Henryk Martenka, Sławomir Pietras
I zaległa cisza nad salą sejmową. Opozycja strajkująca okupacyjnie niemal przez miesiąc, jak wdzięcznie żartowała Beata Kempa, już „tam nie śpiewa i nie zajada pasztetu”. Wszyscy poszli do domu. Ponoć triumfuje Kaczyński, ale tak naprawdę na tym kulawym proteście wyszczerbili sobie zęby wszyscy. Włącznie z posłem Szczerbą, od którego się zaczęło.
Nieumiejętnie rozegrany przez obie strony sporu protest i zablokowanie sejmowej mównicy przypomina chaotyczną grę futbolistów amatorów na wiejskim boisku, którzy tak się zapamiętują w kiwaniu przeciwnika, że nikt nie trafia do bramki, bo piłka częściej ląduje na trybunach, albo jeszcze dalej. Kopanina polega więc wyłącznie na ogrywaniu się nawzajem, mimo że publika czeka na coś więcej. Bo co to za gra, gdy wynik ciągle zerowy? Nie ma goli! Posłowie też goli, bo bez sukcesu wyszli z sali. Aliści goli są też ci, którym się zdaje, że ich jest na wierzchu. Strony sporu pozostawiły trwały niesmak, pustkę z braku efektu, poczucie upokorzenia i fatalną opinię, jaką wystawili państwu.
Przede wszystkim na umór zakiwała się opozycja, bo w kulminacji sporu, który był w sensownym zakresie do wygrania, utraciła orientację, przeciw czemu – lub za czym! – manifestuje. Komentatorzy sejmowi wskazują, że w ostatnich godzinach protestu już nie szło o reasumpcję głosowania budżetu i takie tam, ale wyłącznie o to, by Schetyna mógł spuścić łomot Ryśkowi Petru. Ponoć nawet spuścił, ale co to kogo obchodzi? Czy Schetyna sądzi, że zyskał przez to tytuł lidera opozycji?
Zakiwał się też Ryszard Petru, który – chcąc ograć Schetynę – gorączkowo knuł za kulisami, ale więcej było w tym chłopięcego pozoru, niż politycznej treści. Petru nerwową aktywnością chciał tylko zatrzeć fatalne wrażenie po swej portugalskiej randce, ale i to niewiele kogo obeszło. Najśmieszniejszym pomysłem Petru było zejście z sejmowej mównicy i ogłoszenie nowej formy protestu. Nowoczesnej: posłowie nie będą już jej blokować, będą za to protestować, siedząc w swoich krzesłach na sali plenarnej... Istny Talleyrand.
Na linii autowej kiwali się PSL (co od dawna przypomina kiwanie wańki-wstańki) i jak zwykle chaotycznie kiwał się Kukiz, bezradnie wyznając, co też wiadomo, że do Sejmu dostała się hołota. Zakiwał się Kaczyński, przepychając budżet, który byle łajza będzie mogła kwestionować. Nadto prezes wszedł w zwarcie z graczem Schetyną, chcąc jednak negocjować, ale ten, ogarnięty żądzą dokopania Petru, ofertę Kaczyńskiego zbył. Za każdą cenę chciał pokazać, że jest twardy, a nawet najtwardszy. Co przez moment dowiódł, tylko komu i po co? Bo niczego nie zyskał.
Kiwali się jak po spożyciu marszałkowie, wicemarszałkowie i liderzy klubów, bijąc pianę na Konwentach Seniorów. Wyglądało to karykaturalnie, pisał w Onecie Andrzej Stankiewicz. Na sali nie było Schetyny, który posyłał tam namiestnika Sławomira Neumanna, nie było też Kaczyńskiego, z którym kontaktowali się Kuchciński z Brudzińskim. Głuchy telefon trwał w nieskończoność, bo szefowie PO i PiS musieli mieć czas na decyzje. Które i tak okazywały się spóźnione.
Zakiwał się marszałek Kuchciński, do końca nie rozumiejąc, że tę wielką chmurę, z której po wielu odległych grzmotach spadł mały deszcz, mógł spokojnie rozpędzić, zanim się pojawiła. Ale się wkręcił i psychicznie nie zdzierżył. Czujny Ludwik Dorn dopatrzył się w psychice marszałka głębokiego tąpnięcia, ale to zupackie poczucie dyscypliny nakazało Kuchcińskiemu wykluczenie z obrad posła Szczerby. I rzeczywiście widać, że marszałek potrzebuje psychologa, a nie chirurga, bo wsparcie kolegi z Senatu, Karczewskiego, który obwinił opozycję o chamstwo, jest przysługą, której wrogowi nie należy życzyć. – Wyobraża pan sobie – gdakał oburzony Karczewski do dziennikarza Rzeczpospolitej – że uczeń w szkole mówi bez szacunku: Nauczycielu mój kochany? Co najlepiej wyznacza skalę wyobraźni i wiedzy o szkole marszałka Senatu.
Zakiwał się do cna w partyjnym uniesieniu minister Błaszczak, grożąc posłom okupantom karami finansowymi i więzieniem do lat 10. Dlaczego Błaszczak nie wspomniał o sądzie doraźnym i głębokim lochu? Skazani na kajdany opozycjoniści mogliby przemysłowo ciąć konfetti na potrzeby MSW. Do delirycznego kiwania się liderów dołączali się w amoku szeregowi posłowie: „Jeśli opozycja będzie dalej warcholić – sięgnął po znany słownik nieznany z niczego poseł Skurkiewicz – to Kancelaria Sejmu zastosuje alternatywne warianty”. Broń chemiczną? Przy takim nastawieniu gdyby nawet Kaczyński chciał porozumieć się z kimkolwiek, byłoby to niemożliwe.
Tylko poseł Olszewski z posłem Suskim nie kiwali się bezczynnie, tylko w korytarzowym tłoku dali sobie po pyskach.
Sytuacja, jaką przez kilka tygodni oglądaliśmy ze słabnącym zainteresowaniem, przypominała coraz bardziej starą wojenną historyjkę, znaną jako „Pamiętnik partyzanta”. A było tak: „Poniedziałek: Goniliśmy Niemców po lesie. Wtorek: Niemcy gonili nas po lesie. Środa: Goniliśmy Niemców po lesie. Czwartek: Niemcy gonili nas po lesie. Piątek: Goniliśmy Niemców po lesie. Sobota: Niemcy gonili nas po lesie. Niedziela: Gajowy wszystkich nas wyrzucił z lasu”.
henryk.martenka@angora.com.pl