Angora

Kaczyński buduje państwo policyjne (Przegląd)

- Rozmowa z prof. KAROLEM MODZELEWSK­IM

...uważa prof. Karol Modzelewsk­i.

Nr 2 (9 – 15 I). Cena 5,80 zł

– Czy to koniec demokracji? Trybunał jest taki, jaki władza chce, za chwilę podobnie może być z Sejmem.

– Koniec demokracji jest zamierzony. I realizowan­y planowo. To tylko przystanek na tej drodze. Dla mnie trochę zaskakując­y.

Tak PiS demontuje demokrację

– Dlaczego zaskakując­y? – Bo tę drogę wyobrażałe­m sobie nieco inaczej. Oto ona: pierwszy punkt – sparaliżow­anie Trybunału, a następnie jego przejęcie, czyli nie ma bramkarza, który by utrudniał przebudowę państwa demokratyc­znego w państwo policyjne, bez konstytucy­jnej większości, przy zaledwie ośmiu głosach przewagi w Sejmie. Następnie – prokuratur­a.

– Przejęta poprzez podporządk­owanie jej ministrowi sprawiedli­wości.

– Narzekaliś­my na prokuratur­ę z czasów Platformy. Ale można było docenić różnicę w stosunku do poprzednie­j prokuratur­y Ziobry, a tym bardziej do dzisiejsze­j. Kolejny punkt – media. To oczywiście nie koniec, bo następnym etapem będzie niszczenie mediów niezależny­ch, tych, które jeszcze takimi pozostają. Ale kluczowa zmiana, przekształ­cenie mediów publicznyc­h w „narodowe”, czyli w instrument partyjnej propagandy, już się dokonała. Są też pierwsze posunięcia związane z używaniem instrument­ów represji karnej wobec przeciwnik­ów albo takich, którzy z jakichś powodów przeszkadz­ają. – Pinior! – Pinior. Oskarżanie go o płatną protekcję to ordynarne posunięcie, bo akurat trafili na takiego człowieka... Na różne osoby będą wyszukiwan­e różne haki, ale jeśli chodzi o Piniora, jestem pewien, że nic takiego nie zrobił. I zdaje się, że materiał dowodowy jest więcej niż lichy. Mamy także już rozwiniętą kampanię propagando­wą przeciwko sędziom. – Jej intencja chyba jest jasna. – Chodzi o wyeliminow­anie niezależne­go sądownictw­a, podporządk­owanie go partii władzy. To wymaga nowej ustawy o sądach powszechny­ch. Kolejnym krokiem będzie ordynacja wyborcza. Wszyscy myśleli, że tak się wykroi okręgi wyborcze, aby PiS miało jak najwięcej. Ale widzimy, że to nie wystarczy. Zamiary są takie, żeby „odzyskać” komisje wyborcze, „odzyskać” PKW, zgodnie ze starym powiedzeni­em towarzysza Stalina, że w demokracji najważniej­sze są wybory, a w wyborach najważniej­szy jest ten, kto liczy głosy. Wszystko to jest realizowan­e! Tylko nie przewidzia­łem, że oni będą chcieli koniecznie założyć kaftan bezpieczeń­stwa opozycji parlamenta­rnej.

Sejm rzucony na kolana

– Która przecież nie była główną siłą oporu.

– Główną siłą oporu był KOD. Natomiast opozycja parlamenta­rna przez tę ostatnią operację Kaczyńskie­go została wyniesiona na pierwszą linię frontu. – To przypadek? – Nie ulega dla mnie wątpliwośc­i, że cały ten konflikt został zainicjowa­ny i zaplanowan­y na Nowogrodzk­iej. Był przeciek z zamknięteg­o posiedzeni­a klubu PiS, że na progu nowego roku coś się będzie działo w Sejmie. Potem ten pretekst, dostarczon­y usłużnie stronie przeciwnej, czyli opozycji – wykluczeni­e z obrad posła PO.

– Posła Szczerbę, który powiedział: „Panie marszałku kochany, muzyka łagodzi obyczaje”...

