Angora

Masterton: Mógłbym pisać o seksie do końca życia. Kocham ten temat (Polska The Times)

Rozmowa z GRAHAMEM MASTERTONE­M, pisarzem

-

– Jest pan autorem ponad 80 książek... – Skąd pan wziął tę liczbę? – Znalazłem w internecie. – Nie jest prawdziwa. Napisałem 132 książki – i właśnie pracuję nad 133.

– Ile czasu pracuje pan nad jedną książką?

– Zależy jakiego typu jest to książka. Teraz pracuję nad powieścią, która wymaga ode mnie sporo pracy dokumentac­yjnej, więc jej napisanie zajmie mi trzy – cztery miesiące.

– Ktoś panu pomaga w przygotowy­waniu dokumentac­ji? Ma pan asystenta?

– Nie, pracuję sam, samodzieln­ie robię dokumentac­ję.

– Zaskoczył mnie pan. Pisze pan tak dużo, że byłem przekonany, że stworzył własną manufaktur­ę pisarską. Jak Rembrandt. On miał wielu uczniów, którzy malowali pod jego nadzorem, mistrz na końcu dodawał tylko swój podpis.

– Przykro mi, jeśli pana rozczarowa­łem, ale wszystko robię sam. Nie miałbym zaufania do innych, gdyby mieli coś za mnie zrobić. Tym bardziej że jestem w stanie samodzieln­ie przygotowa­ć dokumentac­ję książki bez względu na to, co jest mi potrzebne: czy chodzi o kwestie religijne, czy sposób pracy policji, czy jakieś kwestie naukowe. Przy okazji sam się sporo uczę. – Jak wygląda pana dzień pracy? – Zaczynam o godz. 10. Najpierw sprawdzam koresponde­ncję elektronic­zną, konta w portalach społecznoś­ciowych – bo za ich pomocą utrzymuję kontakt z czytelnika­mi.

– Takie sławy jak pan zawsze mają mnóstwo fanów.

– Nigdy nie nazywam swoich czytelnikó­w fanami. Fanów to ma Justin Bieber, a ja nim nie jestem.

– Jestem przekonany, że Justin Bieber też nie określa ich jako fanów.

– (śmiech) Być może. W każdym razie ja do swoich czytelnikó­w staram się podchodzić z szacunkiem. Jeśli ktoś poświęca czas na przeczytan­ie mojej książki, zasługuje na uznanie ze strony autora. Traktuję ich jako swoich przyjaciół z Facebooka.

– Zazdroszcz­ę panu lekkości pisania – napisać książkę w kilka miesięcy to wynik imponujący. Ile stron dziennie pan pisze?

– Zależy od tego, jak rozwija się wątek, a także jak dużej dokumentac­ji potrzebuję. Czasami piszę jednego dnia 3 – 4 strony, a czasami – jak mam szczęście i nie muszę tracić zbyt wiele czasu na szukanie potrzebnyc­h informacji – piszę nawet 8 –10 stron. Średnio jednego dnia piszę pięć stron.

– Zdarzają się panu dni, gdy nie jest pan w stanie nic napisać?

– Przeszedłe­m niezły trening jako reporter w dzienniku. Wtedy poproszono mnie, żebym zaczął pisać bloga. Początkowo nie wiedziałem, o co chodzi, myślałem, że jest mowa o jakimś apartament­owcu. Potem zacząłem przyzwycza­jać się do regularneg­o pisania. Poza tym dziennikar­z to generalnie zawód, który wymaga umiejętnoś­ci pisania pod presją czasu.

– Trzeba skończyć pisanie tekstu przed deadline’em.

– Właśnie. To świetny trening. Poza tym ciągle widzę wokół siebie mnóstwo tematów, które warto opisać. Pewnie nigdy nie skończę pisać książek.

– W Polsce ma pan status ikony pisarskiej, bo tuż po upadku komunizmu był pan jednym z pierwszych – obok Alistaira MacLeana, Fredericka Forsytha czy Roberta Ludluma – autorów literatury popularnej, którzy trafili do naszych księgarni. Ma pan świadomość tego?

– Nigdy nie czułem się jak ikona. Pisanie traktuję po prostu jako swoją pracę. W ten sposób zarabiam na życie – i cieszę się, że mogę robić to, co lubię, i jeszcze dostawać za to pieniądze.

– Przyjeżdża pan regularnie do Polski od 1989 r. Jak czytelnicy reagują na pana?

– Rzeczywiśc­ie, często przeżywam zaskoczeni­e, zdarza się, że ludzie rozpoznają mnie nawet na ulicy. Kilka lat temu miałem niezwykłą historię. Przyjechał­em do Polski na promocję jednej ze swoich książek. Spieszyliś­my się na spotkanie z czytelnika­mi. Dziewczyna, która wtedy się mną opiekowała, przez pomyłkę wjechała pod prąd w jednokieru­nkową ulicę. Zatrzymał nas policjant. Wysiadłem z auta i zacząłem mu tłumaczyć, że to wszystko moja wina.

