Morderczy duet: pielęgniarka i anestezjolog
Matka przyuczała do zbrodni doskonałej swoich dwóch synów. Dziewięciolatek i jedenastolatek mieli pozbawić życia babkę i ciotki. Gdyby zawiedli, zamordowałaby ich. Demoniczna matka była pielęgniarką, a zabijała wspólnie z kochankiem, anestezjologiem ze szpitala w Saronno.
Ta historia wstrząsnęła Włochami. Kobieta, która złożyła zawodową przysięgę, że będzie służyć ludziom – wtajemniczała dzieci, jak uśmiercać, nie pozostawiając śladów. Laura Taroni ma 40 lat, jest wdową i do chwili aresztowania mieszkała w sennym Lomazzo, w domu będącym częścią agroturystyki teściów. Gdy obejściem zajmowali się teściowie, wyróżniało się ono porządkiem, lecz pod rządami synowej traciło na świetności. Po pierwsze, dlatego, że Laura miała wzięcie jako pielęgniarka (zanim trafiła do Saronno, była zatrudniona na oddziale ginekologii w Como). Po drugie, ponieważ nienawidziła męża, który bił ją i gwałcił.
Na jego tle 60-letni doktor Leonardo Cazzaniga stawał się w jej oczach bogiem. Nie miało znaczenia, że był rozwodnikiem i kokainistą, o czym wiedział cały szpital, bo lekarz w krytycznych momentach prosił przełożonych o urlop, aby pójść na odwyk. Sprawa urlopów rozmywała się w szpitalnej codzienności, w której liczyła się każda para rąk do pracy – szczególnie w pogotowiu, gdzie dyżurował. Jako zastępca ordynatora miał nieograniczony dostęp do leków. Wykorzystał to, kiedy postanowił pozbyć się wrogów ukochanej Laury – jej rodziny.
Zaczęli od męża. Wmówili mu cukrzycę. Ten skrupulatnie przyjmował specyfiki, jakie rzekomo zapisał mu szpitalny internista. Po zapaści znalazł się na OIOM-ie. W jego krwi wykryto dziwne substancje, jednak nikt nie śmiał oskarżyć koleżanki po fachu. „Cukrzyca” postępowała. 45-letni Massimo Guerra zapa- dał w śpiączkę, raz zasnął za kierownicą. W czternastym miesiącu kuracji i dodawania, dla pewności, beta-blokerów do pesto, cel został osiągnięty: Guerra zmarł. Jego ciało skremowano.
Złotą zasadą duetu było nie dopuścić do ekshumacji i autopsji. W ciągu pół roku w gospodarstwie zmarli jeszcze teść Laury, wuj męża i jej matka, 61-letnia Maria Rita Clerici. „Wyrok” na nią zapadł, gdy pobiła się z Cazzanigą, wytykającym jej, że sypiała z własnym zięciem seksoholikiem, na co Laura miała ponoć niezbite dowody. Cztery dni po bijatyce kobieta zasłabła, bo potajemnie dosypano jej do posiłku miks prochów. Agonii babci musieli przyglądać się wnukowie. Ratownikom wezwanym z dużym opóźnieniem pozostało tylko stwierdzenie zgonu.
O ile zbrodnie rodzinne pary mają dla śledczych tzw. motyw, to nie wiadomo, dlaczego lekarz zabijał w szpitalu. Być może doprowadził do 80 zgonów! Pracownicy szpitala bali się sprzeciwić lekarzowi, który cierpiał na manię boskości i groził śmiercią każdemu, kto nie zastosuje się do wymyślonego przezeń „protokołu Cazzanigi”. Chodziło o podanie zabójczej dawki leków. Proceder wyszedł na jaw dzięki odważnej pielęgniarce, która najpierw odmówiła zaaplikowania śmiertelnego koktajlu wskazanemu pacjentowi, a następnie złożyła na Cazzanigę doniesienie do prokuratury.
Śledczy dotarli do zatrważających materiałów sprzed dwóch lat. Anonimowe osoby informowały o praktykach w szpitalu. Policja zignorowała pisma, natomiast władze szpitala powołały komisję do wyjaśnienia ośmiu przypadków. Po stwierdzeniu nieprawidłowości zapadła decyzja, żeby kryć Cazzanigę! Udział Taroni stał się jasny po założeniu jej podsłuchów. Prokuratorzy z wieloletnim doświadczeniem nie wierzyli w to, co słyszą: – Mamo, babcię najlepiej zasztyletować – radził jedenastolatek, nie wzbudzając entuzjazmu u matki. – Nie, bo co z ciałem?! Mokre śmieci wywożą raz w tygodniu i nie mamy już świń, aby ją zeżarły! Myśl, żeby nie zostawiać śladów! To nie sztuka zabić i pójść siedzieć... (ANS)