Jestem głosem ulicy
Rozmowa z ROBERTEM GÓRSKIM, twórcą Kabaretu Moralnego Niepokoju, autorem programu „Ucho prezesa”
– Niesamowity był zakończony kilka dni temu Turniej Czerech Skoczni.
– To był polski turniej. Mam sentyment do naszych skoczków. A turniej jest uspokajający zwłaszcza po sylwestrze, gdy człowiekowi szumi w głowie. Kiedy kupiłem pierwszy telewizor i go włączyłem w domu, to zobaczyłem wygrywającego jakieś zawody Adama Małysza.
– Pana też wciągnęły narciarskie?
– I to jak! Bardzo lubię tę dyscyplinę. Wymaga chyba największej odwagi. – Pan ją ma? – Ja to się cieszę, że jak oglądam skoczków, to jestem bezpieczny w fotelu. Nawet gdybym się napił drinka, to nie usiadłbym na belce wysoko na rozbiegu. Próbowałem po grzanym winie uczyć się jazdy na nartach. Przyniosło to odwrotny skutek, jeszcze częściej się przewracałem, i co gorsza – coraz trudniej było mi się podnieść ze stoku.
– Sport jest wdzięcznym tematem dla artystów kabaretowych?
– Bardzo, ale trochę sprawili nam przykrość piłkarze. Przez lata mieliśmy możliwość nabijania się z nich, dawali nam tę przykrą satysfakcję.
– Skończyła się piłkarska loża szyderców.
– I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że raz na zawsze. Cieszę się, że zakończył się okres kompromitujących niepowodzeń. Z chęcią nie będę żartował z naszych piłkarzy już do końca życia. Jest nadmiar innych tematów do obśmiania.
– Pewnie chciał pan być piłkarzem?
– Oczywiście, bo wychowywałem się w czasach polskiej piłkarskiej świetności, ale zdziwi się pan – zawsze chciałem mieć ksywkę „Kempes”. – Jak słynny Argentyńczyk... – Imponował mi. Chciałem grać tak skutecznie jak on. Zwłaszcza jak za bramką pojawiały się dziewczyny. Marzyłem wtedy, by strzelać piękne gole tylko dlatego, by rozkochać w sobie koleżanki. – Był pan kochliwy? – No... tak, ale nic z tego nie wychodziło, bo byłem bardzo nieśmiały. – Nieśmiały?! Pan? – Całe życie z tym walczę. Każdy z nas prowadzi jakiś istotny własny skoki pojedynek. Żeby walczyć z nieśmiałością, założyłem przecież kabaret. To forma mojej terapii. Wychodząc na scenę, muszę pozbyć się nieśmiałości, a ponadto mogę się schować za jakąś postacią. – Wstydzi się pan? – Słowa nieśmiałość czy wstyd nie są obecnie modne. Ludziom brak odwagi i wstydzą się przyznać, że się... czegoś wstydzą. A ja wstydzę się, że nie przeczytałem takiego dzieła jak „Wojna i pokój”. Wszystko na początku było po francusku, trzeba było czytać tłumaczenia, które były zapisane małymi literkami. Nie miałem siły, zabrakło mi determinacji. Z powodu tego wstydu przeczytałem jednak wiele innych książek i mam wrażenie, że jestem człowiekiem oczytanym. Boleję, że mój syn nie chce połykać książek. Antek, który ma 12 lat, właśnie mi oświadczył, że jest sto powodów, dla których „Szatan z VII klasy” jest nudną lekturą i nie jest w stanie zainteresować młodego człowieka.
– Kornel Makuszyński już tak nie wpływa na młode pokolenie?
– Był bohaterem naszego dzieciństwa, a tu mój syn tak surowo go recenzuje. Antek lukę w czytelnictwie zastępuje uczestnictwem w świecie wirtualnym. Dla naszych dzieci Makuszyńskimi są obecnie youtuberzy.
– Pan w pewnym sensie od kilku dni stał się jednym z nich.
– No i Antek ma zagwozdkę, bo „Ucho prezesa” wywołało ogromne zainteresowanie. Zwiastun naszego internetowego programu prześcignął to, co tworzą youtuberzy. W ciągu kilkudziesięciu godzin ponad milion wejść w internecie spowodowało, że to oni zaczęli komentować to, co stworzył mój kabaret. No i mam satysfakcję z tego, że ten mój „mały gnojek” zobaczył, jak jego ojciec potrafi „strzelać gole”, jak stary, niedoceniany Andrzej Szarmach lewą nogą na mundialu w 1982 roku.
– „Ucho prezesa” ma premierę w tym tygodniu. Dlaczego w internecie?
– Bo daje nam niezależność. Pewnie po jakimś czasie zmieni się miejsce prezentacji. Ale nigdy ten program nie zagości w telewizji publicznej, skoro w drugim odcinku pojawia się postać prezesa tej stacji. My też nie chcemy się wpisywać w kontekst publicznej telewizji, choćby z powodu prezentowanych tam „Wiadomości”, ale dla równowagi dodam, że w TVN też nas nie będzie.