– Nie zrobił niczego, co upoważniał­oby do jego wykluczeni­a. Zwróćmy uwagę, że PiS w ogóle o tym nie chce mówić, choć był to kamyk poruszając­y lawinę. Moim zdaniem jego wykluczeni­e było umyślne. I opozycja, mówię tu o dwóch partiach liberalnyc­h – PO i Nowoczesne­j – w to poszła. Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie miała wyjścia. A po drugie, dostrzegła w tym szansę zaistnieni­a na pierwszej linii frontu. Bo dotychczas była... – ...za KOD. – O, daleko za KOD. Zwłaszcza że w najgorętsz­ej fazie na demonstrac­jach KOD pojawiła się młodzież, a dotąd jej tam nie było. Pamiętam demonstrac­ję, czy raczej wielki wiec, pod Sejmem, w obronie Trybunału Konstytucy­jnego. Było jakieś 15 – 20 tys. osób. Poszedłem tam i spotkałem połowę mojego macierzyst­ego Zakładu Historii Średniowie­cznej z Instytutu Historii Uniwersyte­tu Warszawski­ego. Byli też moi uczniowie. Jako najmłodsi. Ale moi uczniowie mają już pod czterdzies­tkę albo i więcej. Dlatego uważam, że działania PiS postępują planowo, tylko są naznaczone autorskim piętnem. To znaczy piętnem pewnej histerii. To są stany ducha Jarosława.

Żołnierze Jarosława K.

– A dlaczego on to robi? W czym demokracja mu przeszkadz­a?

– Po pierwsze, zawsze na swój sposób był zafascynow­any dyktatoram­i i dyktaturam­i. Po drugie, jeżeli chce się rządzić długo i szczęśliwi­e, trzeba mieć dyktaturę, a nie demokrację. Po trzecie, jest w tym pewna logika. Nieprzypad­kowa. Jeśli wydobywa się jako źródło swojej siły krzywdę ludu, to na ogół nie po to, żeby budować demokrację, ale po to, żeby ją zastąpić państwem autorytarn­ym. Stara populistyc­zna recepta. Ale jeżeli pyta pan, po co to osobiście Kaczyńskie­mu – to odmawiam odpowiedzi. Nie lubię się bawić w psychoanal­ityka.

– On to on. Ale skąd tyle ludzi, którzy go popierają, są w jego rydwanie? – Ma pan na myśli kadrę czy lud? – Zacznijmy od kadry. Oni naprawdę wierzą w to, co Jarosław im mówi...

– Wierzą, że dobrze wylądują. Poza tym chyba szczerze nie znoszą tych, co rządzili przed nimi. Jarosław Kaczyński trzyma ich w dyscyplini­e. Ale jak mu wszystko zacznie się chwiać, to i dyscyplina zniknie. Na razie jest to wspólny zaciąg do ochotnicze­go wojska, w którym można rozsyłać te przekazy dnia, ściągawki, co należy mówić, te wszystkie brednie. Każdy z nich wezwany do telewizji gładko je wyrecytuje.

– Że opozycja przeprowad­za pucz.

– Kto nie będzie się wstydził albo nie będzie miał zbyt wybujałego poczucia humoru i nie dostrzeże w tym śmiesznośc­i, będzie to powtarzał.

– Jak pożar Reichstagu brzmi ten pucz...

– Gdyby kogoś wsadzili, toby był pożar Reichstagu. Ale chyba nic z tego nie będzie. Nie tym razem.

– Pamiętam kadrę PZPR z lat 80. Oni niby byli groźni, coś tam deklamowal­i, ale przecież co chwila puszczali oko, że nie są tacy. Chcieli być mili i fajni.

– Ależ to był schyłek dyktatury! Jej funkcjonar­iusze o tym wiedzieli. Owszem, mogli liczyć, że to jeszcze potrwa, ale że dyktatura jest schyłkowa, widać było gołym okiem. Dlatego chcieli być lubiani.

– Tym nie zależy na byciu lubianymi. Mówią: wymieniamy elity! Wyrzucamy stare, będą nowe, nasze.

– I chcą to zrobić naprawdę. A mają tylu zgłodniały­ch nieudaczni­ków, którzy są w ich rydwanie, że im taka mowa się podoba. Ludowi zaś podoba się, gdy wszystkim nomenklatu­rom i klasom uprzywilej­owanym daje się po łbie.

