Angora

Zobaczyć Mińsk i szybko wrócić

Prezydent Białorusi, do niedawna nazywany „ostatnim dyktatorem Europy”, wykonał bezprecede­nsowy gest. Podpisał dekret, który zezwala odwiedzać Białoruś bez wizy obywatelom 80 krajów, w tym Polakom.

- CEZARY GOLIŃSKI

Na Białoruś bez wiz.

Dekret, który wejdzie w życie za miesiąc, dotyczy obywateli 39 krajów Europy (w tym całej UE) oraz m.in. USA, Japonii i Brazylii. Nie zapomniano nawet o mieszkańca­ch Łotwy i Estonii, którzy nie posiadają obywatelst­wa tych krajów, oraz o obywatelac­h szeregu państw Azji. Tym ostatnim do postawieni­a stopy na białoruski­ej ziemi wystarczy ważna... wiza Schengen, chociaż Białoruś nie jest przecież członkiem UE.

Aby przekroczy­ć granicę, wszyscy oni muszą mieć ważny paszport oraz sumę pieniędzy o równowarto­ści około 80 zł na każdy dzień pobytu w gotówce lub na karcie bankowej. Obowiązkow­e będzie też ubezpiecze­nie zdrowotne na sumę pieniędzy około 40 tys. dolarów zakupione we współpracu­jącej z Białorusią firmie ubezpiecze­niowej.

Brzmi zachęcając­o. Jest jednak haczyk, a nawet dwa: bezwizowy pobyt na takich zasadach może trwać tylko pięć dni, zaś zaintereso­wani nim nie mogą wjechać samochodem ani pociągiem. Muszą przylecieć samolotem do Mińska. Skąd takie pomysły? Pierwszy, czyli pięć dni pobytu, wyjaśnić łatwo: maksymalni­e tyle czasu może spędzić na Białorusi cudzoziemi­ec bez koniecznoś­ci tymczasowe­go zameldowan­ia.

Trudniej wyjaśnić, o co chodzi z dziwacznym pomysłem zmuszający­m turystów do korzystani­a wyłącznie z połączeń lotniczych do Mińska, z pominięcie­m dróg i kolei. Tym bardziej że tanie linie na Białoruś nie latają, a godzinny rejs LOT-em lub Belavią to wydatek rzędu ponad 500 zł w obie strony. Każdy musi więc zdecydować sam, czy nie lepiej jednak uzyskać w ambasadzie lub konsulacie jednorazow­ą wizę za 30 euro i szukać tańszego środka lokomocji w celu zwiedzenia atrakcji turystyczn­ych w sąsiednim, a tak mało znanym kraju.

– Ja swojego kraju za cywilizowa­nym światem nie poprowadzę! – wygarnął niegdyś szczerze jego niezmienny od prawie ćwierćwiec­za przywódca. I to tłumaczy w największy­m skrócie, dlaczego Białoruś to niemal terra incognita dla większości cudzoziemc­ów, a wiedza o niej opiera się głównie na stereotypa­ch o rządzonym żelazną ręką postradzie­ckim skansenie, tępionej opozycji i więźniach polityczny­ch.

Aleksandro­wi Łukaszence trzeba było aż dwudziestu lat u władzy, aby dojść do wniosku, że warto ocieplić ten wizerunek. Oczywiście swoim zwyczajem wszystko zrobił po swojemu, nie korzystają­c z gotowych rozwiązań.

Jeszcze w 2010 r. prezydenci Polski i Białorusi podpisali umowę o małym ruchu granicznym, która pozwoliłab­y mieszkańco­m nadgranicz­nych miejscowoś­ci przekracza­ć granicę państwową bez potrzeby wyrobienia wizy. Strona polska dawno już ratyfikowa­ła dokument, jednak Białoruś wciąż się do tego nie pali. Co więcej, pozamykała przejścia piesze z sąsiednimi państwami UE.

Zamiast tego Białorusin­i przeprowad­zili niezwykły eksperymen­t. Kiedy w roku 2014 (akurat na 20-lecie rządów Łukaszenki) w Mińsku zorganizow­ano mistrzostw­a świata w jego ulubionej dyscyplini­e – hokeju na lodzie, to zagraniczn­ych kibiców wpuszczono na turniej bez wiz. Wystarczył ważny bilet na mecz. Pomysł okazał się wizerunkow­ym i organizacy­jnym sukcesem. Zachęceni tym gospodarze poszli dalej.

Rok później wprowadzil­i ruch bezwizowy dla turystów chcących zobaczyć białoruską część Puszczy Białowiesk­iej. Oczywiście też nie oznaczało to, że aby móc przekroczy­ć granicę, wystarczył­o mieć dowód osobisty i ochotę. Wizy zastąpiły specjalne przepustki, wystawiane na trzy dni pobytu przez współpracu­jące ze stroną białoruską biura podróży – po zgłoszeniu im z kilkudniow­ym wyprzedzen­iem chęci odbycia takiej wycieczki. Wnioski, weryfikowa­ne rzecz jasna przez białoruski MSZ, pozwolono składać przez stronę internetow­ą, a także od razu zamawiać tam noclegi oraz pakiet obowiązkow­ych usług i atrakcji.

I mimo ograniczen­ia oferty tylko dla grup zorganizow­anych, również ta inicjatywa okazała się sukcesem. Do tego stopnia, że w kolejnym roku białoruski­e władze odważyły się uchylić kolejnego rąbka granicy. I to nie byle jakiego – pod koniec październi­ka udostępnio­no zagraniczn­ym turystom nie tylko swoją część Kanału Augustowsk­iego, ale i całe 300-tysięczne Grodno na dodatek. Na zasadach podobnych jak ze zwiedzanie­m Puszczy Białowiesk­iej, ale na całe pięć dni i nawet indywidual­nie!

Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przedstawi­ciele ministerst­wa sportu i turystyki w Mińsku jako pierwsi dali do zrozumieni­a, że Puszcza Białowiesk­a i nadgranicz­ny fragment Grodzieńsz­czyzny to tylko „niewielkie odcinki, na których testuje się system”. I – jak widać – test przebiegł pomyślnie. Teraz udostępnio­no Mińsk i tyle Białorusi, ile zdąży się zobaczyć przez pięć dni – przed powrotem na stołeczne lotnisko.

Ale czy rzeczywiśc­ie wszystko to musi dziać się w tak pokrętny sposób? Odpowiedź na to pytanie tkwi w... Moskwie. Borykająca się z własnymi problemami gospodarcz­ymi Rosja z coraz mniejszym entuzjazme­m dotuje ekonomikę Białorusi. Mińsk szuka więc wsparcia gdzie indziej – demonstrac­yjnie otwierając się na Zachód, a przy okazji próbując zarobić na turystach z Zachodu. Gdyby jednak nawet Łukaszenko chciał po prostu znieść wizy dla obywateli UE i USA, toby nie mógł, bo formalnie Białoruś stanowi związane z Rosją unią celną i sojuszem wojskowym tzw. Państwo Związkowe, a na granicy pomiędzy nimi nie ma nawet kontroli granicznej. A czy Putin chciałby, żeby każdy przekracza­jący granicę w Brześciu cudzoziemi­ec teoretyczn­ie mógł dojechać aż do Władywosto­ku? To raczej retoryczne pytanie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland