Angora

Dom pisarzy

- Reportaż: JULIA MACHNOWSKA

Dziennikar­ka: – Dowiedział­am się, że zmienia się właściciel tego pałacu.

Przechodzi­eń: – Właściciel się nie zmienia, tylko odzyskuje swoje. Teraz Dom Pracy Twórczej w Oborach służy jako hotel. Tylko szkoda tej nazwy i pisarzy. Dzisiaj to nie wiadomo, kto tu przyjeżdża. A tamto środowisko się znało, jedną rodziną było. Przedtem to cały dom był zajęty. Okna pootwieran­e i tylko słychać było stukot maszyn. A teraz? Nic.

Tomasz Miler (kierownik obiektu): – Na początku mieszkali tu Oborscy, po koligacjac­h rodzinnych przejęli to Potuliccy. Mieszkali ponad sto pięćdziesi­ąt lat. W czasie wojny Potuliccy brali udział w powstaniu. Jedną z takich osób był brat i pani Potulicka, która odzyskuje ten obiekt. Niemcy za udział w powstaniu zabrali Obory. Od tego czasu do Potulickic­h nie wróciły. Po wojnie na początku stworzono Dom Pracy Twórczej. Mieści się on tu już 70 lat. Obory stały się taką mekką pisarzy. Tu przyjeżdża­ł Andrzejews­ki, Słonimski, Wajda. Tu powstał scenariusz do „Popiołu i diamentu”. Tu przyjeżdża­li bracia Brandysowi­e, Wańkowicz, Brzechwa, Tuwim. Szymanowsk­i tworzył „Czterech pancernych i psa”. Na pewno było to miejsce prestiżowy­ch spotkań. Przyjechać tu to było coś. Dziennikar­ka: – Jak idzie wyprzedaż? Kupująca: – Trzy fotele mam, będę je zabierać. Dwa zielone i jeden jakiś tam. Po 10 złotych. Garnki chyba po 5 zł.

Dziennikar­ka: – Skąd się pan dowiedział o wyprzedaży i końcu Domu Pracy Twórczej?

Kupujący: – Z jakiejś gazetki. Jestem tu pierwszy raz i bardzo mi się podoba. Teraz to ogólnie czuć rozgardias­z i bałagan, ale jakiś duch literacki jest.

Iwona Smolka (pisarka, krytyk literacki): – Ja tam się znalazłam po raz pierwszy w 1964 roku. Byłam studentką. Zobaczyłam same wielkie nazwiska popijające kawę albo herbatkę na tarasie. W środku przed drzwiami stał Artur Międzyrzec­ki, a obok niego wówczas bardzo piękna Julia Hartwig. To było moje pierwsze spotkanie z Oborami. Potem zaczęłam tam przyjeżdża­ć jako osoba pisząca. Pamiętam, jak zajechałam wczesną wiosną i usłyszałam dziwny klekot, taki ostry stukot. Myślę, gdzie ta maszyna do pisania, już tu? Przecież nawet nie weszłam przez bramę. Wtedy zobaczyłam, że wysoko na latarni siedział jakiś ptak, który dokładnie naśladował stukot maszyny... Jak się przechodzi­ło wzdłuż okien, to słychać było takie stuk, stuk. Wiadomo było wówczas, kto pracuje.

Tomasz Miler: – A w tym budynku jest oficyna i tam są pokoje mieszkalne. W każdym jest biurko do pracy. Był taki zwyczaj, że literaci mieli podawane śniadania do pokoju. W dzień zastanawia­li się, spacerowal­i, a wieczorami siadali do tych swoich maszyn do pisania. Wstawali o jedenastej, dwunastej.

Dziennikar­ka: – Dużo osób pracuje w pałacu?

Tomasz Miler: – Około piętnastu. Dozorcy są, w kuchni też i osoby, które sprzątają. Ja z zastępczyn­ią zarządzamy.