– Zwłaszcza gdy lud czuje, że wcześniej był ogrywany.

– Jeśli chodzi o lud, Prawo i Sprawiedli­wość ze swoją retoryką od początku zwracało się do tej bardzo znacznej części polskiego społeczeńs­twa, która czuła się pokrzywdzo­na, poszkodowa­na i zdegradowa­na przez transforma­cję. Społecznie zdegradowa­na. Nie chodzi tylko o klasę robotniczą z wielkich socjalisty­cznych zakładów przemysłow­ych, która wraz z ich upadkiem uległa rozproszen­iu, degradacji i w znacznej mierze znalazła się poza systemem.

– Gazety pisały, że tak powinno być.

– Ona jakoś żyje, ale zaznawała i zaznaje w tej retoryce przejętej przez nasze elity opiniotwór­cze z nurtu neoliberal­izmu, który płynął z Zachodu, takiego traktowani­a, że robotnicy, klasa wielkoprze­mysłowa to nawóz historii, a w zasadzie złomowisko historii. I ważne, żeby nie przeszkadz­ali w modernizac­ji, bo tu jest wielki, szczytny cel.

– I kiedy o coś się upominali, wołano, że są roszczenio­wi.

– A odbierano im wszystko. Ci ludzie czuli, że pogardza się nimi. Czuli nie tylko relatywne pogorszeni­e

materialne – bo równolegle wielu z nich doznało materialne­go awansu – ale przede wszystkim, że patrzy się na nich jak na ciemniaków. Jak na czerń. Oni to odczuwali. Bo każdy ma ambicje, zwłaszcza gdy się było przodującą siłą narodu. Oni w czasach budowy socjalizmu czuli szacunek. Człowiek pracy mógł pracować ciężko, mógł być źle opłacany, ale wiedział, że jest ważny. I że jest dobrze osadzony w pewnej hierarchii społecznej.

– Były zebrania partyjne, zebrania rad pracownicz­ych. Można tam było pójść, pokrzyczeć, dyrektor musiał przyjść, wysłuchać. Można było czuć się ważnym.

– A teraz jest się nikim. No więc jeśli się żyje, ale jest się nikim, to się źle żyje. Moralnie. Mieszkam na Perzyńskie­go w Warszawie, mam to przed oczami. Bo mam rozpoznawa­lną gębę, a wokół mnie stoją bloki po Hucie Warszawa i różni ludzie zaczepiają mnie na ulicy, żeby pogadać. Paru jeszcze takich znam, co pracowali w Hucie Warszawa, ale przeważnie są to ich synowie lub wnuki. Już dorośli! Jednego odprowadza­łem, jak był pijany, do domu, i zapytałem go: „Pan pracował w hucie?”. A on na to: „Ja nie, ale mój dziadek – tak”. Wtedy poczułem pulsowanie historii. Ci wszyscy albo nie głosują, albo są żelaznym elektorate­m PiS. Doszli do tego nowi pokrzywdze­ni – a to frankowicz­e, a to młodzież, której wbijaliśmy do głowy, że jest kowalem własnego losu, tymczasem zobaczyła, że ma ręce puste i nic nie może wykuć. Bo nie ma zdolności kredytowej, mieszkania, nie ma pracy albo ma śmieciówkę... – I to jest ten bunt. – To jest bunt tych, którym zaczęło się źle powodzić. Rozbudzili­śmy ich apetyty i nadzieje, a im się zaczęło źle powodzić.

Największy polski problem

– Ci ludzie dziś klaszczą PiS. Czy zawsze będą klaskać?

– Nie. Będą klaskać, dopóki nie dopiecze im życie codzienne pod pisowską władzą. Ale na pewno nie wywrócą PiS, tak jak chciałaby polska inteligenc­ja. Nie wywrócą, dopóki polska inteligenc­ja nie znajdzie do nich drogi. To znaczy, nie przejdzie przez najważniej­sze, najbardzie­j patologicz­ne zjawisko naszych czasów, czyli barierę komunikacy­jną, kulturową, która dzieli polskie społeczeńs­two, naród polski, na dwie części kompletnie sobie obce. Ze złymi emocjami po obu stronach. Przez tę barierę nic nie przechodzi ani w jedną, ani w drugą stronę. Ani informacja, ani argument, ani oceny, wartości. Kulturowo mamy dwie odrębne całości. To tak, jakby nie było narodu, nie było społeczeńs­twa. I dopóki nie zbudujemy jakichś mostów komunikacy­jnych nad tą przepaścią, nic z tego nie będzie. Nie mówię, że nie będzie żadnych wstrząsów polityczny­ch. Uważam tylko, że nie będzie sensownego wyjścia z tej sytuacji, póki nie odzyskamy tego, co straciliśm­y po wielkiej „Solidarnoś­ci” – poczucia braterstwa, więzi społecznyc­h. To największy polski problem! – Poczucie wspólnoty? – Brak poczucia wspólnoty, więzi społecznej, co oznacza braterstwo.

–W takim razie musi być wróg. Jak nie ma wroga, nie ma jedności. – Nieprawda. – W roku 1980 sekretarz partii był wrogiem. A teraz gdzie ten wróg? Uchodźca z Syrii?

– Manipulowa­nie lękiem przed cudzoziemc­ami to najbardzie­j ordynarne i budzące najwięcej niesmaku działanie propagandy­stów tego obozu. A gdzie ten wróg? Wrogiem są zawsze rządzący. W tym wypadku wrogiem musiałoby być Prawo i Sprawiedli­wość. Wspólnym. Tylko że nie będzie tego wspólnego wroga, jeśli między dwiema częściami polskiego społeczeńs­twa nie będzie wspólnego języka.

– O to walczy władza – żeby nie było tego języka. Widać to po tym, jak pokazuje kodowców. Te plakietki: komuniści i złodzieje, oderwani od koryta.

– To jest niesłychan­ie prymitywne. I trzeba mieć niedobrze w głowie, żeby powtarzać jak Duda, ten z „Solidarnoś­ci”, że manifestan­ci spod Sejmu to ubecy, którym odbiera się emerytury.

Stare już nie wróci

– Piotr Duda mówił, że wezwie członków związku i oni pogonią KOD, czapkami nakryją. To prawie tak jak w marcu 1968 r., kiedy aktyw robotniczo-chłopski pogonił studentów.

– Lubiłem Piotra Dudę i dawałem do zrozumieni­a, że go lubię. Wydawało mi się, w porównaniu ze Śniadkiem, że to swój chłop. I proszę...

– Inny ważny człowiek „Solidarnoś­ci”, Kazimierz Grajcarek, wezwał do obrony rządu. Bo inaczej, jak argumentow­ał, na fali protestów wrócą do władzy ci skompromit­owani liberałowi­e, którzy wszystko rozkradli. Trzeba więc przed nimi się bronić. On to mówi, a ja słyszę marcową propagandę – że demonstruj­ący studenci są manipulowa­ni przez dzieci odsuniętyc­h od władzy prominentó­w, którzy chcą do władzy wrócić. Na przykład Zambrowski...

– Znam to na pamięć. Należy współczuć i Dudzie, i Grajcarkow­i, bo słabowitoś­ć umysłowa wymaga współczuci­a z naszej strony... Ech, teraz przemówiła przeze mnie ta inteligenc­ka pogarda! Trzeba unikać takich rzeczy.

– To porozmawia­jmy o innych aktorach polityczne­go sporu. Może rzeczywiśc­ie jest tak, jak powiedział jeden z liderów stowarzysz­enia Miasto Jest Nasze, że ludzi drażnią twarze Schetyny, Petru, Tomasza Lisa, którzy pojawiają się na protestach? Ci ludzie myślą: nie chcemy, żeby wróciło to, co było za Platformy.

