mieć namiernik radiostacji ratowniczych, reflektory szperacze, windę do podejmowania rozbitków z wody, musi przenosić tratwy i inny sprzęt ratowniczy, no i dobrze jest, jak na pokładzie można wykonać reanimację rozbitka w cięższym stanie. Podobnie jest w przypadku śmigłowca bojowego – radar, sonar, torpedy do niszczenia okrętów podwodnych, rakiety do topienia małych jednostek nawodnych – to niezbędne wyposażenie i uzbrojenie. A ponieważ połowa morskiej floty śmigłowcowej kończy żywot w 2017 r. – trzeba koniecznie kupić jakieś gotowe śmigłowce, a nie „gołego” black hawka w mieleckiej odmianie S-70I. Można sobie co prawda polatać nim nad morzem, ale nic więcej.
A taka właśnie zapadła decyzja. Kupujemy śmigłowce, bo wojsko ich potrzebuje. Kupujemy, hurra! Co jest, jak leci. Ja wiem, że black hawk, to najlepszy na świecie lekki śmigłowiec wielozadaniowy. Doskonale nadaje się do transportu drużyny piechoty z uzbrojeniem. Może służyć jako śmigłowiec ratowniczy czy do ewakuacji medycznej, po zamontowaniu odpowiedniego wyposażenia. I do wielu innych zadań – oczywiście, jak damy mu to, co do tych zadań jest potrzebne. Znam też zakład w Mielcu i wiem, że to dobry zakład, z tradycjami, zatrudniający wielu wykwalifikowanych specjalistów. Ale to nie ich wina przecież. Może w przypadku Lisnera można rybkom dać szansę – jak mówi reklama, ale jak wojsko potrzebuje frytek, to mają być frytki.
Pojawiła się informacja, że zamawiane śmigłowce mają trafić do powidzkiej eskadry zabezpieczającej siły specjalne. Oczywiście, black hawk nadaje się do tego zadania, ale w specjalistycznej wersji. Amerykanie od lat eksploatują wersję MH-60K w swoim 160. Pułku Lotniczym Night Stalkers (Nocni prześladowcy), zabezpieczającym działania sił specjalnych. MH-60K jest dodatkowo opancerzony, ma radar do omijania przeszkód terenowych, urządzenia do nocnej obserwacji, skomplikowany system ostrzegania przed odpalonymi rakietami i do ich zakłócania, ma też karabiny maszynowe w drzwiach itd. To właśnie taką wersję pamiętamy z kultowego filmu „Helikopter w ogniu”, odtwarzającego walki amerykańskich sił specjalnych w Mogadiszu, w Somalii w 1993 r. A nasze siły specjalne dostaną goły, choć nowiuteńki śmigłowiec S-70I z Mielca. I co mają z nim zrobić? W warunkach pokoju mogą sobie poćwiczyć wyskakiwanie z niego na ćwiczebne akcje, ale na wojnie lub choćby na misji zagranicznej?
W wojskach lądowych jeszcze dwa typy śmigłowców wymagają pilnej wymiany. Pierwsze to szturmowe Mi-24, ale tu i black hawk, i caracal nijak się do nich mają. Musi to być maszyna bojowa, taka jak amerykański apache, o którym zresztą mówiono, że zostanie też zakupiony i to w miejsce anulowanego przetargu na caracala. A drugi to leciwy Mi-2, popularnie zwany „czajnikiem”, z racji pewnego podobieństwa kształtu. To mały, lekki śmigłowiec do obserwacji pola walki, korygowania ognia artylerii, służący jako powietrzne stanowisko dowodzenia, śmigłowiec ewakuacji medycznej czy ratowniczy na lądzie. Mi-2 służą w naszym wojsku ponad 50 lat, a obecnie używane egzemplarze mają po 30 i więcej lat. Jak wkrótce nie znajdziemy ich następcy, to do obserwacji pola walki i korygowania ognia artylerii proponuję wykorzystać balony obserwacyjne, jak w pierwszej wojnie światowej.
Z kolei cięższe Mi-8, a w dalszej kolejności ich nowszą odmianę Mi17, musi zastąpić śmigłowiec transportowy, a nie coś takiego jak caracal. Black hawk też się do tego celu
nie nadaje, bo też niewiele na pokład zabierze. Słyszałem głosy, że zarówno jeden, jak i drugi śmigłowiec może takie ładunki zabrać jako podwieszane pod śmigłowiec, na haku. Owszem, ale nie zapominajmy, że kawaleria powietrzna walczy za liniami wroga. A tam do śmigłowców strzelają. Trzeba lecieć bardzo nisko i robić uniki w razie potrzeby. Z zabezpieczonym wewnątrz ładunkiem coś się jeszcze da zrobić, ale robić uniki z podwieszonym moździerzem czy samochodem terenowym i machać nim jak dziecko workiem na buty?
Śmigłowce są naprawdę wojsku potrzebne, ale nie byle jakie, tylko dostosowane do konkretnych zadań. Pewna unifikacja, czyli jeden typ do różnych zadań, jest możliwa, ale nie da się wrzucić wszystkiego do jednego worka. Trzeba się dobrze zastanowić, jakie typy, w jakiej wersji, do jakiego zadania, a nie kupować dla samej przyjemności zakupów.
Zwykle kończę dowcipem i tym razem nie będzie inaczej, chociaż dla odmiany zacytuję przedstawicieli Airbus Helicopters. Podobno po zakupie caracali i przejęciu przez tę firmę 10 proc. niewielkiego łódzkiego zakładu, mielibyśmy stać się czwartym (a może piątym) filarem tej firmy w Europie. Przypominam, że Airbus, tyle że Airbus Military, ma już zakład na Okęciu. Nie dość, że żadnym, nawet dziesiątym filarem Airbusa się on nie stał, to jeszcze zaprzestano w nim produkcji samolotów – robi się tam tylko komponenty dla innych zakładów. Mam nadzieję, że tym filarem Airbus rozbawił państwa tak samo jak mnie.