Daleko od polityki
Były szef MSWiA i kandydat na premiera Janusz Kaczmarek prowadzi dziś kancelarię adwokacką i uczy studentów
W zawodzie prokuratora przeszedł wszystkie szczeble. Ponad rok sprawował funkcję prokuratora krajowego, potem wszedł do polityki. Został ministrem spraw wewnętrznych i administracji w poprzednim rządzie PiS. Odwołany w wyniku podejrzenia, że był źródłem przecieku w tzw. aferze gruntowej. Kilka dni później, w trybie konstruktywnego wotum nieufności, stał się kandydatem na Prezesa Rady Ministrów.
Choć od odwołania go ze stanowiska szefa MSWiA sporo się zmieniło w jego życiu, wciąż zastanawia się, dlaczego jest łączony z aferą gruntową. – Wszak postępowanie w tej kwestii toczyło się od ponad roku przed rzekomym przeciekiem, którego miałem być jednym ze źródeł. Mówię „jednym z”, ponieważ zakładano, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przekazał mi informację o operacji specjalnej wobec wicepremiera Andrzeja Leppera, a ta wiadomość miała trafić do Ryszarda Krauzego i dalej do Lecha Woszczerowicza, posła Samoobrony, który miał ją przekazać Andrzejowi Lepperowi. Była to jedna z dziesięciu wersji prokuratury. W końcu postępowanie dotyczące przecieku zostało umorzone, bo nie udało się ustalić, że taki przeciek w ogóle miał miejsce.
Historia z przeciekiem sprawiła, że politykę postanowił pożegnać raz na zawsze, chociaż wielokrotnie namawiano go jeszcze, by startował w wyborach parlamentarnych lub zaangażował się w tworzenie partii politycznej.
Pojawiła się też propozycja Romana Giertycha, wówczas lidera LPR, aby został premierem. Nastąpiło to w momencie, kiedy rząd PiS chylił się ku upadkowi. Było poparcie Samoobrony, a dołączyć miały jeszcze PSL i PO. – Przyjąłem tę propozycję, moja kandydatura została oficjalnie zgłoszona do marszałka sejmu jako konstruktywne wotum nieufności. Potem jednak, po przemyśleniu, złożyłem rezygnację z kontynuowania tej misji.
Był to pierwszy od czasów II RP przypadek przedstawienia konstruktywnego wotum nieufności wobec rządu z kandydatem na premiera. – Dowiedziałem się, że uczą o tym nawet studentów politologii. Aż tak zapisałem się w historii – mówi z uśmiechem.
Był prokuratorem, osiągnął najwyższe stanowisko w tej hierarchii. Po co w ogóle angażował się w politykę? – Nie była mi do niczego potrzebna. Jednak sytuacja była niezwykła. Od kilku tygodni było wiadomo, że Ludwik Dorn będzie odwołany z funkcji szefa MSWiA. Od Zbigniewa Ziobry wiedziałem, że premier przedstawi mi propozycję objęcia tego resortu.
Wkrótce rzeczywiście został zaproszony do Kancelarii Premiera i Jarosław Kaczyński taką ofertę mu złożył. – Wcześniej ustaliłem z żoną, że jej nie przyjmę. I tak się stało. Odmówiłem. Po wyjściu z kancelarii odebrałem telefon od prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Namawiał mnie do zmiany zdania, zaprosił z małżonką do Warszawy. W trakcie wspólnego spotkania, kiedy wraz z żoną podtrzymywaliśmy naszą decyzję, Lech Kaczyński użył argumentu nie do odrzucenia. Stwierdził, że przyjaźń nie polega na relacjach towarzyskich czy wspólnym piciu wina, ale na podejmowaniu trudnych decyzji, kiedy przyjaciel o coś prosi. Moja odpowiedź mogła być wtedy tylko jedna. I tak znalazłem się w polityce.
Jego zdaniem w rządzie nie ma miejsca dla bezpartyjnych fachowców. – Taka osoba może być najlepszym profesjonalistą, ale jak nie ma zaplecza politycznego, jej ministerialna pozycja niewiele jest warta. Może sprawnie zarządzać resortem, ale tylko tyle. Nic więcej.
Przyznaje, że wejście do polityki było błędem. – Bo opuściłem prokuraturę i zawód, który od zawsze wykonywałem, bardzo lubiłem i który dawał mi wielką satysfakcję.
Po odwołaniu ze stanowiska ministra mógł wrócić do pracy w prokuraturze, ale nie chciał. – Uważałem bowiem, że pewien rozdział swojego życia mam już za sobą. Podjąłem ryzyko wyboru nowej drogi, wejścia w adwokaturę i absolutnie tego nie żałuję. Jedyne, co dziś łączy mnie z polityką, to adres mojej warszawskiej kancelarii, filii, która znajduje się przy ulicy Wiejskiej.
