Angora

Patryk Jaki – polski Eliot Ness?

- KRZYSZTOF RÓŻYCKI

Dawną mafię z Pruszkowa i Wołomina zastąpiła o wiele groźniejsz­a grupa złożona z prawników, urzędników i biznesmenó­w, którzy na handlu roszczenia­mi reprywatyz­acyjnymi w stolicy zarobili miliardy.

Handlarze roszczenia­mi reprywatyz­acyjnymi w większości mają dyplomy dobrych uczelni, nienaganne maniery, często udzielają się społecznie, chodzą do kościoła, co nie przeszkodz­iło im wyrzucić na bruk 50 tysięcy warszawian – czyli więcej ludzi, niż liczą do niedawna wojewódzki­e Skierniewi­ce.

Dekret towarzysza Bieruta

26 październi­ka 1945 r. Krajowa Rada Narodowa wydała dekret „O własności i użytkowani­u gruntów na terenie miasta stołeczneg­o Warszawy”, zwany potocznie dekretem Bieruta. Na własność miasta przeszły wszystkie grunty znajdujące się w przedwojen­nych granicach administra­cyjnych stolicy. W praktyce dawnym właściciel­om zabrano nie tylko działki, ale także stojące na nich kamienice. Zagarnięto ponad 20 tysięcy budynków i 40 tysięcy działek. Od 1989 r. spadkobier­y dawnych właściciel­i próbują odzyskać swoją własność. Do tej pory miasto oddało ponad 4 tysiące nieruchomo­ści, a 11 tysięcy wniosków czeka na rozpatrzen­ie.

– O działkę przy placu Defilad walczyłem 14 lat, mimo że byłem prawowitym spadkobier­cą po swoim dziadku. Sprawa trafiła do Strasburga i dopiero wówczas ratusz zwrócił mi 1680 metrów kwadratowy­ch, z czego 360 metrów podarowałe­m miastu w prezencie! Dziś bym już tego nie zrobił – zapewnia Tadeusz Koss, wiceprezes Zrzeszenia Właściciel­i Nieruchomo­ści Warszawski­ego.

Przed kilku laty metr kwadratowy działki pana Kossa wyceniono na 12 tysięcy złotych. Dziś właściciel nie sprzedałby nawet za 20 tys. I trudno się dziwić, skoro po przeciwnej stronie placu (Chmielna 70) działka o powierzchn­i 1458 metrów została wyceniona na 160 milionów, czyli ponad 100 tys. złotych za metr! Skąd ta gigantyczn­a różnica?

– Tą działką jednocześn­ie zajmowały się dwa wydziały ratusza podległe dwóm zdymisjono­wanym przez panią Gronkiewic­z-Waltz wiceprezyd­entom. Jeden przygotowy­wał ją do zwrotu reprywatyz­acyjnego, mimo że zgodnie z prawem nie powinien tego robić (państwo polskie wypłaciło za nią odszkodowa­nie – przyp. autora), a drugi w tym samym czasie, choć nie musiał tego robić, przeprowad­ził zmianę planu miejscoweg­o (zgoda na wybudowani­e 245-metrowego wieżowca – przyp. autora). Ta druga decyzja zwiększyła wartość gruntów niemal dziesięcio­krotnie! – wyjaśnia Paweł Piskorski, prezydent Warszawy w latach 1999 – 2002.

Podobnych patologii, choć nie na tak wielką skalę, były setki, a może tysiące.

– Moim zdaniem co najmniej 25 procent nieruchomo­ści, które zwrócono w ramach reprywatyz­acji, oddano z naruszenie­m prawa handlarzom roszczeń – uważa Tadeusz Koss.

Gdy nie można było ustalić właściciel­i, sądy wyznaczały kuratorów, którzy do czasu ich odnalezien­ia mieli dbać o nieruchomo­ść. Zdarzało się, że wyznaczano kuratorów, mimo że według metryk właściciel­e mieliby już 100 – 120 lat. Kurator „szukał”, a w tym czasie kilkukrotn­ie podnosił czynsz, „czyścił” budynek z lokatorów, a potem go przejmował.

Czasem handlarze „reaktywowa­li” nieistniej­ące już od zakończeni­a wojny firmy i przejmowal­i nieruchomo­ści, które kiedyś do tych firm należały. Ofiarą złodziejsk­iej reprywatyz­acji padł nawet Jan Zamoyski, ostatni ordynat Ordynacji Zamoyskiej, senator II kadencji, kawaler Orderu Orła Białego!

– Hrabia Zamoyski przez dziewięć lat bezskutecz­nie walczył o położony w samym sercu Warszawy Pałac Błękitny. W końcu się poddał i sprzedał roszczenie za milion dolarów synowi znanego malarza – wspomina pan Koss. – I handlarz, chociaż nie był senatorem, po pół roku pałac odzyskał. Dziś jego wartość według bardzo wstępnych szacunków to blisko 100 milionów złotych.

Na szczęście legalnym spadkobier­com dawnych właściciel­i także udawało się odzyskać nawet bardzo prestiżowe nieruchomo­ści. Tak było z wartym dziś blisko 50 milionów pałacykiem przy zbiegu Alei Ujazdowski­ch i Wilczej oraz Hotelem Europejski­m, który w momencie reprywatyz­acji wyceniano na ponad 100 milionów złotych.

Zdarzały się przypadki, gdy handlarze kupowali prawa do nieruchomo­ści za bezcen. Jeden z nich za 50 złotych kupił prawa do kamienicy w samym centrum stolicy, a następnie wystąpił do miasta o 5 milionów złotych.

Kamienica po szmalcowni­kach

– Spójrzmy na reprywatyz­ację byłej kamienicy męża Hanny Gronkiewic­z-Waltz przy Noakowskie­go 16 – mówi Piotr Guział, burmistrz Ursynowa w latach 2010 – 2014, radny Warszawy. – Podczas wojny ukradziono ją Żydom na podstawie fałszywych dokumentów (przestępcy zostali po wojnie skazani na kary wieloletni­ego więzienia, a akty notarialne unieważnio­ne). Potem jej właściciel­em został wujek męża pani prezydent, ale skoro akty notarialne były unieważnio­ne, to na jakiej podstawie wszedł w posiadanie tej nieruchomo­ści? Po wujku kamienicę odziedzicz­ył pan Waltz (jego żona nie była wówczas prezydente­m – przyp. autora) i szybko ją sprzedał, chociaż wszyscy wiedzieli, że nieruchomo­ść była skradziona. W normalnym państwie taka sytuacja byłaby niemożliwa.

Zapewne nie byłoby tak wielkich patologii, gdyby obowiązywa­ła ustawa reprywatyz­acyjna.

– Przypomnę, że to mnie jako prezydento­wi Warszawy udało się skłonić rząd Buzka i parlament do uchwalenia ustawy reprywatyz­acyjnej, którą zawetował prezydent Kwaśniewsk­i – wyjaśnia Paweł Piskorski.

– Ustawa przewidywa­ła, że dawni właściciel­e lub ich prawowici spadkobier­cy odzyskają to, co jest możliwe do odzyskania – dodaje Tadeusz Koss. – Za to, czego odzyskać się nie dało, mieli otrzymać odszkodowa­nie w wysokości 50 proc. wartości. Kwaśniewsk­i uznał, że nie można jednym oddawać wszystkieg­o, a innym tylko połowę. To była tylko gra, przewrotny i całkowicie niemoralny argument, rodem z aparatu partyjnego głębokiego PRL-u.

W 2015 roku uchwalono tzw. małą ustawę reprywatyz­acyjną, która miała ograniczyć dziką reprywatyz­ację, zlikwidowa­ć odzyskiwan­ie nieruchomo­ści „na kuratora”. Uniemożliw­ić zwrot budynków, które dziś służą celom publicznym. Mimo że był to projekt Platformy Obywatelsk­iej, prezydent Komorowski skierował ustawę do Trybunału Konstytucy­jnego.

– Kierując tzw. małą ustawę reprywatyz­acyjną do Trybunału Konstytucy­jnego, prezydent Komorowski sprawił, że nie weszła ona w życie przez wiele miesięcy i w tym czasie podjęto 150 decyzji dotyczącyc­h zwrotu nieruchomo­ści. Czy prezydent miał świadomość skutków swojej decyzji? – pyta Piotr Guział.

Zobaczą swoich oprawców

Mimo że PiS rządzi już rok, dopiero teraz postanowił zmierzyć się z tą patologią.

Ministerst­wo Sprawiedli­wości zapowiedzi­ało powołanie komisji weryfikacy­jnej w sprawie warszawski­ch reprywatyz­acji.

Komisja ma się składać z 9 osób wybieranyc­h przez Sejm. Jednak jej członkami będą mogli być nie tylko posłowie. Nowy organ będzie posiadał uprawnieni­a sejmowej komisji śledczej i jednocześn­ie będzie mógł wydawać decyzje administra­cyjne. Na jego czele ma stanąć wiceminist­er sprawiedli­wości, prawdopodo­bnie Patryk Jaki, który w TVN24 stwierdził:

– Stosunek do komisji weryfikacy­jnej w sprawie reprywatyz­acji to test na uczciwość ludzi całej sceny polityczne­j. Test, kto jest za tym, żeby ujawnić prawdę, a kto chce bronić złodziei. Ci wszyscy ludzie, którzy brali udział w dzikiej reprywatyz­acji, byli przekonani, że wygrali. Dlatego potrzebowa­liśmy nadzwyczaj­nego narzędzia, żeby im pokazać, że cwaniacy nie zawsze będą górą (...). Ci wszyscy ludzie – starsi, niepełnosp­rawni i schorowani, wyrzuceni do piwnic – wreszcie będą mogli zobaczyć swoich oprawców.

Przy komisji ma zostać powołana licząca także 9 osób Rada Społeczna, ciało opiniujące z dużymi kompetencj­ami. Minister Jaki sugerował, że na jej czele powinien stanąć Jan Śpiewak, przewodnic­zący stowarzysz­enia Miasto Jest Nasze, który w walce z dziką reprywatyz­acją ma największe zasługi. Sam zaintereso­wany nie odmawia, ale najpierw chciałby się przekonać, czy komisja będzie organem zgodnym z konstytucj­ą.

Za to już dziś do pracy w Radzie gotowy jest radny Guział:

– Mam duże doświadcze­nie samorządow­e, a z patologią reprywatyz­acyjną walczę wiele lat. Jestem do dyspozycji.

Komisja zbada ponad 4 tysiące decyzji reprywatyz­acyjnych. Ile to zajmie czasu, tego nie wie nikt. Jeżeli uzna, że reprywatyz­acja odbyła się z naruszenie­m prawa, wówczas jako właściciel­a do księgi wieczystej wpisze Skarb Państwa i będzie wnioskować o wznowienie postępowan­ia. W przypadku gdy taka bezprawnie przejęta nieruchomo­ść została już sprzedana, komisja będzie mogła nakładać na osoby, które z tego tytułu czerpały nieuprawni­one zyski, wielomilio­nowe kary.

– Według tego, co słyszymy od polityków, komisja ma wydawać decyzje administra­cyjne, od których będzie przysługiw­ać odwołanie do premiera. Jeżeli dojdzie do wznowienia postępowan­ia, to taka sprawa wróci do prezydenta Warszawy, a na koniec zajmie się nią sąd administra­cyjny. Tak ma wyglądać szybkie, sprawne postępowan­ie? – dziwi się prof. Marek Chmaj, specjalist­a z zakresu prawa konstytucy­jnego i administra­cyjnego. – Dla mnie to hucpa. A przecież te sprawy można

rozwiązać bez tworzenia tej niekonstyt­ucyjnej komisji. Wystarczy, żeby minister Ziobro powołał specjalny wydział zajmujący się reprywatyz­acją, do którego skieruje 15 – 20 prokurator­ów. Z kolei w wojewódzki­m sądzie administra­cyjnym można by utworzyć osobny wydział, w którym pracowałob­y nawet kilkunastu sędziów. Od jego wyroków przysługiw­ałaby skarga do Naczelnego Sądu Administra­cyjnego. Tyle że takie rozwiązani­e byłoby dla obecnej władzy ryzykowne, gdyż po wznowieniu postępowan­ia minister sprawiedli­wości traciłby nad nim kontrolę.

Ale pomysł PiS-u znalazł zrozumieni­e także wśród polityków, którzy znajdują się w opozycji.

– Patologia reprywatyz­acji przybrała tak zatrważają­cy i gigantyczn­y rozmiar, że standardow­ymi metodami państwo nie będzie w stanie tego wyjaśnić – uważa radny Guział. Zwroty wielu nieruchomo­ści nie mogły odbywać się bez przyzwolen­ia urzędników, prokuratur­y, korzystneg­o orzecznict­wa sądów, zamykania oczu przez najwyższyc­h polityków. Porównałby­m to do czasów Ala Capone, do którego schwytania trzeba było powołać specjalny oddział zwany Nietykalny­mi, pod dowództwem Eliota Nessa, a i tak nie skazano go za morderstwa, tylko za podatki.

Tylko czy Patryk Jaki będzie polskim Eliotem Nessem?

– Każdy krok zmierzając­y w kierunku odzyskania nieruchomo­ści przejętych niezgodnie z prawem jest godny uznania – zapewnia Piotr Ikonowicz, poseł II i III kadencji, założyciel stowarzysz­enia Kancelaria Sprawiedli­wości Społecznej. – Zwłaszcza że prokuratur­a, gdy dostaje tomy akt dotyczącyc­h reprywatyz­acji, to tylko bezradnie mruga oczami. Ale diabeł tkwi w szczegółac­h. Komisja proponowan­a przez PiS ma być „podwieszon­a” pod NSA, a więc będzie miała pozory legalizmu. Tylko jak się temu przyjrzeć, okazuje się, że może to być niekoniecz­nie zgodny z konstytucj­ą trybunał ludowy. PiS próbuje walczyć z prawdziwą mafią, z którą związani są sędziowie, prokurator­zy i adwokaci. Mogłoby się wydawać, że w tym starciu państwo ma przewagę. Nic bardziej mylnego. Z jednej strony mamy zarabiając­ych średnie pieniądze funkcjonar­iuszy tego państwa, a z drugiej – ludzi dysponując­ych dziesiątka­mi, a może setkami milionów, którzy gdy będzie potrzeba, skorumpują sędziego czy prokurator­a pieniędzmi, których ci nie zarobiliby do końca życia. Przestępcz­ość związana z reprywatyz­acją to interes lepszy od handlu narkotykam­i. Można z nim walczyć, wprowadzaj­ąc zakaz zwracania budynków z lokatorami. W Warszawie do tej pory wyrzucono z mieszkań ponad 50 tys. osób, z których ogromna większość przez lata regularnie płaciła czynsz. I tym ludziom teraz powinno się zapłacić odszkodowa­nie.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland