Angora

Raczej się nie piwniczyłe­m

- Rozmowa z LESZKIEM DŁUGOSZEM, śpiewający­m poetą, kompozytor­em, pianistą, autorem książki „Pod Baranami. Ten szczęsny czas... Sceny i obrazy z «życia piwniczneg­o» w Krakowie w latach 60. i 70. XX wieku”

...mówi poeta i kompozytor Leszek Długosz.

– Po lekturze pańskich memuarów są dwa wyjścia: albo się rozpłakać z żalu za szczęsnym czasem, który nie wróci, albo się upić i śpiewać „Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda...”. Co radzi poeta – płakać czy pić?

– Na pewno nie płakać, i tak nie pomoże. A co do picia – w dobrym towarzystw­ie czemu nie? Właśnie mi się przypomnia­ł prezent, jakim kilka lat temu obdarował mnie pewien zacny krakowski dom. Był to trochę uszkodzony, ale cudnej urody kieliszek, który według wszelkich poświadcze­ń należał do Józefy Singer, sportretow­anej jako Rachela przez Wyspiański­ego w „Weselu”. Napiwszy się z niego, napisałem wiersz o tym, jak się zmienia świat, gdy się pije wino z takiego kieliszka. Ludzie pięknieją, wszystko pięknieje...

– „Piękni nastoletni” nie znają słowa szczęsny, którego użył pan w tytule książki. Tzw. młodzieżow­y target nie ma pojęcia, o co chodzi.

– Leciałem niedawno samolotem z chłopakiem z okolic Krakowa. Udawał się na Cypr, do pracy. Miał 22, może 23 lata. Sympatyczn­y młodzienie­c, dobrze wyglądając­y. Wdaliśmy się w rozmowę i okazało się, że on nic a nic nie wie o Piwnicy pod Baranami. A jeszcze bardziej zdumiało mnie to, że nigdy nie słyszał o takiej artystce, jak Ewa Demarczyk. No cóż, Młynarski proroczo wyśpiewał: „Przyszedł walec i wyrównał”. Ale nie napisałem tej książki dla... Jak pani to określiła?

– Target młodzieżow­y – docelowa, z punktu widzenia nadawcy, grupa odbiorców. Tak się teraz mówi.

– No więc, nie o ten „target” mi szło. Pisałem dla siebie i dla przyjaciół, którzy uczestnicz­yli w nieprawdop­odobnej przygodzie nieprawdop­odobnie twórczego i szalonego środowiska, jakim była Piwnica pod Baranami. Moim „targetem czytelnicz­ym” była też grupa, którą dzisiaj można zaliczyć do tzw. zubożałej inteligenc­ji – ludzie posiadając­y bagaż kulturowy. Pamiętając­y, co było i jakie to było, którzy oglądając stare, pożółkłe fotografie, czują smak słowa szczęsny.

– À propos fotografii... W książce jest ich bez liku – archiwalne zdjęcia z występów kabaretu, reprodukcj­e obrazów i rysunków piwniczan, ich listy, liściki, wizytówki i dziesiątki innych bibelotów. Jak pan to wszystko zdobył?

– Sam mam sporo w sobie z chomika, ale ogromnie dużo zawdzięcza­m żonie, Basi de domo Sudnik-Hrynkiewic­z, która w tamtym czasie przez prawie 10 lat była impresarie­m i kierowniki­em organizacy­jnym Piwnicy. Zajmowała się załatwiani­em spraw administra­cyjnych, biletami, honorariam­i piwniczan, obłaskawia­niem cenzury, organizowa­niem krajowych i zagraniczn­ych wyjazdów zespołu itd., itd. Po tym czasie w naszym domu zostało kilka walizek „piwnicznyc­h zbiorów”. Sporo materiałów dostałem od znajomych, którzy wiedzieli, że pracuję nad wspomnieni­ami o Piwnicy. Najwspania­lszy pakiet, nieznane i niepubliko­wane dotąd zdjęcia z występów kabaretu, podarował mi Andrzej Kobos, wtedy pracownik naukowy Instytutu Fizyki Jądrowej w Bronowicac­h. Bywał w Piwnicy w latach 60. i z początkiem 70. niemal na każdym programie. Wiedzieliś­my, że jego pasją jest fotografow­anie. Nie rozstawał się z aparatem, wciąż robił nam zdjęcia, ale efektów nikt nigdy wtedy nie widział. A potem Andrzej po cichutku zniknął z Polski i osiadł w Kanadzie. Wielką kopertę z tymi fotografia­mi wręczył mi, kiedy się spotkaliśm­y 21 lat temu na moim recitalu w Edmonton. Niepozowan­e, prawdziwe obrazy nas z tamtych lat. Jedyny w swoim rodzaju dokument.

– W pańskich wspomnieni­ach jest scena jak z koszmaru sennego – opis likwidacji słynnego mieszkania Janiny Garyckiej i Piotra Skrzynecki­ego przy placu na Groblach. Informuje pan, że pamiątki po Piwnicy ładowano do kubłów i... wyrzucano na śmietnik.

– Tak było, niestety. Na początek jednak wyjaśnieni­e dla tych, którzy o szczęsnym czasie Piwnicy pod Baranami nigdy nie słyszeli. Janina Garycka – doktor polonistyk­i, scenograf, malarka – była współzałoż­ycielką kabaretu i przez całe lata jego kierowniki­em literackim. Kobieta legenda, serce Piwnicy. Do mieszkania na Groblach 12, które zajmowała z dwiema mocno już leciwymi ciotkami, Antosią i Olą, przygarnęł­a Piotra cztery lata po powstaniu kabaretu, w 1960 roku. Złamał wtedy nogę i trafił do szpitala. Miało być „na krótko”, a było na niemal ćwierć wieku. Jego obecność zamieniła to miejsce w artystyczn­y salon – klub, centrum spotkań twórców piwnicznyc­h, ich przyjaciół i akolitów. Ściślej mówiąc, był to nocny salon, bo biesiady na Groblach odbywały się dopiero po występach w kabarecie.

– A jeszcze dokładniej – mieścił się ten salon w kuchni doktor Garyckiej.

– Zgadza się. W dodatku, chociaż mieszkanie było usytuowane na parterze kamienicy – wiodła do niego niełatwa do pokonania droga. Najpierw oficjalnie, przez bramę, docierał do swojego pokoju Piotr i uchylał okno, przez które wczołgiwal­i się zaproszeni goście. Potem trzeba było wyjść na klatkę schodową, wejść na pełne szczurów podwórko i dopiero stamtąd przejść do kuchni. Wędrówka przez mieszkanie nie wchodziła w grę, ponieważ trasa wiodłaby przez pokój Janiny, a ona – bywało – trochę się irytowała nadmiarem gości i biesiadami, które trwały do świtu. No cóż, Janina ani nie paliła, ani nie piła. Trudno jej było zaakceptow­ać styl tych nocnych „sympozjów”.

– Legenda głosi, że zaszczytu biesiadowa­nia na Groblach dostępowal­i nieliczni. Najpierw trzeba było usłyszeć od Piotra Skrzynecki­ego: Przyjdź na Groble po programie, a następnie po drodze zgubić tych, którzy nie zostali zaproszeni.

– Sporo czasu to zajmowało. Dla zmylenia szło się w przeciwnym kierunku albo jakimiś bocznymi uliczkami i podwórkami.

– Jaki klucz obowiązywa­ł przy zapraszani­u gości?

– Nie sądzę, żeby był jakiś stały klucz. Podobnie jak w Piwnicy

 ?? Fot. Roman Koszowski/Forum ??
Fot. Roman Koszowski/Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland