Pies i kot przy tronie (Wróżka)
Monarchowie i ich ulubieńcy.
Tuż przed 90. urodzinami Elżbieta II odmówiła przyjęcia od wnuczki Beatrice dwóch nowych szczeniaków – rudych, krótkołapych welsh corgi. Wyjaśniła, że nie chce zostawić ich samych, gdy umrze.
Królowa Elżbieta II miała ponad 30 psów rasy welsh corgi, a teraz zostały jej tylko dwa – Holly i Willow. Hoduje jeszcze spaniele i labradory szkolone do polowań, lecz to charakterystyczne, krótkołape pieski były jej najbliższe i towarzyszyły od dziecka.
Pieskie życie w pałacu
Corgi mieszkały w pałacu, podróżowały po całej Brytanii, jadły specjalnie dla nich przygotowywane pożywienie na porcelanowych i posrebrzanych miseczkach. Królowa zawsze nakładała je osobiście, były więc jedynymi brytyjskimi poddanymi, którzy dostępowali tego zaszczytu. Miały nawet lokaja, który wyprowadzał je na spacer. Gdy pewnego razu, zapewne by nakłonić je do snu i mieć trochę spokoju, zaaplikował im odrobinę whisky, został przez Jej Wysokość wyrzucony w trybie natychmiastowym.
Corgi królowej nie wzbudzały nigdy sympatii jej męża, księcia Filipa, który nazywał je rozjazgotaną zgrają. Swoje serce oddał dobrodusznym labradorom. Niespecjalnie też lubili je książę Karol, miłośnik Jack Russel terierów, oraz księżniczka Anna, fanka bulterierów – mimo że miała z nimi stale kłopoty. Raz nawet została pozwana za niezbyt przyjazne dla otoczenia zachowanie suczki Dottie i musiała zapłacić karę w wysokości 500 funtów. Kiedy indziej jej bulterierka Florence zatopiła kły w łydce pokojówki, a później zagryzła Farosa, corgiego królowej.
Miłość do psów jest wpleciona w losy brytyjskiej rodziny królewskiej. Ulubieńcem królowej Wiktorii z czasów dzieciństwa był czarny spaniel Dash. Podobno zaraz po pięciogodzinnej koronacji pośpieszyła do prywatnych apartamentów, żeby zdążyć... go wykąpać. Później kupiła szkocką terierkę Laddie i skye terriera o imieniu Islay. Przez długie życie Wiktorii przewinęło się kilkadziesiąt psów – terierów, owczarków collie, chartów, jamników, szpiców, mopsów. Był nawet mastif tybetański i pekińczyk Lotty – pierwszy przedstawiciel tej rasy na Wyspach Brytyjskich. W pamiętniku zapisała kiedyś, że lepiej się czuje w towarzystwie psów niż swoich dzieci. A w ostatnich dniach życia, gdy odzyskiwała przytomność, kazała sobie podawać do łóżka szpica pomorskiego Turii. Głaskała jego puszystą sierść, co przynosiło jej ukojenie.
Jej syn, Edward VII, miłośnik kobiet i hazardu, nie wyobrażał sobie życia bez terierów. Po śmierci pierwszego z nich, Jacka, zamówił medalion z wizerunkiem czworonożnego przyjaciela, który zawsze nosił przy sobie. Drugi – Cezar – nie odstępował króla ani na krok, sypiał na fotelu obok jego łoża i miał obrożę z napisem „Jestem Cezar. Należę do króla”. Cezar przeżył swojego pana i uczestniczył w jego pogrzebie. Prowadzono go za trumną, zaraz za koniem króla.
Wielu europejskich monarchów miało swoje ulubione rasy psów. Król Prus Fryderyk II Wielki uwielbiał charciki włoskie, zwane wtedy lewretkami. W pałacu Sanssouci trzymał ich kilkadziesiąt. Kilka charcików zabierał ze sobą na spotkania i narady, a nawet – jak suczkę Biche – na pole bitwy. Gdy podczas wojny z Austrią o Śląsk zagubiła się gdzieś w ferworze walki, jej zwrot wpisano na listę warunków zawarcia pokoju.
Jeśli któryś z ulubieńców umierał, Fryderyk – podobnie zresztą jak królowa Wiktoria – kazał grzebać go w pałacowym ogrodzie i wystawiał marmurowy nagrobek, który opatrywano epitafium. Na koniec zażyczył sobie, by pogrzebano go wśród ukochanych psów. Tak się też stało.
Caryca Katarzyna II trzymała na dworze całe psie rodziny. Swoim zwierzętom nadawała nie tylko imiona, lecz także nazwiska i tytuły. I tak na jedwabnych poduszkach w sypialni carycy wylegiwał się sir Tom Anderson, obok jego małżonka, lady Mimi, sir Hirsch – otrzymany w prezencie od Fryderyka Wielkiego – i reszta psiego towarzystwa. Każdego ranka Katarzyna dzieliła się ze swoimi podopiecznymi biszkoptami polanymi gęstą śmietanką. A po śmierci ulubionej charciczki Zemiry, córki Toma i Mimi Andersonów, była zrozpaczona.
Psy polskich królów
Władysław Jagiełło nie skąpił na ich utrzymanie i leczenie. I tak w 1393 r. zanotowano wydatek jednego grosza na maść dla „śledników”, czyli psów tropiących poranionych na polowaniu. Sporo, zważywszy, że tyle zarabiał tygodniowo strażnik miejski.
Stefan Batory wydał 30 złotych polskich, czyli sumę, za jaką można było nabyć 10 wołów, na psy myśliwskie z Anglii. Dyplomaci i ich mocodawcy szybko zorientowali się, że król z większym zrozumieniem traktuje ich prośby, gdy zostanie obdarowany psem rzadkiej rasy.
Kompanem z dzieciństwa króla Zygmunta Starego był niewielki psiak w typie bolończyka lub pudla o imieniu Bielik. Zygmunt August trzymał z kolei dwa ogromne bloodhoundy – Gryfa i Sybillę. Z psami wystrojonymi w obroże wysadzane złotem i klejnotami pojawiał się na oficjalnych uroczystościach. Z rachunków wynika, że w 1545 r. kupiono dla nich specjalne naczynia, a dla wrażliwej na chłód Sybilli – opończę z szarego jedwabiu. Psie jedzenie suto
okraszano masłem, które cenił sobie zwłaszcza Gryf.
Ale najbardziej znanym królewskim psim celebrytą w Polsce był Kiopek – niewielki biały piesek Stanisława Augusta Poniatowskiego – prawdopodobnie szpic. Król zabierał go na obiady czwartkowe. Zachowała się też jego instrukcja dla Bacciarellego, jak ma malować psa, by wyeksponować jego urodę. Wiersz „Portret Kiopka, szpica faworytnego króla Stanisława Augusta” napisał poeta Stanisław Trembecki i nie wahał się porównać w nim siebie do ulubieńca monarchy. Kiopek okazał się naprawdę najwierniejszym przyjacielem Stanisława Augusta i umilał mu lata spędzone w Grodnie po drugim i trzecim rozbiorze Polski.
Na komnaty wkracza kot
Po staroegipskich czasach, kiedy zwierzęta te dumnie paradowały po pałacach, świątyniach oraz wiejskich chałupach, nastał dla nich kiepski okres. Uważano je za wcielenie zła i mało kto miał odwagę, by głośno powiedzieć, że to wierutne bzdury. Stąd do początków XIX wieku ich miłośników znajdujemy stosunkowo niewielu. Podobno należał do nich Jan bez Ziemi.
Leonardo da Vinci uważał koty za najdoskonalsze dzieło natury. Wykonał nawet szkic przedstawiający Madonnę z małym Jezusem obejmującym kota. Ale obrazu już nie namalował. Być może przewidując oburzenie sług bożych, kotom bardzo niechętnych. Wyjątkiem był kardynał Richelieu. Miał aż czternaście kotów, z którymi bawił się każdego ranka. Uwzględnił je w testamencie, zapisując im sporą część majątku.
Sympatykiem tych zwierząt był także król Anglii i Szkocji Karol I Stuart jedyny brytyjski władca obalony przez poddanych. Szczególnym sentymentem darzył pewnego czarnego kocura, wierząc, że przynosi mu on szczęście. Zwierzę miało zapewnioną całodobową ochronę, ale w końcu zmarło ze starości. Już następnego dnia Karol został na polecenie Olivera Cromwella aresztowany, a dwa lata później ścięty.
Słoń i łoś na dworze
Mąż Wiktorii, Albert, trzymał gila przywiezionego z Koburga, który śpiewem koił tęsknotę swego pana za ojczyzną. Gwizdał mu popularną tam melodię „Ile w tobie spokoju, dobry świecie”. Miłośnikiem kanarków był syn Wiktorii Edward VII, a wnuk Jerzy V, znany z niekontrolowanych wybuchów gniewu i robienia głośnych awantur, upodobał sobie papugę Charlotte. Spacerowała po stole podczas śniadań i wydziobywała jajka na miękko. Gdy zrobiła kupkę na obrus, król przykrywał ją spodkiem lub serwetką i jadł dalej. Według przekazów papuga potrafiła „mówić”, ale raczej nie wygłaszała budujących sentencji. Wiernie naśladowała królewskie wrzaski.
Zdarzali się i mniej konwencjonalni pupile. Na przykład małpy. Miały je Katarzyna Aragońska i żona Napoleona Józefina de Beauharnais. Orangutanica cesarzowej w białej haftowanej koszuli siadała obok swej pani podczas wystawnych uczt i z apetytem objadała się... rzepą.
Cesarzowa Sissi uznała, że małpka będzie najodpowiedniejszą towarzyszką zabaw dla jej córki. Zwierzę jednak przyczyniło się do powstania wielu „strat w sprzęcie”, a w dodatku podgryzało damy dworu, więc odesłano je do zwierzyńca. Dla siebie Sissi pragnęła... tygrysa. Szczęśliwie Franciszek Józef, który zwykle ulegał szalonym zachciankom żony, stanowczo odmówił jego kupna.
Niedźwiedzie upatrzył sobie na pupili car Iwan IV Groźny. Jego ulubioną rozrywką było wrzucanie wrogów do pomieszczeń z tymi zwierzętami i przyglądanie się, jak rozrywają ich na strzępy.
Jan III Sobieski trzymał w swoim zwierzyńcu – prócz rysia, kazuara i strusia – niedźwiedzia, ale białego. Niestety, pożarł on pieska królewicza Jakuba. Tragiczny los spotkał także ulubienicę króla, wydrę Robaka, która wybiegła do pobliskiego stawu na łowy i padła ofiarą nadgorliwości świeżo zatrudnionego dragona. Sobieski nakazał „mordercę” wydry rozstrzelać. Ostatecznie skończyło się na chłoście, której zresztą dragon nie przeżył.
Słabość do niedźwiedzi miał także prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Jefferson, który zainstalował w Białym Domu dwa młode misie. John Quincy Adams i Herbert Hoover woleli aligatory. Theodore Roosevelt z kolei uczynił z siedziby głowy państwa mieszkanie dla ponad 20 różnych pupili: jednonogiego koguta, kilku kotów, psów oraz świnek morskich. W domku letniskowym na Long Island hodował zwierzęta bardziej dzikie: zebry, hieny, lwy oraz niedźwiedzie.
Ale wszystkie te zwierzęta przebija słoń, którego papieżowi Leonowi X podarował król Portugalii Manuel I zwany Szczęśliwym. Hanno – tak się wabił – był albinosem wyuczonym do tego, by przyklękać na widok Ojca Świętego.
Pierwsze miejsce na liście ekscentrycznych miłośników zwierząt należy się Duńczykowi Tychonowi Brahemu, astronomowi cesarza Rudolfa II Habsburskiego. Trzymał on w domu łosia, który z upodobaniem odwiedzał jadalnię w porze bankietów. Tam na równi z gośćmi raczył się piwem. Zmarł jednak nie na marskość wątroby, lecz wskutek pechowego upadku ze schodów. Był wtedy bardzo pod wpływem...