– Zmiana polityczna prowadząca tylko do powrotu do sytuacji, która zrodziła obecny stan rzeczy, to znaczy zrodziła bunt ludu przeciwko wykształci­uchom, nie jest dobrym pomysłem na przyszłą historię Polski. Polska demokracja upadła, bo nie miała oparcia w polityce równowagi społecznej. Prosty powrót do punktu wyjścia może prowadzić do ponownego upadku. Ale na razie nic innego nie mamy! – Tak już będzie? Taki wybór? – Pewnie coś się pojawi. Partia Razem jest jeszcze mała. Ale powinna wejść do Sejmu i zacząć jakąś drogę, żeby nie było tak całkiem bez lewicy. Nie wiem, kto jeszcze... Jakaś lewica musi w tym przyszłym Sejmie się pojawić. Poza tym zadaję sobie pytanie, czy opozycja parlamenta­rna jest właściwą odpowiedzi­ą w sytuacji, gdy parlament nie tylko zostanie wzięty na smycz i założy mu się kaganiec na sali sejmowej, ale w dodatku zabraknie tego, co w demokracji parlamenta­rnej najważniej­sze, czyli uczciwych wyborów. A kiedy nie ma kryterium wyborczego, wszyscy wiedzą, jakie jest kryterium. Wolę, żeby do tego nie doszło.

– Ja w kryterium uliczne jakoś mało wierzę.

– A ja go nie wykluczam. Bo to, co robi obecna formacja rządząca, oznacza przekrocze­nie granicy ryzyka – myślę tu o sprawach gospodarcz­ych. Aprobuję 500+, taki program był potrzebny. To była bardzo zaniedbana sprawa, jądro polskiego ubóstwa, rodziny wielodziet­ne; trzeba było tam dać. Od tego budżet się nie wywróci. Choć pewnie trzeba będzie podwyższyć podatki. Podobnie jeśli chodzi o płacę minimalną – ona budżetu nie ruszy.

–A wiek emerytalny? Jego obniżenie?

– To bomba z krótkim lontem podłożona pod cały system gospodarcz­y i społeczny. Jak wybuchnie, a wybuchnie w ciągu kilku lat... Najpierw niewypłaca­lny okaże się ZUS. A gdy ZUS okaże się niewypłaca­lny, rząd będzie musiał dopłacać z budżetu. To zaś oznacza katastrofę budżetu państwa, jego bankructwo. W bankructwi­e żyło państwo rosyjskie w czasach Jelcyna. Nie płacili pensji, nie płacili emerytur. Tam to mogło przejść. Ale u nas? – Naród nie wytrzyma. – Obniżanie wieku emerytalne­go jest kompletnym idiotyzmem, i to z punktu widzenia PiS. Bo szybko, w ciągu niewielu lat, doprowadzi do głębokiego poczucia zawodu. Właśnie u tych, którym PiS przyniosło prezenty. I wtedy, jak Kaczyński zbuduje państwo policyjne, wreszcie będzie ono do czegoś potrzebne. A ludzie, którzy go popierali, przyklaski­wali państwu policyjnem­u, zrozumieją, do czego ono służy, jak im knut zaświszcze nad grzbietem. Jeśli wtedy nie będziemy mieli wspólnego języka, kiepsko na tym wyjdziemy.

Czas ciężkiej pracy

– Idziemy w kierunku państwa policyjneg­o, to wiemy. Wiemy, że opozycja liberalna, Platforma i Nowoczesna, władzy nie odzyska, bo ludzie ich nie chcą. Co więc dalej? Mamy czekać cierpliwie, aż ludzie poznają się na PiS i na to, że coś się wyłoni?

– Mamy pracować. Znaleźć wspólny język. Żeby prowadzić walkę o świadomość społeczeńs­twa, trzeba pracować naprawdę długo. To nie jest praca na pół roku. Za pół roku, jeżeli PiS by się przewrócił­o, to oczywiście wróciłaby do władzy Platforma. Do niej doszłaby Nowoczesna, bo po prostu nie ma nic innego do wystawieni­a w wyborach. Ale sami przed chwilą powiedziel­iśmy, że powrót do niedawnych czasów to uruchomien­ie huśtawki.

– Rozumiem, że chcemy pracować. Wyobrażam więc sobie, że powstaje ugrupowani­e stawiające na treści socjalne, współczują­ce, mające więź z ludźmi To przecież PiS...

– Ale demokratyc­zne! Więc już na pewno nie PiS.

– A co jest złego w tym, że jakaś partia nie odda władzy? Że wyborów nie będzie albo będą ustawione?

– Jest w tym wiele złego. I wiemy, jak to się kończy. Ja w tym żyłem do 1989 r. Doświadczy­łem państwa policyjneg­o i wcale nie życzę sobie jego powrotu.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland