Kawał dobrego kina
ANGORA NA SALONACH WARSZAWKI
„Angora” na salonach warszawki.
Kino, teatr, moda. Zaproszenia na warszawskie imprezy sypią się znów gęsto jak śnieg. I jakoś tak szczęśliwie się składa, że wszędzie, gdzie człowiek pójdzie, wychodzi potem zadowolony. Dobry film, dowcipna sztuka, fajna kolekcja ubrań. Czyżby wreszcie skończyła się ubiegłoroczna zła passa, a teraz przed nami już tylko niekończące się pasmo sukcesów?
Na 2016 rok narzekał prawie każdy, powody były większe i mniejsze, ale generalnie ich nie brakowało. A to coś poszło nie tak, coś nie wyszło albo się rozpadło, i to tak, że nie było co zbierać. Na 2017 rok liczą więc niemal wszyscy: że będzie lepszy, spokojniejszy, bogatszy, szczęśliwszy. Każdy wypowiedział w sylwestrową noc swoje zaklęcia i teraz już tylko czeka, że spełnią się chociaż niektóre. Nieliczni wiedzą, że nie wystarczy zaklinać losu, że na sukces trzeba sobie ciężko zapracować. Twórcy „Konwoju” mają powody do radości. Oddają właśnie widzom film naprawdę dobry. Nikt nie powinien pożałować, że wykosztował się na bilet, a do tego jeszcze największy możliwy popcorn. To naprawdę kawał porządnego kina, któremu wróżę wysoką frekwencję. Reżyser i jednocześnie autor scenariusza Maciej Żak (54 l.) poświęcił na pracę nad nim ładnych parę lat, bo zdokumentowanie środowiska więziennego nie było wcale proste. Rzecz dzieje się bowiem w warszawskim areszcie, z którego wyrusza tytułowy konwój z groźnym więźniem. Nawiązanie tytułem do światowego przeboju z lat 80. ubiegłego wieku jest o tyle uzasadnione, że nasz polski „Konwój” to także kino drogi, ale jego „pasażerowie” są o wiele mniej sympatyczni od nieco zwariowanych amerykańskich kierowców ciężarówek. Akcja rozwija się w tym filmie tak nieoczekiwanie, że właściwie szkoda opisywać tu poszczególne postaci, by nie odebrać widzom przyjemności bycia zaskakiwanym tym, co widzą i słyszą. Dlatego powiedzmy tylko, że „Konwój” to popis aktorskich możliwości naszych największych artystów. Plejadę gwiazd otwiera niezastąpiony Janusz Gajos (77 l.) w roli dyrektora aresztu. W konwoju jedzie znakomity jak zawsze Robert Więckiewicz (49 l.), który kolejny raz pokazuje zupełnie inną twarz. Jedzie też Przemysław Bluszcz (46 l.), o niepokojącej urodzie eleganckiego gangstera, który mógłby chodzić w drogim garniturze i jednocześnie dopuszczać się najbardziej wymyślnych zbrodni. Łukasz Simlat (39 l.) jest znakomity w roli byłego żołnierza, weterana z misji zagranicznych, który teraz w więziennym transporcie ma do wykonania zupełnie inną, przerażającą misję. W furgonetce siedzi też Ireneusz Czop (48 l.). Zasiada za kratami, bo w więziennym żargonie jest tak zwaną enką, czyli niebezpiecznym przestępcą. To poruszająca, złamana na pół rola bandyty, któremu wraz z każdym przejechanym przez konwój kilometrem coraz bardziej nie wiemy, czy współczuć, czy nienawidzić. Partneruje im młody, ale już dobrze znany pilnym widzom aktor Tomasz Ziętek (27 l.), nie tylko przystojny, ale i uta- lentowany. Premiera w warszawskim Cinema City ściągnęła tłumy. Wśród gości czekających na wejście do kilku sal kinowych, w których równocześnie miał się odbyć pokaz, stał on – wielki aktor. Skromny, zwyczajny, a przez to wyjątkowy. Janusz Gajos. Rozmawiał ze znajomymi, nie rzucał się w oczy, nie wyróżniał z tłumu. Czyli jednak można nie gwiazdorzyć, nie robić zamieszania wokół swojego wejścia/przyjścia/ pójścia. Nie spóźniać się, bo przecież „beze mnie nie zaczną”. To właśnie jest klasa, tak właśnie błyszczą prawdziwe gwiazdy.
Filmową premierę zaliczyła też jeszcze bardziej elegancka niż zwykle Aneta Kręglicka (51 l.). Jej obecność nie była przypadkowa, jest bowiem – choć niewielu o tym wie – żoną reżysera Macieja Żaka. Para nie robi ze swojego związku tajemnicy, ale też nie są razem bywalcami imprez i nie pozują wspólnie na ściankach. Widać, że każde spełnia się zawodowo w trochę innych okolicznościach, a towarzyszą sobie właśnie przy okazji ważnych wydarzeń, takich jak premiera filmu.
Teatr Kamienica przygotował kolejny spektakl, który jak poprzednie ma szansę uwieść warszawską publiczność. Podczas próby dla mediów reżysera i aktorów ani na moment nie opuszczał dobry humor. – Nie wiem, gdzie wsadziłem. Tak się rozpadają małżeństwa – dowcipkował Jacek Rozenek (47 l.), kiedy przedłużały się poszukiwania jakiegoś rekwizytu, a ktoś utyskiwał, że nie wie, „gdzie go wsadził”. – Uważajcie na ten smog, pijcie dużo. Alkoholu – wtórował mu Emilian Kamiński (64 l.), nawiązując do wykorzystanego w spektaklu wątku „wódczanego”. „SPA, czyli Salon Ponętnych Alternatyw” to komedia omyłek, która dzieje się w eleganckim hotelu w Zakopanem. Kilka scen, które mogli zobaczyć dziennikarze, zapowiada się niezwykle obiecująco. Oprócz Jacka Rozenka, który wciela się w rolę bardzo ważnego prezesa, przed kamerami i aparatami fotograficznymi pokazali się też pozostali aktorzy. Paulina Holtz (39 l.) ma w spektaklu okazję pochwalić się swoją tężyzną fizyczną wyćwiczoną na lekcjach jogi. Kiedy akurat nie grała, pilnie dokumentowała, używając telefonu komórkowego występujących przed kamerami kolegów. Podobnie jak Anna Powierza (38 l.), która w tym spektaklu debiutuje na deskach teatralnych, a nic tak nie weryfikuje umiejętności aktorskich jak scena i granie na żywo, gdzie przed porażką nie uratuje kolejny dubel. Joanna Opozda (28 l.) wygląda ponętnie, ale momentami brakuje jej siły głosu, co dostrzegł na próbie nie tylko reżyser Emilian Kamiński, ale i towarzysząca mu zawsze wiernie żona Justyna Sieńczyłło (47 l.). Teatr Kamienica to ich wspólne dziecko, wypieszczone i ukochane. Już od progu czuje się tam szczególną atmosferę – przybytku sztuki, który nie onieśmiela, ale raczej zachęca do tego, by stać się choć na chwilę częścią tej teatralnej rodziny. W Kamienicy nie ma tego męczącego zadęcia, którego wciąż doświadcza się na innych scenach. Za sprawą gospodarzy, ale i całego zespołu czuje się tam prawdziwą radość z tworzenia czegoś wyjątkowego i chęć dzielenia się tą radością z innymi. To widać także przy innych okazjach, bo od 2009 roku w teatrze odbywają się wigilie dla bezdomnych. Jeść i pić dostaje tam wtedy nawet dwieście osób. Dostają też coś bezcennego: odrobinę sztuki i zwykłej ludzkiej rozmowy, która jak nic innego ogrzewa zmęczone dusze.