Grypa szaleje we Francji
Tasiemcowe kolejki do łóżek na szpitalnych korytarzach. Lekarze nie są w stanie oddzielić chorych na grypę od innych pacjentów, którzy są przez to zarażani wyjątkowo paskudnym wirusem. Dwa lata temu spowodował on zgon ponad 18 tysięcy ludzi. W tym roku nie będzie lepiej, mimo że epidemiolodzy twierdzą, iż znaleziono znakomitą szczepionkę na ten rodzaj wirusa grypy. I co z tego, skoro wiele osób broni się przed szczepieniami.
Minister Marisol Touraine wychodzi z Pałacu Elizejskiego. Prezydent François Hollande wezwał sztab kryzysowy, a szefowa resortu zdrowia jest na tym spotkaniu główną postacią. – Weszliśmy w szczyt epidemii grypy. To potrwa jeszcze kilka tygodni, ale służba zdrowia jest na to przygotowana – zapewnia. Epidemiolodzy zastanawiają się, czy powtórzy się czarny scenariusz z przełomu lat 2014 – 2015, kiedy to trzy miliony Francuzów zachorowało na grypę. Teraz najbardziej dotknięte są regiony chętnie odwiedzane przez turystów, także z Polski. To przede wszystkim Paryż i stołecz- ny region, a dalej Lazurowe Wybrzeże i Alpy, dokąd jeździ szusować wielu narciarzy znad Wisły. Do tego dochodzi pełna zabytków Burgundia oraz północ Francji – rejon nad kanałem La Manche.
Jeden z lekarzy ze szpitala w Lille załamuje ręce. „Jak ja mam pracować?! Przecież ci chorzy na grypę powinni być oddzieleni od innych pacjentów. Ale nie ma miejsc! I oni wszyscy przynajmniej przez dobę muszą koczować na korytarzach, no i wtedy się zarażają”. We Francji nie istnieje „pogotowie ratunkowe”. Tutaj pacjentów przywozi się na oddziały pogotowia, zorganizowane w szpitalach. I teraz w wielu z nich nie można umieścić chorych przywiezionych przez karetki prywatnych czy państwowych firm albo przez strażaków. Lepiej jest w Marsylii, bo tam ruszył oddział specjalny w Uniwersyteckiej Klinice Chorób Zakaźnych – nowy, oddany do użytku w grudniu ubiegłego roku. Ma kilkadziesiąt wolnych łóżek.
Minister zdrowia ostro krytykuje personel. Tylko jedna czwarta osób zatrudnionych w placówkach medycznych, a także w pomocy społecznej poddała się szczepieniom. „A może należałoby wprowadzić taki obowiązek zawodowy?” – coraz częściej pojawiają się pytania. Profesor Philippe Sansonetti z Instytutu Pasteura w Paryżu jest bardziej niż sceptyczny, mówiąc: „We Francji słowo obowiązkowy brzmi jak bicz, który przegania wszystkich chętnych”. W SOS Medecins telefon dzwoni bez przerwy. Serge Snadja, sekretarz generalny Związku Lekarzy, informuje, że codziennie ma do czynienia z powikłaniami górnych dróg oddechowych, bo te w przypadku osób po 65. roku życia najbardziej atakuje zdradziecki wirus H3N2. Szpital w Argenteuil pod Paryżem. Co chwila karetki i samochody strażackie przywożą nowych chorych. Pielęgniarki i lekarze nerwowo biegają po korytarzach, a w poczekalniach trzeba czekać nawet kilka godzin na przyjęcie. Na oddziale intensywnej terapii nie ma już wolnych miejsc. Tak samo jest w wielu szpitalach regionu stołecznego. Nie ma ani jednej zielonej plamy na mapie Francji dotkniętej grypą. Kolor zielony oznacza mniej niż trzysta przypadków na dziesięć tysięcy mieszkańców. Minister zdrowia zapewnia: „Nie ma problemu. Uruchomione przez nas środki będą w stanie stawić czoła grypie”. A ludzie umierają. (MB)