Po odejściu z polityki wrócił do rodzinnej Gdyni. Przez pierwszy rok pracował jako doradca prawny jednej z firm branży turystycznej. – Potrzebowałem trochę czasu, aby złapać oddech i przeanalizować sytuację. Dojrzewałem do zmian.
Najpierw otworzył i prowadził przez dwa lata kancelarię radcowską. – Potem jednak w wyniku różnych doświadczeń uznałem, że lepiej będę się realizował w roli adwokata. W tamtym czasie radcowie nie mieli upoważnienia do prowadzenia spraw karnych. Teraz, od roku, już mogą.
Przekształcił więc kancelarię radcowską w adwokacką. Prowadzi ją od 2012 r. Najpierw sam, a od niedawna wspólnie z synem, który też jest adwokatem. Zatrudnia dziesięć osób. I ma wielu klientów, co świadczy o marce kancelarii. Z pewnością pomogło mu nazwisko, doświadczenie, wiedza prawnicza i stopień naukowy. Jest bowiem doktorem prawa. – Zajmuję się różnymi sprawami. Dominują gospodarcze i administracyjne. 30 procent stanowią sprawy karne.
Doskonale czuje się w tej roli. Zapewnia, że nigdy by już nie wrócił do roli śledczego, do pracy w prokuraturze.
Uważa, że ostatnie zmiany dotyczące wymiaru sprawiedliwości to zły kierunek. – Są sprawy, kiedy prokurator generalny, minister sprawiedliwości wydaje polecenia. I mamy do czynienia z nowym zjawiskiem: śledczy boją się podjąć własną decyzję. Istnieje obawa, że prokuratura może być wykorzystana do celów politycznych.
Jego zdaniem rozdzielność pomiędzy urzędem prokuratora generalnego a ministrem sprawiedliwości powinna zostać zachowana. Dodaje, że od dawna ma także inny pomysł. – Prokurator generalny winien być wybierany w wyborach powszechnych. To gwarantuje jego niezależność. Pytanie, czy politykom na tym zależy? Pewne symptomy takich rozwiązań dostrzec można w programach niektórych partii, niestety nie tych z największym poparciem.
Zawodowe, a później także naukowe hobby mecenasa Kaczmarka to porwania. – Napisałem na ten temat trzy monografie i kilkanaście artykułów. Jako specjalista od porwań zapraszany jest często na różne konferencje, sympozja i wykłady w całej Polsce. – Jeszcze 15 lat temu do porwań w naszym kraju dochodziło raz w tygodniu. Był to naprawdę duży problem społeczny. Na szczęście doszło do zmian w prawie. Policja otrzymała większe możliwości operacyjne, podwyższono karalność, zwiększyła się wykrywalność. Ostatnio mamy od 7 do 14 porwań rocznie. Dziś to zbyt ryzykowne przedsięwzięcie.
Z drugiej strony zauważyłem, że porwania są teraz lepiej przygotowane. Profesjonalizm przestępstw jest coraz większy. I że stają się bardziej międzynarodowe. W Polsce np. przetrzymuje się osoby uprowadzone w innym kraju. I odwrotnie...
Jest także specjalistą od bezpieczeństwa imprez masowych. To w pewnym sensie pozostałość po MSWiA i problematyce zarządzania kryzysowego. – Moja kancelaria opracowała dla PZPN projekt zabezpieczenia stadionów. I wykorzystano go w kilku przypadkach.
Od siedmiu lat jest wykładowcą akademickim. Od początku w jednej uczelni, w gdyńskiej Wyższej Szkole Administracji i Biznesu im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Prowadzi zajęcia na dwóch wydziałach: prawa i bezpieczeństwa. Opowiada, że studenci nie pytają go o okres ministerialny, o aferę gruntową. – Nie poruszam na wykładach aspektów politycznych. Oni też nie.
Niedawno otrzymał w Zakopanem nagrodę i tytuł Człowieka Roku 2016, przyznany przez redakcję „Wieści prosto z Gór”. Uhonorowano go za wielokrotną pomoc mieszkańcom, którzy padli ofiarą bezprawnego działania lokalnych samorządowców.
Nie ukrywa, że wciąż jest osobą bardzo zajętą. – Uważany jestem za pracoholika i trudno się z tym nie zgodzić. Tydzień temu w ciągu kilku dni byłem w Bydgoszczy, Warszawie, Rzeszowie i w Poznaniu. Któregoś dnia obudziłem się rano w hotelu i zastanawiałem, w jakim mieście jestem. Ale mimo aktywnego życia i częstych podróży nie czuję się zmęczony. Praca to pasja, a pasja zawsze pcha człowieka do przodu.
togaw@tlen.pl Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.