Bezradni śledczy
Fajbusiewicz na tropie
Kilka lat temu otrzymałem list od państwa Grotków z Radomia: „Zwracamy się do pana z ogromną prośbą o pomoc w wykryciu sprawców morderstwa naszego syna Grzegorza Grotka. Od roku otrzymujemy anonimowe telefony, w których nieznany nam rozmówca wskazuje morderców naszego syna, podając ich nazwiska i miejsca zamieszkania. Od zabójstwa naszego syna Grzesia minęło 8 lat. Prokurator rejonowy umorzył śledztwo w sprawie z braku dowodów”.
Jesienią 1996 roku wrócił do Radomia po odbyciu służby wojskowej. Zamieszkał ponownie u rodziców w Radomiu. Choć minęło kilka miesięcy, nie podjął żadnej pracy. Poznał za to dziewczynę, Marlenę, mieszkającą na wsi odległej o około 5 kilometrów od Radomia. 18-latka, ale i sam Grzegorz, traktowali tę znajomość bardzo poważnie. Ponoć planowali nawet małżeństwo. Według ich znajomych był to bezkonfliktowy, można by rzec wzorowy, związek. Tragiczne zdarzenia miały miejsce 4 maja 1997 roku. Grzegorz miał 20 lat. Już o 6 rano młodzieniec z kolegami – Arnim i Staśkiem – pojechali na giełdę samochodową w Słomczynie. Chcieli zorientować się w cenach używanych samochodów. Do Radomia wrócili po południu. Potem była mała balanga w domu Staśka.
Nieźle pijani zakończyli imprezę tuż po godzinie 19. Grotek wrócił wówczas do domu, a stamtąd swoim motorowerem pojechał do Owadowa, gdzie mieszkała jego sympatia. Warto tu dodać, że wcześniej jeden z uczestników balangi był chłopakiem Marleny, ale ich związek skończył się ponoć bezkonfliktowo. Z późniejszych zeznań dziewczyny wynika, że Grzegorz opuścił jej posesję około godziny 21. Miał jechać prosto do domu. Tego samego wieczoru około godziny 22, w nieodległej miejscowości Wojciechów, jedna z mieszkanek słyszała przez dłuższy czas warkot motocykla. Wysłała na drogę męża, aby zorientował się, kto tak hałasuje. Po chwili ów mężczyzna natknął się na leżącego na ziemi kierowcę motoroweru – jak się później okazało – Grzegorza Grotka. Leżał on na wznak, jego głowa była częściowo oparta o podmurówkę ogrodzenia. Świadek określił tę pozycję jako „na baczność”. W prokuratorskich aktach tak to opisano: „...Ręce i nogi ułożone były wzdłuż tułowia. Dolna partia ciała, od klatki piersiowej do kolan, była przykryta tylnym kołem motocykla „Simson”, jednakże większa część pojazdu znajdowała się poza ciałem, skierowana kierownicą w stronę szosy. Ułożenie ciała Grzegorza Grotka w zestawieniu z położeniem motocykla wykluczało jego samoistny upadek”.
Grotek jeszcze żył, choć nie było z nim kontaktu. Mężczyzna, który go znalazł, podjął próbę reanimacji. Wezwał też pogotowie i policję. Ofiarę zabrano do szpitala. Policjanci rozpoczęli przeszukanie terenu. Znaleźli deskę z gwoździami, pokrytą plamami krwi. Pies tropiący doprowadził do jednej z posesji