Patryk Jaki – polski Eliot Ness?
Dawną mafię z Pruszkowa i Wołomina zastąpiła o wiele groźniejsza grupa złożona z prawników, urzędników i biznesmenów, którzy na handlu roszczeniami reprywatyzacyjnymi w stolicy zarobili miliardy.
Handlarze roszczeniami reprywatyzacyjnymi w większości mają dyplomy dobrych uczelni, nienaganne maniery, często udzielają się społecznie, chodzą do kościoła, co nie przeszkodziło im wyrzucić na bruk 50 tysięcy warszawian – czyli więcej ludzi, niż liczą do niedawna wojewódzkie Skierniewice.
Dekret towarzysza Bieruta
26 października 1945 r. Krajowa Rada Narodowa wydała dekret „O własności i użytkowaniu gruntów na terenie miasta stołecznego Warszawy”, zwany potocznie dekretem Bieruta. Na własność miasta przeszły wszystkie grunty znajdujące się w przedwojennych granicach administracyjnych stolicy. W praktyce dawnym właścicielom zabrano nie tylko działki, ale także stojące na nich kamienice. Zagarnięto ponad 20 tysięcy budynków i 40 tysięcy działek. Od 1989 r. spadkobiery dawnych właścicieli próbują odzyskać swoją własność. Do tej pory miasto oddało ponad 4 tysiące nieruchomości, a 11 tysięcy wniosków czeka na rozpatrzenie.
– O działkę przy placu Defilad walczyłem 14 lat, mimo że byłem prawowitym spadkobiercą po swoim dziadku. Sprawa trafiła do Strasburga i dopiero wówczas ratusz zwrócił mi 1680 metrów kwadratowych, z czego 360 metrów podarowałem miastu w prezencie! Dziś bym już tego nie zrobił – zapewnia Tadeusz Koss, wiceprezes Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości Warszawskiego.
Przed kilku laty metr kwadratowy działki pana Kossa wyceniono na 12 tysięcy złotych. Dziś właściciel nie sprzedałby nawet za 20 tys. I trudno się dziwić, skoro po przeciwnej stronie placu (Chmielna 70) działka o powierzchni 1458 metrów została wyceniona na 160 milionów, czyli ponad 100 tys. złotych za metr! Skąd ta gigantyczna różnica?
– Tą działką jednocześnie zajmowały się dwa wydziały ratusza podległe dwóm zdymisjonowanym przez panią Gronkiewicz-Waltz wiceprezydentom. Jeden przygotowywał ją do zwrotu reprywatyzacyjnego, mimo że zgodnie z prawem nie powinien tego robić (państwo polskie wypłaciło za nią odszkodowanie – przyp. autora), a drugi w tym samym czasie, choć nie musiał tego robić, przeprowadził zmianę planu miejscowego (zgoda na wybudowanie 245-metrowego wieżowca – przyp. autora). Ta druga decyzja zwiększyła wartość gruntów niemal dziesięciokrotnie! – wyjaśnia Paweł Piskorski, prezydent Warszawy w latach 1999 – 2002.
Podobnych patologii, choć nie na tak wielką skalę, były setki, a może tysiące.
– Moim zdaniem co najmniej 25 procent nieruchomości, które zwrócono w ramach reprywatyzacji, oddano z naruszeniem prawa handlarzom roszczeń – uważa Tadeusz Koss.
Gdy nie można było ustalić właścicieli, sądy wyznaczały kuratorów, którzy do czasu ich odnalezienia mieli dbać o nieruchomość. Zdarzało się, że wyznaczano kuratorów, mimo że według metryk właściciele mieliby już 100 – 120 lat. Kurator „szukał”, a w tym czasie kilkukrotnie podnosił czynsz, „czyścił” budynek z lokatorów, a potem go przejmował.
Czasem handlarze „reaktywowali” nieistniejące już od zakończenia wojny firmy i przejmowali nieruchomości, które kiedyś do tych firm należały. Ofiarą złodziejskiej reprywatyzacji padł nawet Jan Zamoyski, ostatni ordynat Ordynacji Zamoyskiej, senator II kadencji, kawaler Orderu Orła Białego!
– Hrabia Zamoyski przez dziewięć lat bezskutecznie walczył o położony w samym sercu Warszawy Pałac Błękitny. W końcu się poddał i sprzedał roszczenie za milion dolarów synowi znanego malarza – wspomina pan Koss. – I handlarz, chociaż nie był senatorem, po pół roku pałac odzyskał. Dziś jego wartość według bardzo wstępnych szacunków to blisko 100 milionów złotych.
Na szczęście legalnym spadkobiercom dawnych właścicieli także udawało się odzyskać nawet bardzo prestiżowe nieruchomości. Tak było z wartym dziś blisko 50 milionów pałacykiem przy zbiegu Alei Ujazdowskich i Wilczej oraz Hotelem Europejskim, który w momencie reprywatyzacji wyceniano na ponad 100 milionów złotych.
Zdarzały się przypadki, gdy handlarze kupowali prawa do nieruchomości za bezcen. Jeden z nich za 50 złotych kupił prawa do kamienicy w samym centrum stolicy, a następnie wystąpił do miasta o 5 milionów złotych.
Kamienica po szmalcownikach
– Spójrzmy na reprywatyzację byłej kamienicy męża Hanny Gronkiewicz-Waltz przy Noakowskiego 16 – mówi Piotr Guział, burmistrz Ursynowa w latach 2010 – 2014, radny Warszawy. – Podczas wojny ukradziono ją Żydom na podstawie fałszywych dokumentów (przestępcy zostali po wojnie skazani na kary wieloletniego więzienia, a akty notarialne unieważnione). Potem jej właścicielem został wujek męża pani prezydent, ale skoro akty notarialne były unieważnione, to na jakiej podstawie wszedł w posiadanie tej nieruchomości? Po wujku kamienicę odziedziczył pan Waltz (jego żona nie była wówczas prezydentem – przyp. autora) i szybko ją sprzedał, chociaż wszyscy wiedzieli, że nieruchomość była skradziona. W normalnym państwie taka sytuacja byłaby niemożliwa.
Zapewne nie byłoby tak wielkich patologii, gdyby obowiązywała ustawa reprywatyzacyjna.
– Przypomnę, że to mnie jako prezydentowi Warszawy udało się skłonić rząd Buzka i parlament do uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej, którą zawetował prezydent Kwaśniewski – wyjaśnia Paweł Piskorski.
– Ustawa przewidywała, że dawni właściciele lub ich prawowici spadkobiercy odzyskają to, co jest możliwe do odzyskania – dodaje Tadeusz Koss. – Za to, czego odzyskać się nie dało, mieli otrzymać odszkodowanie w wysokości 50 proc. wartości. Kwaśniewski uznał, że nie można jednym oddawać wszystkiego, a innym tylko połowę. To była tylko gra, przewrotny i całkowicie niemoralny argument, rodem z aparatu partyjnego głębokiego PRL-u.
W 2015 roku uchwalono tzw. małą ustawę reprywatyzacyjną, która miała ograniczyć dziką reprywatyzację, zlikwidować odzyskiwanie nieruchomości „na kuratora”. Uniemożliwić zwrot budynków, które dziś służą celom publicznym. Mimo że był to projekt Platformy Obywatelskiej, prezydent Komorowski skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego.
– Kierując tzw. małą ustawę reprywatyzacyjną do Trybunału Konstytucyjnego, prezydent Komorowski sprawił, że nie weszła ona w życie przez wiele miesięcy i w tym czasie podjęto 150 decyzji dotyczących zwrotu nieruchomości. Czy prezydent miał świadomość skutków swojej decyzji? – pyta Piotr Guział.
Zobaczą swoich oprawców
Mimo że PiS rządzi już rok, dopiero teraz postanowił zmierzyć się z tą patologią.
Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiedziało powołanie komisji weryfikacyjnej w sprawie warszawskich reprywatyzacji.
Komisja ma się składać z 9 osób wybieranych przez Sejm. Jednak jej członkami będą mogli być nie tylko posłowie. Nowy organ będzie posiadał uprawnienia sejmowej komisji śledczej i jednocześnie będzie mógł wydawać decyzje administracyjne. Na jego czele ma stanąć wiceminister sprawiedliwości, prawdopodobnie Patryk Jaki, który w TVN24 stwierdził:
– Stosunek do komisji weryfikacyjnej w sprawie reprywatyzacji to test na uczciwość ludzi całej sceny politycznej. Test, kto jest za tym, żeby ujawnić prawdę, a kto chce bronić złodziei. Ci wszyscy ludzie, którzy brali udział w dzikiej reprywatyzacji, byli przekonani, że wygrali. Dlatego potrzebowaliśmy nadzwyczajnego narzędzia, żeby im pokazać, że cwaniacy nie zawsze będą górą (...). Ci wszyscy ludzie – starsi, niepełnosprawni i schorowani, wyrzuceni do piwnic – wreszcie będą mogli zobaczyć swoich oprawców.
Przy komisji ma zostać powołana licząca także 9 osób Rada Społeczna, ciało opiniujące z dużymi kompetencjami. Minister Jaki sugerował, że na jej czele powinien stanąć Jan Śpiewak, przewodniczący stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, który w walce z dziką reprywatyzacją ma największe zasługi. Sam zainteresowany nie odmawia, ale najpierw chciałby się przekonać, czy komisja będzie organem zgodnym z konstytucją.
Za to już dziś do pracy w Radzie gotowy jest radny Guział:
– Mam duże doświadczenie samorządowe, a z patologią reprywatyzacyjną walczę wiele lat. Jestem do dyspozycji.
Komisja zbada ponad 4 tysiące decyzji reprywatyzacyjnych. Ile to zajmie czasu, tego nie wie nikt. Jeżeli uzna, że reprywatyzacja odbyła się z naruszeniem prawa, wówczas jako właściciela do księgi wieczystej wpisze Skarb Państwa i będzie wnioskować o wznowienie postępowania. W przypadku gdy taka bezprawnie przejęta nieruchomość została już sprzedana, komisja będzie mogła nakładać na osoby, które z tego tytułu czerpały nieuprawnione zyski, wielomilionowe kary.
– Według tego, co słyszymy od polityków, komisja ma wydawać decyzje administracyjne, od których będzie przysługiwać odwołanie do premiera. Jeżeli dojdzie do wznowienia postępowania, to taka sprawa wróci do prezydenta Warszawy, a na koniec zajmie się nią sąd administracyjny. Tak ma wyglądać szybkie, sprawne postępowanie? – dziwi się prof. Marek Chmaj, specjalista z zakresu prawa konstytucyjnego i administracyjnego. – Dla mnie to hucpa. A przecież te sprawy można
rozwiązać bez tworzenia tej niekonstytucyjnej komisji. Wystarczy, żeby minister Ziobro powołał specjalny wydział zajmujący się reprywatyzacją, do którego skieruje 15 – 20 prokuratorów. Z kolei w wojewódzkim sądzie administracyjnym można by utworzyć osobny wydział, w którym pracowałoby nawet kilkunastu sędziów. Od jego wyroków przysługiwałaby skarga do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Tyle że takie rozwiązanie byłoby dla obecnej władzy ryzykowne, gdyż po wznowieniu postępowania minister sprawiedliwości traciłby nad nim kontrolę.
Ale pomysł PiS-u znalazł zrozumienie także wśród polityków, którzy znajdują się w opozycji.
– Patologia reprywatyzacji przybrała tak zatrważający i gigantyczny rozmiar, że standardowymi metodami państwo nie będzie w stanie tego wyjaśnić – uważa radny Guział. Zwroty wielu nieruchomości nie mogły odbywać się bez przyzwolenia urzędników, prokuratury, korzystnego orzecznictwa sądów, zamykania oczu przez najwyższych polityków. Porównałbym to do czasów Ala Capone, do którego schwytania trzeba było powołać specjalny oddział zwany Nietykalnymi, pod dowództwem Eliota Nessa, a i tak nie skazano go za morderstwa, tylko za podatki.
Tylko czy Patryk Jaki będzie polskim Eliotem Nessem?
– Każdy krok zmierzający w kierunku odzyskania nieruchomości przejętych niezgodnie z prawem jest godny uznania – zapewnia Piotr Ikonowicz, poseł II i III kadencji, założyciel stowarzyszenia Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej. – Zwłaszcza że prokuratura, gdy dostaje tomy akt dotyczących reprywatyzacji, to tylko bezradnie mruga oczami. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Komisja proponowana przez PiS ma być „podwieszona” pod NSA, a więc będzie miała pozory legalizmu. Tylko jak się temu przyjrzeć, okazuje się, że może to być niekoniecznie zgodny z konstytucją trybunał ludowy. PiS próbuje walczyć z prawdziwą mafią, z którą związani są sędziowie, prokuratorzy i adwokaci. Mogłoby się wydawać, że w tym starciu państwo ma przewagę. Nic bardziej mylnego. Z jednej strony mamy zarabiających średnie pieniądze funkcjonariuszy tego państwa, a z drugiej – ludzi dysponujących dziesiątkami, a może setkami milionów, którzy gdy będzie potrzeba, skorumpują sędziego czy prokuratora pieniędzmi, których ci nie zarobiliby do końca życia. Przestępczość związana z reprywatyzacją to interes lepszy od handlu narkotykami. Można z nim walczyć, wprowadzając zakaz zwracania budynków z lokatorami. W Warszawie do tej pory wyrzucono z mieszkań ponad 50 tys. osób, z których ogromna większość przez lata regularnie płaciła czynsz. I tym ludziom teraz powinno się zapłacić odszkodowanie.