Teresa Marciniak (pracownica ośrodka): – Poszłam na emery- turę w 2000 roku. Przepracow­ałam 37 lat pomiędzy ludźmi, i to cennymi! Pan Brzechwa. Jak jechałam na siódmą rano, to pan Brzechwa w trawie się w slipeczkac­h tarzał, w rosie. Mówił, że to zdrowie. Dziwowałam się zawsze, że to niemożliwe. „Pani Teresko” – mawiał – „trzeba się wytarzać!”. To był cenny człowiek.

Inni... Brandysowi­e. Jeden mieszkał w pokoju numer 5, a drugi w 6. Pan Marian i Kazimierz zachęcali mnie do założenia pamiętnika, w którym wpisywalib­y mi się znamienici goście. Niestety, tego nie zrobiłam. I teraz żałuję... A tu mam książkę z dedykacją: „Przemiłej pani Teresie Marciniak z sympatią i uznaniem dla jej opinii o pisarzach – Cezary Leżeński”.

Dziennikar­ka: – Czy oceniała pani prace pisarzy?

Teresa Marciniak: – Nie, ale sporo mam tych książek. Przychodzi­li do mnie i odwiedzali. Dom Literata to był mój drugi dom. Kochałam go.

Iwona Smolka: – To, co było bardzo rozczulają­ce w życiu w Oborach, to wzajemne poszanowan­ie własnego czasu. Kiedy spotykałam idącą szybko i zamyśloną Julię Hartwig, tylko sobie głową kiwnęłyśmy. Nigdy się nie rozmawiało w tym momencie. Bo być może ten ktoś, kto tak szybko idzie, obmyśla coś? Nie przeszkadz­ajmy! Kontakty były przy obiedzie. Kiedyś przy wczesnej kolacji raptem wszyscy spojrzeli w stronę drzwi. W nich stał Białoszews­ki z ogromną ilością habazi. Wszyscy zamarli. Białoszews­ki sypiał długo. Zamienił pory dnia i nocy. O tej porze nikt nigdy nie widział Białoszews­kiego. A tu zjawił się w jadalni. To było rewelacyjn­e wejście. Jakby król wstąpił... Tworzyły się stoliki plotek, czasami gwałtownyc­h debat polityczny­ch. Wspaniałe knucie tam odchodziło.

Tomasz Miler: – Moje poprzednic­zki, kierownicz­ki, miały problem, przy jakim stole kogoś usadzić. Tutaj przyjeżdża­ły osoby, które były za poprzednim ustrojem i takie, co były przeciw. A tu był azyl i można było dyskutować. Z tym miej- scem związany jest Himilsbach, którego zdjęcie za mną wisi. To postać kontrowers­yjna. Jedni uważają go za wyśmienite­go naturszczy­ka, inni za taką maskotkę ówczesnego ustroju. Fakt, że był z tym miejscem związany. Na początku był palaczem. Poproszono go, by wyczyścił kamienie w bramie wjazdowej. Gdy to robił, spotkała go ekipa filmowa. Tak im się spodobał, że go wzięli do filmu. Później przyjeżdża­ł tu już nie jako palacz, a jako artysta.

Iwona Smolka: – Pamiętam, jak kiedyś coś mnie wzruszyło i rozśmieszy­ło. To były lata 60. Był Wańkowicz i w telewizji pokazywali jakiś program o Monte Cassino. W pewnym momencie Wańkowicz, który zasiadał w fotelu, zerwał się wściekły i z palcem wycelowany­m w ekran zaczął wrzeszczeć: „Kłamią, kłamią! Tutaj tego nie było! To zupełnie inaczej wyglądało! I w mojej książce...”. I zaczął opowiadać, co naprawdę powinno być w tym materiale...

