Ten plan był jak bajka, jak żart
Ich łupem padło 8 milionów złotych. Przed sądem nie potrafią wytłumaczyć, gdzie są pieniądze
Ukradli 8 milionów zł, ale nie wiedzą, gdzie się podziały.
Zapuścił brodę, zafarbował ją na czarno. Ogolił głowę. Zaczął nosić okulary. Brał specjalne tabletki, żeby przytyć. Krzysztof W. pod sfałszowanymi danymi jako Mirosław Duda zatrudnił się na stanowisku ochroniarza konwojenta. Rozwoził pieniądze do bankomatów. W lipcu 2015 roku, gdy pracujący z nim dwaj konwojenci wyszli z bankowozu, on po prostu odjechał. A wraz z nim 8 204 000 złotych.
Media szybko tę brawurową akcję nazwały skokiem stulecia. Zwłaszcza że po konwojencie słuch zaginął. W furgonetce włączył zagłuszacz GPS i nie można było go namierzyć. Samochód znaleziono w lesie. Próżno było w nim szukać śladów. Zostały dokładnie wyczyszczone chlorem. Zdziwienie policjantów było jednak ogromne, bo w bankowozie znaleźli pieniądze. Niestety, było to tylko pół miliona złotych.
– Dlaczego nie zabraliście wszystkich pieniędzy? – sędzia Robert Świecki z nieskrywaną ciekawością zadaje to pytanie podczas przesłuchania Krzysztofa W.
– Zapomniałem – wzrusza ramionami fałszywy konwojent Duda. – Byłem zdenerwowany.
Rok dla architekta
„Skok stulecia” miał miejsce w Swarzędzu. Śledztwo w tej sprawie prowadzone było w Poznaniu. Szybko wszelkie ślady zaczęły prowadzić do Łodzi. Oskarżeni pochodzą właśnie z tego miasta i okolic, podobnie jak większość świadków. W Łodzi także znajduje się główna siedziba firmy ochroniarskiej, w której zatrudnił się Mirosław Duda. Tu właśnie – jak się w końcu okazało – zaczęła się cała historia. Dlatego też zdecydowano, ze względu na ekonomikę procesową, o przeniesieniu sprawy z sądu w Poznaniu, gdzie akt oskarżenia skierowała prokuratura, do łódzkiego sądu okręgowego. Tylko dwóch oskarżonych Krzysztof W. i Marek K. siedzą w areszcie. Pozostali odpowiadają z wolnej stopy. Właściwie wszyscy przyznają się do udziału w kradzieży. Wszyscy też, czy to w śledztwie, czy to w sądzie złożyli wyjaśnienia na ten temat. W wielu punktach to, co mówią, jest zgodne. Problem zaczyna się przy kwestii podziału łupu. Wiadomo, że zabrali z bankowozu 7 700 000 złotych. Niektórzy twierdzą, że podzielono je na cztery równe kupki i rozdano. Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że dostali mniej albo wcale.
Prokuratura zarzuca im także udział w grupie przestępczej. Do tego zarzutu przyznaje się tylko Adam K. To były policjant i pracownik poszkodowanej firmy. Poszedł na współpracę z organami ścigania. Ponoć dzięki niemu zagadka została wyjaśniona, a pozostali wspólnicy trafili za kratki. Dlatego po złożeniu wszystkich wyjaśnień jego obrońcy wnoszą o wydanie wyroku skazującego bez przeprowadzania postępowania dowodowego. Podobna prośba dotyczy żony i teścia Adama K. Ta dwójka oskarżona o paserstwo złożyła wyjaśnienia w śledztwie i wyraziła wolę dobrowolnego poddania się karze. Nie stawili się nawet w sądzie. Zgodnie z obowiązującym prawem nie musieli. Ich adwokat proponuje karę rocznego więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Dla Adama K. mecenasi proponują rok bezwzględnego więzienia.
– Proszę o uwzględnienie tego wniosku. Nie sprzeciwiam się – stwierdza krótko prokurator Łukasz Biela.
Wśród publiczności na sali słychać szmery i poruszenie. – To jakaś kpina – ktoś szepcze. – Sprzeciwiamy się temu wnioskowi w całości – mówi wyraźnie zdenerwowany mecenas Jarosław Trociński, pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego. – To przecież oskarżony był głównym architektem i osobą, przez którą spółka mojego klienta doznała szkody. Naprawienie tej szkody z jego strony wydaje się nierealne po tym, co usłyszeliśmy przed chwilą na tej sali.
Prezes firmy ochroniarskiej, która została poszkodowana przez oskarżonych, nie chce zabierać głosu. Kiwa tylko głową z niedowierzaniem. To on od 2015 roku oddaje bankowi PKO BP SA zrabowane pieniądze. Do spłaty zostało jeszcze 3 800 000 złotych. Jest oczywiście, nadzieja, że w przyszłości to oskarżeni pokryją szkodę w całości. Pytanie tylko – z czego? Pieniądze z napadu, jak dowiemy się podczas kolejnych wyjaśnień, dziwnie zniknęły. Majątki większości z nich nie są imponujące. A wspomniany Adam K. – jak się okazało kilka minut przed wnioskiem jego obrońców – podpisał z żoną rozdzielność majątkową. Został bez niczego. Co ciekawe, zrobił to między napadem a swoim zatrzymaniem.
– Wobec tego sprzeciwu wniosek upada – stwierdza krótko sędzia.
Grzegorz wykopał wszystko
Do kradzieży dochodzi 10 lipca 2015 roku. Jedyne, co na początek mają śledczy, to fałszywego konwojenta Mirosława Dudę. Szybko dowiadują się, że taka osoba po prostu nie istnieje. Co więcej, choć w poznańskim oddziale firmy pracował od maja, jego koledzy nic o nim nie wiedzą. Nie znają żadnych szczegółów jego budowy, bo nigdy się przy nich nie rozbierał. Nie zostawił w firmie także śladów biologicznych. Nie jadł tam, nie pił. Bez przerwy chodził też w rękawiczkach.
–W dniu kradzieży Adam K. kazał mi zabrać wszystko z szafki pracowniczej. Potem za jego radą wszystko przemyłem perfumami. Mówił, że wie, jak będą zbierane ślady, że zna się na tym – zeznaje przed sądem Krzysztof W.
Do poznańskiego oddziału firmy konwojent Duda został przeniesiony z Łodzi, więc śledczy tam zaczynają szukać. To strzał w dziesiątkę. Dwa miesiące po kradzieży Adam K. trafia za kratki jako pierwszy z grupy. Ponoć długo milczy. Wreszcie za szansę na niższy wyrok zgadza się współpracować. Przekonuje, że do skoku namówił go nie kto inny, tylko także były policjant Grzegorz Łuczak. Co ciekawe, w czasie kradzieży Łuczak był wiceprezesem poszkodowanej firmy ochroniarskiej. Mężczyzna zniknął. Podobnie jak większość zrabowanej gotówki.
– Naszą część pieniędzy, jaka nam przypadła po podziale, zakopaliśmy z Grzegorzem na mojej działce – wyjaśnia dziś przed sądem Adam K. – Tydzień przed moim zatrzymaniem Grzegorz wykopał wszystko. Potem zniknął.
Grzegorz Łuczak poszukiwany jest listem gończym.