Złoci chłopcy
Dziesięć lat temu w towarzyskiej rozmowie słuchałem wynurzeń pewnego młodego posła SLD. Poseł nie wyrażał żadnej ideologii, ale miał ideę, aby w jego mieście nad Brdą zbudowano marinę, by stworzyć żeglarzom rzecznym europejskie warunki. Żeby mogli przystanąć i odpocząć, nim dadzą się dalej ponieść nurtowi. Marzenie posła było szokujące, więc je zapamiętałem. W tamtym czasie, gdy bezrobocie sięgało 20 procent, a nierówności społeczne stawały się coraz bardziej dokuczliwe i niesprawiedliwe, a poseł lewicy (było nie było kawiorowej!) marzył o marinie... Ale może miał rację, bo choć ani jego, ani jego partii w parlamencie już nie ma, to marina nad Brdą jest! Rozmarzony poseł, niczym anachroniczny bohater Żeromskiego, zdawał się być wizjonerem idealistą przy swoich kompletnie wypranych z idei rówieśnikach, którzy wkrótce po nim weszli do polskiej polityki. Tu nie ma śladu Żeromskiego! Jest arogancja, egoizm, bezmyślność i obciach. Jest ponadpartyjna, roszczeniowa, bezideowa postawa nastawiona na zabawę i korzyści, co ma zapewnić im, złotym chłopcom, publiczna kasa. Oto ich wielka piątka!
Czy warto publicznie podnosić sposób zachowania się w teatrze, skoro w wielu dziedzinach życia zachowujemy się coraz gorzej, a w niektórych wręcz skandalicznie? W restauracjach – nazbyt często głośna muzyka i hałaśliwe śmiechy, a w pociągach – niekończące się rozmowy przez telefony komórkowe na tematy biznesowe, aby dowartościować się w oczach pozostałych pasażerów. W relacjach damsko-męskich chamstwo, nonszalanckie traktowanie partnerów, a nawet rękoczyny, zwłaszcza w wykonaniu damskich bokserów. W pracy – przesadne fraternizowanie się albo trudny do zdefiniowania mobbing. W szkołach – rówieśnicze okrucieństwo prowadzące do znęcania się nad słabszymi. Na meczach sportowych – wolę nie mówić. W polityce – lepiej ze wstydem przemilczeć.
...Cóż, wobec powyższego szkodzi chodzenie do teatru z trzymaną w ręku butelką z napojem, a na widowni popijanie ze szklanki, bo generuje to
Hofman et consortes, złote dzieciaki... Niech ich nazwiska przepadną w zapomnieniu! Hunwejbini Prawa i Sprawiedliwości, którym bezstresowe wychowanie bez skrupułów pozwoliło na chamski przekręt. Zaliczkowana, zagraniczna delegacja samochodowa bez żadnej mitręgi umożliwiała im towarzysko-rodzinną eskapadę tanimi liniami lotniczymi i szampańską zabawę pod madryckim niebem. Nic to, że posłowie poświadczali nieprawdę. W prostym, ba! prostackim oszustwie nie znaleziono cienia refleksji, by któryś z nich pomyślał, że nie wypada, nie wolno! Że etos, poseł, państwo, uczciwość... Wszystko to bzdura! Młodzi rwali kasę jak świeże wiśnie.
Nowak, kiedyś model męski, potem śliczny minister od dróg czy coś takiego. Liniowy wojownik Platformy Obywatelskiej. Wszedł do niesławnej historii dzięki chłopięcej predylekcji do drogich zegarków, do których czuł pociąg silniejszy, niż odczuwał go prosty radziecki żołnierz w 1945 roku. Klasyczne złote dziecko swoich czasów. Przyłapany na matactwie wił się i chytrzył, mętnie tłumacząc, że drogi zegarek pożyczył, dostał w prezencie, znalazł w szufladzie, wreszcie, że to rodzina zainwestowała w zabawkę, ku jego, gadżeciarza, radości. A zapomniał wpisać zabawkę do rejestru majątku, bo zalatany był.
Sikorski, największe rozczarowanie tysięcy wyborców. Złote dziecko polityki, anemiczność braw – nie można przecież wszystkiego tego robić jednocześnie. Rozumiem, że wykosztowawszy się na drogie bilety wstępu i jeszcze droższe wieczorowe kreacje, pantofle, smokingi i lakierki, chciałoby się mieć to uwiecznione na fotografiach. Zwłaszcza jeśli teatr odwiedza się rzadko i nie tyle z potrzeby serca lub pragnienia obcowania ze sztuką, ale po to, aby pochwalić się znajomym, zdenerwować sąsiadów, czy zaimponować kolegom w pracy. Wystarczyłoby takie konterfekty uwiecznić przed gmachem, no, powiedzmy w westybulu lub w bufecie. Ale nie – zaklinam – na widowni, na tle kurtyny, przed orkiestronem, w rzędach lub podczas końcowych owacji. Fotografować można podobno teraz wszystkim: aparatem, telefonem, torebką z kosmetykami, teatralną lornetką, a nawet puderniczką. Już widzę te wieczory towarzyskie, podczas których gospodarze po nakarmieniu gości rozkładają albumy teatralno-operowych wojaży z sobą w rolach głównych, nie dopuszczając do toastów lub zapominając o deserze.
Szczególnie kłopotliwi są melomani, którzy podczas spektaklu zaprzątają człowiek wielu talentów, do tego świetnie ożeniony! Podsłuchany i nagrany w warszawskiej knajpie Sikorski, wybuchnął naiwnym oburzeniem: – To zamach! Atak na najważniejsze osoby w państwie! Jakim prawem ujawniono moją rozmowę! Polityk nie wykazał najmniejszej moralnej refleksji, zacierając przyczynę i skutek. Nie prosił o przebaczenie, szedł w zaparte. Sikorski ukazał rozjuszoną twarz cynika, dowodzącego, że ma w dupie państwo z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli nami. Nie wstydził się, że powiedział to głośno, jak faryzeusz żachnął się, gdy uczyniono to publicznym... I Nowak, i Sikorski pospołu, śmiertelnymi ciosami dobili Platformę.
Petru, kolejne złote dziecko, do tego jakie nowoczesne... Zabiegający o przywództwo opozycji, zwolennik okupacji sali sejmowej, wygadany młody polityk wołający o barykady. Ale w momencie, gdy powinien swoich zagrzewać do boju, a przede wszystkim dawać przykład politycznej determinacji, wzorem amerykańskiego prezydenta erekta Trumpa, jak trzeba ucapił kobietę i udał się z nią na pracowity zagraniczny urlop. Inteligentny inaczej Petru nie zrozumiał, że władzy, o jaką zabiega, nie zmienia się wyłącznie w godzinach urzędowania, by po 17 zająć się czymś weselszym. Beztroska, tumiwisizm, gówniarstwo. Wszak wolno wszystko! Komiczny był moment, gdy samoośmieszony Petru, swymi problemami siedzących obok widzów. Któregoś wieczoru pewien osobnik, przeszkadzając w odbiorze przedstawienia, natarczywie dopytywał wokół, kiedy będzie łabędź. Wreszcie zdenerwowany sąsiad nachylił się do niego, mówiąc: – Proszę pana, łabędź jest w Lohengrinie, a dzisiaj grają Fausta. – To po co ja tu siedzę? Przecież Fausta od lat znam na pamięć! – wykrzyknął.
Jeśli chodzi o teatralne zachowania, nie bez grzechu są również artyści i teatralni pracownicy. Znałem niegdyś kasjerkę biletową, która nadmiernie eksponowała swoje upodobania obsadowe. Niech pan na dziś nie kupuje żadnych biletów. Wieczorem śpiewa stara, tłusta i wrzaskliwa Aida. Jutro jest lepiej. W Onieginie występuje baryton, wprawdzie bez głosu, ale z piękną siwą ondulacją. W przyszłym tygodniu Julię będzie tańczyła ta, co ją przed świętami upuścił ten Romeo, z którym jeszcze w zeszłym sezonie się psuła. Podobno obiecała mu dać po gębie. Zobaczymy...
Jest pewne zachowanie, które – gdybym mógł to wyperswadować – powinno zniknąć z obyczaju spektaklowego. Po zakończeniu przedstawienia operowego lub baletowego, odpowiadając po powrocie wyraźnie zrelaksowany i odprężony, surowo wezwał do wyjaśnień i samooczyszczenia się z oskarżeń Kijowskiego...
Kijowski, niespecjalnie udany lider Komitetu Obrony Demokracji. Prywatnie nieborak, który nie potrafiąc samemu zarobić ni grosza, zadłużony nawet u własnych nieletnich dzieci, postanowił stanąć na nogi dzięki funduszom KOD-u. Zafakturował więc Komitet na tak poważną kwotę, że demokracja szansy nie miała, by się przed swym złotym synkiem obronić. Mętne tłumaczenie Kijowskiego tylko go pogrąża. Wytworny, jak zwykle, Frasyniuk nazwał kabotynizm gościa z kitką wtórnym analfabetyzmem, wielkodusznie zakładając, że przed przekrętem Kijowski analfabetą nie był. A był.
„Żałosne pętaki” zasyczały na Facebooku – przecież nie bez racji! – dyżurne celebrytki, słysząc o tych, pożal się Boże, rodzimych samcach alfa. Próżne złorzeczenia. Już wiemy, dlaczego demokracja to najgorszy z systemów, choć lepszego dotąd nie wymyślono. Nieraz objawi się nam jeszcze jakieś złote dziecko, dla którego pojęcie wolność będzie oznaczało wyłącznie swobodę sprawiania sobie infantylnej przyjemności. Zabawa, kasa, seks. Ileż behawioralnej prawdy wniósł do przestrzeni publicznej szef kompanii w wojsku, który besztając rozbrykanych podkomendnych, po żołniersku wołał: – Wy, kurwa, naprawdę jesteście jak dzieci! Tylko wam dziwki i wóda w głowach.
henryk.martenka@angora.com.pl na oklaski publiczności, kłaniają się artyści w następującej kolejności: chór lub balet, soliści epizodyści, drugoplanowi, a dopiero potem gwiazdy wieczoru. Wtedy zespoły, które się już ukłoniły, zaczynają bić brawo kolejnym solistom. Wykonawcy mniejszych ról również klaskają protagonistom. Czasem tych braw więcej jest na scenie niż na widowni. Tak być nie może. Od klaskania jest publiczność, a artyści od ukłonów w podzięce i wdzięczności, nie zaś od demonstrowania wzajemnych – często tylko udawanych – sympatii.
Co tu mówić o zachowaniu się w teatrze, skoro w restauracji na uwagę o głośnej muzyce słyszy się: „To proszę sobie wyjść”. W pociągu na nieśmiałe zwrócenie uwagi „biznesmen” proponuje: „Może pan postać na korytarzu”. Damski bokser tłukąc partnerkę, zwykle twierdzi, że ją jednak kocha. Mobbing w pracy komentowany jest jako nic takiego, tylko trzeba się nie bać. Okrucieństwo wśród dziatwy szkolnej uzasadniane jest tym, że to młodzież miejska wydrwiwa tych z prowincji. Komentowanie zachowań na meczach sportowych i w polityce – wybaczcie – jest poniżej moich możliwości.
Sugeruję więc – jakkolwiek by to naiwnie zabrzmiało – kultywować dobre zachowanie chociaż w teatrze.