Do broni! Niemcy
Niemiecka Nagroda Reporterów 2016 za tekst w „Sächsische Zeitung”
Günter Fritz ma sklep na Łużycach. Od 23 lat sprzedaje noże, pałki i pistolety. Jednak nigdy wcześniej nie miał takich obrotów. Zbroi się już nie tylko skrajna prawica, ale też zwykli obywatele, którzy boją się obcych i nie ufają policji.
Przy drodze lokalnej w Ebersbach, powiat Görlitz, stoi żołnierz. Reklamuje sklep w budynku, na który nikt nie zwróciłby uwagi. Günter Fritz jest pewien, że już nie potrzebuje tego plastikowego żołdaka: – Pani Merkel jest najlepszą reklamą dla mojego handlu bronią. Zalała kraj uchodźcami, nie podając przy tym żadnego rozwiązania problemu. Dlatego mam zajęcie. Zbroję obywateli, aby mogli zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Wszyscy klienci, którzy odwiedzają jego sklep, wysłuchują takich morałów. Większość przytakuje. I nie chodzi tu tylko o myśliwych czy strzelców sportowych. Kupują także przeciwnicy polityki azylowej, rozczarowani systemem, no i oczywiście skrajna prawica. Coraz trudniej stwierdzić, kto należy do jakiego obozu. Granice są płynne. Podobnie jest z samym Fritzem. Robi interesy na broni i odczuciach, na strachu i nienawiści. 55-latek jest starym wygą, wie, jak podejść klientów. Dowcipkuje, żeby rozluźnić zestresowanych zakupem pierwszej broni. Gdy przychodzi facet z obrączką na palcu, rzuca: – Broń rozwiązuje wiele problemów. Dajmy na to, gdy teściowa za długo siedzi w odwiedzinach.
Później wchodzi mężczyzna koło czterdziestki z synem. Dziesięciolatek patrzy jak zaczarowany, gdy tata ogląda broń gazową. – Najlepiej, gdyby pan potrenował na strzelnicy. Będzie panu jeszcze lepiej szło, gdy zamiast tarczy wyobrazi pan sobie sąsiada, którego nie lubi – radzi Fritz. – Albo lepiej uchodźcę – dodaje klient i obaj śmieją się do rozpuku.
Wysoki, szczupły Fritz jest właścicielem i jedynym pracownikiem sklepu. Budynek postawił sam, zaraz po upadku NRD. Naprzeciwko domu, w którym mieszka razem z rodzicami, jakieś 100 metrów od granicy z Czechami i 20 km od granicy z Polską. Po przełomie stracił pracę w fabryce świec. – Nie chciałem, jak wielu moich znajomych, uciekać do Niemiec Zachodnich. Wtedy wpadłem na pomysł ze sklepem z bronią. Stwierdziłem, że tego produktu ludzie będą zawsze potrzebować – opowiada Fritz.
Nie do końca to się sprawdziło. Były czasy, że miał go zamykać. Nie poddał się, aż przyszły obecne tłuste lata. Jego sklep nie jest duży – to tylko 40 metrów kwadratowych powierzchni, za to wypchany teraz po sam sufit. Najtańszy artykuł to gaz pieprzowy, mała puszka za 9,90 euro. Ostatnio ciągle musi go zamawiać, bo idzie jak ciepłe bułeczki. Najdroższe produkty leżą zamknięte w witrynach. Broń ostra, myśliwska, a nawet przerobione kopie kałasznikowa to już kwoty czterocyfrowe.
Asortyment ma podzielony po równo na dwa działy: „zabawa i sport” oraz „myślistwo i samoobrona”. Fritz twierdzi, że ludzie przychodzą do jego sklepu, bo boją się przyszłości, ale gdy pytam go, czego konkretnie się obawiają, to przedstawia mi raczej swoje własne lęki: – Moje rodzinne strony chylą się ku upadkowi. Brak pracy, przemysłu, masowa emigracja, przestępczość przygraniczna. Teraz jeszcze ci uchodźcy. Odkąd się pojawili, jest jeszcze niebezpieczniej. Musimy się bronić, bo policja nie spełnia swoich zadań. Robię to za nich.
Handlarzami bronią kierują różne, złożone pobudki, ale ich logika prowa- dzi do prostych zachowań: nakłaniania do samoobrony albo wręcz wzywania do samosądu. Fritz prowadzi swoje interesy w taki sposób, że można powiedzieć, iż dopuszcza się obu. Czasami godzinami siedzi sam w sklepie, po czym nagle znów przed wejściem tłoczą się auta z całej Saksonii.