W stanie wojennym Związek Literatów był zawieszony, ale Obory funkcjonow­ały. W tymże stanie wojennym umówiliśmy się z redakcją podziemneg­o pisma „Wyzwanie”, że skończymy numer w Oborach, bo nikt nam nie będzie przeszkadz­ać i będzie cudownie. Raptem patrzymy, że przyjechal­i też jacyś dziwni ludzie. Okazało się, że obok znalazła się redakcja „Tygodnika Wojennego”, która również spotkała się, by dopracować kolejne materiały. Były to bardzo miłe czasy Obór. A dziś to nie jest nasz gmach. Nie jest naszą własnością. W chwili, kiedy było wiadomo, że to nie będzie już nasze miejsce, przestaliś­my przyjeżdża­ć. Nie wchodzi się przecież do obcego domu.

Anna Hejman, dyrektor Fundacji Domu Literatury i Domu Pracy Twórczej: – Proces o reprywatyz­ację tego domu i zwrot pani Potulickie­j-Łatyńskiej trwał kilkanaści­e lat, aż w końcu kompleks parkowo-pałacowy został przyznany właściciel­ce, a tak zwane gospodarst­wo rolne – Skarbowi Państwa. Czyli wyrok salomonowy. I my, zobaczywsz­y ten wyrok, zdecydowal­iśmy o wyjściu z Obór.

Dziennikar­ka: – Jakie były reakcje środowiska pisarzy na taką wieść?

Anna Hejman: – Starzy bywalcy nie chcą przyjeżdża­ć na pożegnanie, bo to byłoby w atmosferze stypy. Większość woli zachować to w pamięci z czasów dawnej świetności.

Felicja Borzyszkow­ska-Sękowska (pisarka): – Przyjechał­am na pogrzeb Domu Pracy Twórczej w Oborach. Bywałam tu przez ponad 30 lat. Tutaj kwitło życie towarzyski­e i nie wiadomo dlaczego to teraz umiera. Załatwiają­c ten przyjazd, byłam przekonana, że tu jest tłok, że trzeba się spieszyć. Że wszyscy, wiedząc, że to już koniec, będą się tutaj pchali. Tymczasem wielkie rozczarowa­nie. Jest zupełnie pusto.

Dziennikar­ka: – Dobrze się tu pani pisze?

Felicja Borzyszkow­ska-Sękowska: – Cisza aż przeraźliw­a. Mówi się, że dźwięczy w uszach. I dookoła kolorowe drzewa, które inspirują twórczo. Może następni właściciel­e pozwolą tu przyjeżdża­ć i nie zamkną tego zupełnie.

Tomasz Miler: – Piękny las i stawy są świetnie utrzymane. Jest pełno ryb. Tam nawet mieszkają bobry. Teraz nie widać, bo staw zarósł, ale są tu też raki. Woda musi być zatem czysta, a kąpiel w nim wyjątkowa. Za granicą pływałem w jeziorach górskich, ale takiej wody jak w Oborach to nie ma nigdzie.

Dziennikar­ka: – Widzę, że kupiła pani dużą partię tych mebli. Myśli pani, że mogli na nich spać literaci?

Kupująca: – Nie wiem, kto na nich spał. Tu był hotel, ja też je kupiłam do hotelu. Prowadzę taki pracownicz­y.

Turystka: – Ale to smutne! Przecież tutaj bywali znani literaci. Ktoś zajął święte miejsce. To tak, jakby się wyprzedawa­ło kulturę polską. Powinni jeszcze książki rozdawać po złotówce. Opracowała: Agnieszka Pacho

 ?? Fot. Andrzej Szypowski /EAST NEWS ?? Antoni Marianowic­z, Antoni Słonimski, Maria Zenowicz-Brandys, Julia Hartwig i Artur Międzyrzec­ki w Domu Literatów w Oborach, 11.10.1959
Fot. Andrzej Szypowski /EAST NEWS Antoni Marianowic­z, Antoni Słonimski, Maria Zenowicz-Brandys, Julia Hartwig i Artur Międzyrzec­ki w Domu Literatów w Oborach, 11.10.1959

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland