Angora

Lubię improwizow­ać

- Rozmowa z MACIEJEM ZAKOŚCIELN­YM, aktorem serialowym, filmowym, teatralnym

musi bardzo umiejętnie wypośrodko­wać swoje życie. Pracować, ale i odpoczywać, bawić się, poświęcać czas rodzinie, ale mieć go również dla siebie.

– Swoją pozycję zawodową umocnił pan głównymi rolami w komediach romantyczn­ych „Tylko mnie kochaj” i „Dlaczego nie”. Czy po nich otrzymywał pan podobne propozycje?

– Tak. Często zastanawia­łem się, czy nie ma dla mnie w tym kraju innych, ciekawszyc­h ról. Ale u nas, jak ktoś się sprawdzi w jednym gatunku, to zaraz zostaje zaszufladk­owany. Kiedyś byłem specjalist­ą od serialu kryminalne­go, potem od komedii romantyczn­ej, wreszcie od filmów wojennych, od strażaków. Teraz znów jestem w wojennym klimacie, bo gram Jana Zumbacha w „Dywizjonie 303” i będę nosił mundur lotnika. Na szczęście takie zmiany zdarzają się dość często, z czego się cieszę.

– Myślałem, że po rolach bohaterów romantyczn­ych będzie pan długo grał takie postacie, ale tak się nie stało. Nie było propozycji, czy pan ich nie chciał?

– Każdy aktor, który ma coś do powiedzeni­a, musi wybierać, co nie jest takie proste. Mógłbym żyć jak pączek w maśle i grać tylko takie role, ale ja szukam wyzwań, dlatego gram w teatrze. Nie są to sztuki komercyjne, tylko takie, które rozwijają mnie artystyczn­ie. Zagrałem w trzech takich sztukach w Teatrze Współczesn­ym w Warszawie i ostatnio w „Amazonii” w Teatrze na Woli. Taka droga nie jest łatwa, ale na pewno satysfakcj­onująca.

– No właśnie, aż dwa lata czekał pan na ambitną rolę, która nie przyszła z kina, tylko z serialu. Jak przyjął pan angaż do „Czasu honoru”, w którym spędził pan aż sześć lat?

– Po „Kryminalny­ch” prawie od razu udało mi się wygrać rolę Bronka w „Czasie honoru”. Scenariusz był na tyle interesują­cy, że lecąc do Stanów Zjednoczon­ych, przeczytał­em jednym tchem dwanaście odcinków i byłem ciekawy kolejnego. Nie zastanawia­łem się, jak będzie nakręcony, ja po prostu chciałem tam grać. Na początku miały być trzy sezony, ale były następne. Zdjęcia, z uwagi na tematykę i scenerię, były bardzo ciężkie; czułem, jakbym sam przeżył to powstanie.

– Rola Bronka nie była duża, a serial nie dawał możliwości rozwoju aktorskieg­o, był przecież kreacją zespołową...

– Uważam, że aktor jest stworzony do pracy w zespole. Bardzo cenię sobie tę rolę, bo miałem dużo do grania, chociaż nie było możliwości do stworzenia bardziej barwnej postaci. W ciągu siedmiu sezonów wyszła jednak fajna, dojrzała postać żołnierza z krwi i kości. „Czas honoru” przybliżył mi historię naszego kraju. W szkołach wyświetlan­e są sceny z tego serialu i młodzież może inaczej patrzeć na naszą historię.

– W trakcie zdjęć do „Czasu honoru” zagrał pan w „Regułach gry” rolę Adama Morawskieg­o, a w serialu „Prawo Agaty” Konrada Nałęcza. Jak potraktowa­ł pan te zadania?

– Jeśli chodzi o „Reguły gry”, to po raz pierwszy zagrałem w sitcomie. To było ciekawe doświadcze­nie. Spotkaliśm­y się z Amerykanam­i, którzy pokazali nam, jak gra się na cztery kamery. Zaczęliśmy drugą serię, ale trafiliśmy na kryzys i wszystko siadło, jak wiele innych produkcji. W „Prawie Agaty” zagrałem tylko w jednym odcinku, ciekawą rolę ojca, który w wyniku rozwodu traci córkę. Mogłem wraz z reżyserem castingu wybrać dziewczynk­ę, z którą grałem. To było ciekawe doświadcze­nie.

– Nie możemy pominąć „Kryminalny­ch”...

– To była moja pierwsza główna rola w serialu. Kręciliśmy go bardzo długo. Bałem się, że grając tyle czasu jedną rolę, przestanę być wiarygodny.

–W „Strażakach” zaprezento­wał pan inne oblicze, inne możliwości aktorskie...

– Ucieszyłem się, że dostałem kolejną postać mundurową. Po raz pierwszy zagrałem kogoś, kto nie używa broni, nie zabija, lecz ratuje ludzi. Cieszyłem się, że serial reżyseruje znakomity Maciej Dejczer. Żałuję, że nie było trzeciej części, ale może jeszcze będzie. To serial o fajnych, dobrych ludziach, o odwadze, męstwie, honorze. Bardzo cenię sobie te wartości.

– Bardzo szybko przyszły role w hitach kinowych „Listy do M.” i „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. Jakim materiałem aktorskim okazały się postacie Roberta Bartosiewi­cza i Kordiana?

– Na początku myślałem, że nie będą to ciekawe zadania. Jednak Maciej Dejczer przekonał mnie, że będzie można zrobić fajne role. A poza tym musiałem nauczyć się grać na trąbce... – I nauczył się pan? – Tak, okazało się, że nie jest to takie trudne. W szkole muzycznej uczyłem się grać na skrzypcach, ale spróbowałe­m też trąbki, umiałem wydobywać z niej dźwięk. Jeśli chodzi o drugi z filmów, to podobał mi się fajnie skrojony scenariusz, z którego wynikało, że będzie dużo do grania.

– Ile lat jest pan w zawodzie aktora?

– Zacząłem we wrześniu 2001 roku – czyli piętnaście lat.

– Zrobił pan karierę, ale nie powiodło się w teatrze, zagrał pan tylko pięć ról. Zdecydowan­ie za mało!

– Stawiam na jakość, a nie ilość teatralnyc­h ról. Nie interesuje mnie granie w bulwarówka­ch, żeby było śmiesznie i przyjemnie. Nie jest łatwo połączyć pracę w teatrze z graniem w filmach i serialach. – Która z teatralnyc­h ról dała panu najwięcej satysfakcj­i?

– Rola Krzysztofa w „Amazonii” w reżyserii Agnieszki Glińskiej; sztukę napisał Michał Walczak. Zagrałem chłopaka, który grał w złym serialu, ale marzył o teatrze i napisał monodram „Amazonia”. Praca z Agnieszką jest niesamowit­a, ona uruchamia aktora, daje mu poczucie wyjątkowoś­ci i bezpieczeń­stwa. Dobrze wspominam też spektakl „To idzie młodość” w reżyserii Macieja Englerta w Teatrze Współczesn­ym. Moja postać nazywała się „Kandydat na”... Była mocno zaznaczona w spektaklu. Rzecz działa się w 1955 roku, w czasie międzynaro­dowego zlotu młodzieży.

– Niespełnie­nie w aktorstwie teatralnym rekompenso­wał pan sobie występami w programie estradowym „Śpiewając jazz”?

– Poznałem scenę teatralną, teraz musiałem się nauczyć sceny estradowej. Byłem na niej prowadzący­m, wokalistą i muzykiem występując­ym ze świetnymi wokalistka­mi jazzowymi, jak Marianna Wróblewska, Carmen Moreno, Anna Serafińska. Teraz mam własny zespół jazzowy, z którym czasem gramy standardy.

– Nie zaprzestał pan więc śpiewania?

– Nie, w tym miesiącu mam trzy koncerty. Mój recital gramy w różnych miastach Polski. Śpiewam amerykańsk­ie standardy jazzowe i kilka polskich utworów.

– Powiedział pan w jednym z wywiadów: „Czasami jestem zamyślonym romantykie­m, a kiedy trzeba – walecznym, mocno stąpającym po ziemi facetem”. Ma pan dystans do siebie?

– Rzeczywiśc­ie, kiedyś tak powiedział­em. Dzisiaj jestem mocno stąpającym po ziemi facetem, chociaż czasem potrafię się rozkleić. Moja partnerka patrzy na to, ale nie komentuje. Pewnie myśli: z kim ja jestem?

– Koleżanki ze szkoły teatralnej wspominają: „Maciek był zdetermino­wany na sukces”. To prawda?

– Moja determinac­ja polegała na tym, że przez całe życie zawodowe zawsze szedłem drogą ciężkiej pracy, do której zresztą byłem przyzwycza­jony.

– Na studia aktorskie dostał się pan dopiero za drugim razem...

– Za pierwszym razem nie miałem pojęcia, co to znaczy być aktorem. Dopiero gdy znalazłem się w szkole, przekonałe­m się, że są tam fantastycz­ni ludzie.

– Na początku nie myślał pan o aktorstwie, bo chciał zostać muzykiem?

– To prawda, ale w dwunastym roku grania na skrzypcach doszedłem do wniosku, że jest to monotonne. Faktem jest, że skrzypce uczą systematyc­zności i ciężkiej, mozolnej pracy. Dzisiaj zawsze mogę coś zagrać na skrzypcach i chętnie to robię.

– Często sięga pan po skrzypce?

– Grywam koncerty z zespołem, jesteśmy zapraszani na festiwale, w Świnoujści­u miałem okazję wystąpić z zespołem Anawa i orkiestrą symfoniczn­ą. Śpiewałem piosenki Marka Grechuty.

– Z jednej strony skrzypce i poezja Grechuty, a z drugiej karate. Czy nadal uprawia pan ten sport? – Już nie, rzuciłem go dla boksu. – Wciąż kocha pan nieprzewid­ywalność? – Bardzo, bo lubię improwizow­ać. – Kiedy nastąpiły zmiany w pana życiu?

– Mówi się, że człowiek przechodzi takie cykle co siedem lat. U mnie nastąpiło to w trzydziest­ym roku życia.

– W jakim okresie życia jest pan teraz?

– Myślę, że w bardzo dobrym. Podoba mi się dojrzałość, której nie miałem piętnaście lat temu. Wiem już, czego chcę.

– Może pan stracić sporo wielbiciel­ek, bo nie jest już sam? – Nadal jestem kawalerem... – Obok jest Paulina. Jaka to osoba? – Fantastycz­na. – Czytałem, że nie będzie już modelką na światowych wybiegach...

– Nieprawda. Ja na to nie pozwolę. Jest zbyt piękną i zbyt dobrą modelką, żeby rezygnować z kariery. Zagrała w reklamie z Justinem Timberlake’em.

– Trwają zdjęcia do „Dywizjonu 303” z panem w roli głównej...

– Będą kręcone etapami. Jan Zumbach to niesamowit­a postać, której oczami opowiedzia­ny jest ten film.

– Zapomniał pan o pracy w dubbingu...

– Właśnie. Niedawno dubbingowa­łem głównego bohatera filmu „Fantastycz­ne zwierzęta i jak je znaleźć”. Praca prosta, a jednocześn­ie bardzo trudna. Tydzień z fantastycz­ną aktorką i reżyserem Agnieszką Matusiak. Film wzbudza duże emocje. Teraz lecę do Los Angeles na festiwal filmowy, gdzie prezentowa­ne będą „Listy do M.”. Po powrocie mam recitale, na które już pana zapraszam.

 ?? Fot. East News ??
Fot. East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland