Starzy starzeją się mniej
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Kilka dni temu wszyscy raptem staliśmy się o rok starsi. Wszystkie informacje w rodzaju „Donald Trump (70 lat)” czy „Jarosław Kaczyński (67 lat)” automatycznie i bezlitośnie zostały poprawione na Donald Trump (71 lat) i Jarosław Kaczyński (68 lat) i nawet oni nie mogą na nikim wymusić, aby im tego nie robiono. A co dopiero tacy, którzy nie mają żadnych możliwości naginania rzeczywistości do swojej woli?
Jeśli każdemu z trzydziestu kilku milionów Polaków przybył rok, to suma lat, jaka nam zbiorowo w kraju się z tego zrobiła, musi przerażać: wszyscy naraz postarzeliśmy się o całą epokę lodowcową. Co się zresztą w skali kraju daje odczuć.
No to podsumujmy, co nam się popsuło: kilkadziesiąt milionów uszu. „ W niezauważalny sposób po przekroczeniu 25. roku życia pogarsza się słuch” – zaczyna się zestawienie Polityki. Każdy człowiek po 25. roku życia ma dwoje uszu (przedtem zresztą też), więc co najmniej z sześćdziesiąt milionów uszu tępieje. „ W trzeciej dekadzie życia rzeszotnieją kości” – wylicza nieubłaganie Polityka. Kości każdy trzydziestolatek ma z kilkadziesiąt, niech mu zrzeszotnieje tylko część, to już jest jakieś gigantyczne rzeszoto.
W 1983 roku przełożeni zdecydowali, że miejscem mojej kapłańskiej posługi będzie duża miejska parafia. Oprócz mnie, młodego księdza z rocznym stażem, było tam jeszcze trzech kapłanów. Dwóch moich starszych kolegów, wikariuszy z długoletnim doświadczeniem, i ksiądz proboszcz zarządzający tym parafialnym stadem.
Po zakończonych uroczystościach Bożego Narodzenia podobnie jak w innych kościołach rozpoczął się czas duszpasterskich odwiedzin w domach naszych parafian. Zważywszy na to, że było do „obsłużenia” kilka tysięcy mieszkań (parafia miała wtedy zapisanych ponad 17 tys. wiernych), na jednego księdza przypadało grubo ponad tysiąc spotkań, które musieliśmy zrealizować w krótkim czasie (niecałe dwa miesiące).
Prosto licząc, średnia „dniówka”wynosiła 25 – 30 rodzin, z którymi musieliśmy się spotkać, przeznaczając na to około 5 godzin (od 15 do 20). Czyli uwzględniając czas przejścia od domu do domu, na spotkanie z rodziną pozostawało około 8 minut. „ Ok. pięćdziesiątki następuje obniżenie siły mięśniowej”. To ile siły mamy mniej w skali kraju z każdym rokiem? Coś, z czym byśmy z łatwością dali sobie radę kiedyś, dziś, przy takim obniżeniu siły mięśniowej, stanowi ciężar nie do pokonania.
Straty rosną w oczach. Według okulisty – profesora Wylęgały ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego – od 45. roku zaczyna się starczowzroczność. Ta straszna nazwa określa znany sposób czytania przez ludzi w miarę, jak się już dużo naczytają: im dalej od siebie trzymają gazetę, tym dla nich lepiej. Niektórzy wiążą to z większą świadomością ludzi w tym okresie życia, że niby czytają już wszystko z większym dystansem, ale sprawa tkwi w oku. O ile więcej miejsca do czytania wymagają wszystkie czterdziestopięciolatki plus, kiedy wyciągają jak najdalej rękę, aby coś przeczytać? Tych kilometrów robi się więcej niż autostrad, chociaż i one ostatnio się wydłużają.
Prof. Wylęgała dotyka jednak istoty rzeczy, mówiąc: „ To się zaczyna drugiego dnia po urodzeniu. Początek starzenia się wzroku”. Wreszcie możemy ustalić jakąś granicę. Jeśli człowiek zaczyna starzeć się drugiego dnia po urodzeniu, to znaczy, że przed urodzeniem się jeszcze nie starzeje! Musi
Przywitanie z domownikami, wspólna modlitwa, rzucenie okiem na zeszyty od religii najmłodszych parafian, pytanie o życie rodzinne z położeniem akcentu na związek z Kościołem: coniedzielna msza i sakrament pokuty choćby raz w roku. I tu następował festiwal powodów, którymi wierni próbowali tłumaczyć swoje zaniedbania w byciu porządnymi katolikami.
Do rzadkości należeli ci, którzy ośmielali się w trakcie naszych odwiedzin poruszyć sprawy parafii: co im się podoba, a co nie; co chcieliby zmienić i czego oczekują od swoich duszpasterzy.
W zdecydowanej większości domownicy w trakcie corocznej kolędy zachowywali się bardzo oficjalnie i widać było, że jedyne, czego pragną, to aby ta wizyta dobiegła już końca.
Owszem zdarzały się rodziny, które odczuwały niedosyt czasu, jaki gość w sutannie mógł przeznaczyć na spotkanie w ich domu, ale to był margines niepozwalający mi na pozbycie się przekonania, że byłem traktowany bardziej jak poborca podatkowy aniżeli pośrednik spraw duchowych.
No właśnie: biały obrus na stole, dwie świece, krzyż pośrodku i miseczka być przecież taki moment. Do chwili, kiedy jesteśmy w brzuchu mamy, życie nam nie mija i jest to jedyny okres, jaki nam wieku nie posuwa.
Do momentu przyjścia na świat człowiek się nie starzeje. Weźmy pod uwagę, jak pechowe są z tego punktu widzenia wcześniaki. Zaczynają się starzeć wcześniej od innych dzieci, bo gdyby siedziały dalej w brzuchu, odliczanie ich wieku jeszcze by się nie zaczęło.
Zwróćmy uwagę, że nawet restrykcyjne ideologie rygorystycznie stojące na stanowisku, że człowiek zaczyna się od poczęcia, tego pierwszego okresu nie wliczają mu do życiorysu, co mocno osłabia siłę ich argumentacji. Skoro to miałby być taki sam okres, jak potem, to czemu czas jeszcze wtedy nie zaczyna biegnąć do przodu, tylko stoi w miejscu i się nie wlicza, ha?
Fascynujące, swoją drogą, pytanie o to, kiedy zaczyna się człowiek, rozstrzygnięto w nauce w taki sposób, że – jak podaje Polityka w innym miejscu – w sensie genetycznym zarodek liczy się od wieku 14 dni. Czyli w zasadzie – żeby to było jeszcze bardziej skomplikowane – jest to jego pierwszy dzień.
A jednak odliczanie naszego czasu zaczyna się dopiero od momentu naszego przyjścia na świat i to jest ten decydujący moment. To charakterystyczne, że astrologia uznaje tę chwilę (z dokładnością do sekund) za tak ważną, a przecież wiemy już dziś, z wodą (nie zawsze święconą) i biała koperta leżąca obok.
Z tamtej kolędy zapamiętałem szczególne odwiedziny. Na zapleczu starej kamienicy z odrapaną klatką schodową, w której roznosił się zapach publicznej toalety, mieściła się piętrowa oficyna. Pomimo wieczornego półmroku nie zachęcała do wejścia. Rozpadające się drzwi pamiętały pewnie jeszcze czas minionej wojny albo jeszcze wcześniejsze lata. Wszedłem do obskurnego korytarzyka, w końcu którego majaczyło światło zza uchylonych drzwi. Wewnątrz tego lokum znajdowała się kuchnia; świadczył o tym stary piec, na którym stały zapuszczone brudem garnki, obok był stół nakryty strzępami ceraty, na nim stała niezliczona ilość butelek po alkoholu. W drzwiach do następnego pomieszczenia stała kobieta. Bez słowa, z zapraszającym gestem poprosiła mnie, abym wszedł dalej. Tam także nie było zbyt wiele światła, bo mrok łagodziła tylko jedna żarówka zwisająca z sufitu na gołym kablu. Na czymś, co kiedyś pewnie było tapczanem, leżał nieco zamroczony gospodarz tego przybytku. Na mój widok że może być całkiem przypadkowa: nadejść przedwcześnie albo z opóźnieniem o kilka godzin czy dni i wtedy cała astrologia się zmienia. Matkom rodzącym na porodówkach w PRL-u dawano np. środki na opóźnienie rozwiązania, jeśli były akurat jakieś święta i personel szedł do domu. Ile dzieci urodziło się wówczas pod zupełnie innym układem planet, niż miały się urodzić, i jak to w sposób sztuczny zmieniło ich los i przeznaczenie?
Nie wiem też, jak astrologia radzi sobie z bliźniakami, które rodzą się dokładnie w tym samym miejscu i czasie, a więc ich losy powinny być takie same, ale potem mają je zupełnie inne.
„ Wiosną i latem częściej niż jesienią i zimą rodzą się osoby, które lubią podejmować ryzykowne decyzje” – pisze Wprost. Jak trafne są te charakterystyki, można ocenić, kiedy zajrzy się do kalendarza: Donald Trump i Jarosław Kaczyński urodzili się w tym samym okresie: jeden 14, a drugi 18 czerwca. A „ urodzeni na wiosnę mają o 17 proc. częściej niż pozostali zaburzenia nastroju, problemy emocjonalne”.
Na przeciwległym biegunie „ dysleksja, trudności w czytaniu, ADHD częściej dopadają dzieci urodzone między październikiem a grudniem”. Kto urodził się 7 października? Władimir Putin. „ Dzieci, które nie radziły sobie z nauką, zostały poczęte częściej między styczniem a marcem”. Od swojego losu nie uciekniesz. próbował się podnieść, aby powitać gościa w sutannie, ale nie zdołał, więc usiadł tylko na brzegu barłogu i nieporadnie wyciągnął przed siebie pomiętą kopertę. Widząc moje zakłopotanie, nieco niewyraźnym głosem próbował przekonać mnie do przyjęcia ofiary: „Jesteśmy biedni, do kościoła nie bardzo często chodzimy, bo nasze zdrowie nam nie pozwala, ale co możemy, dajemy; bo tak trzeba”.
Po powrocie na plebanię przekazałem proboszczowi „dzienny utarg” z mojego duszpasterskiego obchodu łącznie z pomiętą kopertą, w której było (drobniakami) około czterech złotych.
Mój szef w pierwszej chwili pomyślał, że to jakiś żart. Gdy opowiedziałem mu o tych szczególnych odwiedzinach, skrzywił się, odsunął drobniaki i po chwili stanowczo oznajmił:
„Mam nadzieję, że ksiądz w kartotece odnotował, aby w przyszłości omijać taką patologię”.
Pozwoliłem sobie wtedy nie zgodzić się z jego sugestią i odpowiedziałem:
– Może za rzadko trafiamy do takich właśnie ludzi? Czy nie o nich mówił nasz Zbawiciel, gdy stwierdził, że lekarza potrzebują najbardziej chorzy, a nie ci, co się dobrze mają? (kryspinkrystek@onet.eu)