Małżeństwo emerytów kręci się wokół witryny z bronią gazową. On najchętniej od razu kupiłby pistolet, ona się waha. W końcu mężczyzna poddaje się, ale na odchodnym rzuca do Fritza: – Wrócę bez żony!
Zapotrzebowanie w całych Niemczech jest tak duże, że często sklepom brakuje towaru. Fritz ma go zawsze. Właśnie zadzwonił klient z drugiego, zachodniego krańca RFN, z Fryburga Bryzgowijskiego. – Potrzebuje pan pięciostrzałowego? Chce go pan nosić? Chcieć to złe słowo. W obecnych czasach musi pan mieć broń przy sobie – prawi Fritz do telefonu. Później wchodzi facet z napisem „Patriota” na kurtce. Nie chce nic kupić, tylko się pożalić. Na upadek powiatu, na zakłady, które zostały zamknięte, na włamania w sąsiedztwie. Fritz może na te tematy dyskutować godzinami. Także o tym, dlaczego ma tylu klientów.
Nigdy nie był na wiecu PEGIDY w Dreźnie, ale z nimi sympatyzuje. Broni się, że nie miał czasu: – Przecież ciągle siedzę w moim sklepie. Poza tym nie potrzebuje nigdzie jeździć. Przy jego ladzie często ludzie zachowują się tak samo jak w poniedziałki w Dreźnie. Te same hasła, teorie spiskowe sfrustrowanych polityką i wściekłych na prasę, która szerzy ich pomysły. – Politycy są pracownikami narodu. Powinni robić to, co im mówimy, ale właśnie tego nie chcą – beszta Fritz. – W gazetach są tylko dwie rzeczy, w które wierzę: data i cena. Mimo to wykupił prenumeratę lokalnego dziennika „Sächsische Zeitung” na cały rok. Codziennie wycina z niego kronikę kryminalną i wkłada do dużego segregatora. Jeśli jakiś klient ma jeszcze obiekcje, czy potrzebuje broni, daje mu tę księgę do przejrzenia. Nazywa ją zbiorem dowodów na złą pracę policji i prasy. Fritz wierzy, że w gazetach publikują informacje tylko o 3 procentach przestępstw, reszta jest jego zdaniem zatajana. – Przecież nie mogą pisać, że policja nie ma kontroli nad sytuacją – tłumaczy sobie.
Można z Fritzem polemizować. Dziennikarze wybierają najciekawsze zdarzenia, bo na wszystkie nie ma miejsca. Na Łużycach problem z przestępczością przygraniczną jest większy niż w innych częściach kraju, ale według statystyk policyjnych liczba czynów karalnych spadła w 2015 roku o 5 procent. Fritz ma jednak swoją prawdę, którą opowiadają mu klienci i którą później powtarza innym. Broni się przed informacjami, ale chętnie przyjmuje plotki wygodne dla jego teorii. Wierzy na przykład, że jest odgórne przyzwolenie w marketach, że uchodźcy mogą kraść jednorazowo produkty do wartości 40 euro. Na razie w całej jego gminie mieszkają trzy tuziny osób ubiegających się o azyl, za to znacznie powiększyła się grupa posiadaczy broni.
Na początku 2016 roku Saksoński Związek Strzelecki poinformował o nowym rekordzie. W minionym roku liczba jego członków wzrosła o 9 procent – to największy przyrost wśród wszystkich lokalnych zrzeszeń skupiających osoby posługujące się bronią. W tym samym czasie ogólnoniemiecki związek strzelecki stracił 14 tys. członków. W pierwszym kwartale 2016 roku wystawiono w samej Saksonii 2926 tak zwanych małych pozwoleń na broń. To zezwolenie na noszenie w miejscach publicznych broni gazowej lub straszaków. Jednak z każdego jej użycia trzeba się później tłumaczyć przed sądem. To dwa razy więcej „małych pozwoleń” niż w całym poprzednim roku. W powiecie Görlitz tylko w kwietniu zarejestrowano 890 takich pozwoleń – 226 więcej niż rok wcześniej.
Nie jest pewne, czy za wzrostem liczby pozwoleń nasiliły się kontrole posiadaczy broni. W urzędzie usłyszałam jedynie: – Podejmujemy je w indywidualnych przypadkach i wedle zapotrzebowania. Günter Fritz podkreśla swoje przywiązanie do prawa: – Ciągle przychodzą ludzie i chcą kupić broń bez zezwolenia. Nigdy tego nie robię, bo od razu straciłbym licencję. Poza tym już parę razy urzędnicy udawali w jego sklepie zwykłych klientów. Każdego kupującego Fritz informuje o obowiązującym prawie i każe podpisać oświadczenie, że zostali pouczeni. Nie zastanawia się, co później robią