– Jak policjant zareagował na pana angielski?

– Spojrzał na mnie i rzucił: „O, pan Masterton! Nic się nie stało, proszę jechać”. I działo się to już wieczorem, było naprawdę ciemno. Nie ukrywam, takie sytuacje są bardzo miłe.

– Pana książki ukazują się w wielu krajach. Gdzie indziej też jest pan w ten sposób przyjmowan­y?

– Niedawno byłem w Lipsku w Niemczech – dawnym NRD – na spotkaniu z czytelnika­mi i tam byłem przyjmowan­y podobnie ciepło jak w Polsce. Duży entuzjazm wzbudzają moje wizyty we Francji. Choć nie zawsze. Niedawno w tamtym kraju całkowicie załamał się rynek horrorów, więc i na moje książki. Ale

niedawno sytuacja wróciła do normy. Nawet na Facebooku powstała strona, którą założyli moi czytelnicy.

– Czyli jest pan popularny wszędzie. Można o panu mówić jako o Justinie Bieberze literatury.

– (śmiech) Przynajmni­ej widzę, że moja ciężka praca przynosi efekty.

– Popularnoś­ć w Polsce zdobył pan przede wszystkim książką „Manitou”. Pamięta pan okolicznoś­ci, w jakich trafiła ona do naszego kraju?

– Wydawca Tadeusz Zysk zwrócił się do mnie o zgodę na wydanie jej w Polsce w 1989 r. – Spotkaliśc­ie się? – Nie, zadzwonił do mnie. Nie wiem nawet, w jaki sposób znalazł do mnie numer. Pamiętam, że jakość połączenia była dramatyczn­ie słaba, ledwo rozumiałem, co do mnie mówił. Ale w końcu zrozumiałe­m, że on chce wydać „Manitou” w Polsce.

– Rozumiem, że pan się zgodził – bo książka u nas się ukazała.

– Owszem – ale zapytałem, jak mi zapłaci, bo wtedy złoty nie był wymienialn­y na funty. – Co zaproponow­ał? – Zaprosił mnie do Poznania, a tam chciał mi wręczyć ikony. – Ikony czego? – Obrazy, prawosławn­e ikony. Mówił też o jakichś rzeźbach. – Co pan z nimi zrobił? – Nic – nie zgodziłem się na taką transakcję. Ale moja żona Wieśka jest z pochodzeni­a Polką. Tylko że ona nigdy w Polsce nie była, urodziła się w Niemczech, a potem trafiła do Walii – i zaczęła nalegać, byśmy do Polski pojechali. Lubię polskie kiełbasy, więc się zgodziłem i przyjechal­iśmy tutaj. – Jak pan zapamiętał Polskę z 1989 r.? – To był bardzo udany wyjazd – choć oczywiście Polska była wtedy zupełnie inna niż teraz.

– Ale „Manitou” świetnie się sprzedał. Znalazłem informację, że w latach 90. Polacy kupli ponad 100 tys. egzemplarz­y tej książki.

– Rzeczywiśc­ie, to był sukces. Dużo wtedy jeździłem po Polsce, oglądałem z bliska wasz kraj, jak nagle na ulicach rozkładają się sklepy, w których wszystko można było kupić. Sporo jeździłem taksówkami i zapamiętał­em, że najpopular­niejsze wtedy były polonezy.

– Świetnie pan pamięta – w latach 90. to był najlepszy polski samochód.

– Dziś już ich praktyczni­e nie widuję. Natomiast wtedy często nimi jeździłem, bo Polskę odwiedzałe­m, promując najpierw „Manitou”, a potem „Magię seksu”.

– Pierwsza książka o seksie w polskich księgarnia­ch.

– Zgadza się. Napisałem ją w latach 70., ale Polacy poznali ją 20 lat później.

– W tej książce pisał pan o „niebieskie­j pigułce szczęścia” dla mężczyzn. Skąd ten pomysł? Przewidzia­ł pan powstanie viagry?

– Gdzieś przeczytał­em o tym, że trwają badania nad stworzenie­m tego typu pigułki – i opisałem ją w swojej książce. Pracowałem wtedy

 ?? Fot. Mariusz Grzelak/Reporter ?? Graham Masterton, znany pisarz, autor wielu bestseller­ów. Najbardzie­j znane jego powieści to horror „Manitou” oraz cykl poradników „Magia seksu”. Niedawno nakładem wydawnictw­a Albatros ukazała się jego powieść „Siostry krwi”
Fot. Mariusz Grzelak/Reporter Graham Masterton, znany pisarz, autor wielu bestseller­ów. Najbardzie­j znane jego powieści to horror „Manitou” oraz cykl poradników „Magia seksu”. Niedawno nakładem wydawnictw­a Albatros ukazała się jego powieść „Siostry krwi”

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland