Ambasador camorry
Boss włoskiej mafii, który uciekł do Polski przed wymiarem sprawiedliwości, chciał w naszym kraju rozwijać nielegalne interesy camorry. Jednak jego plany niespodziewanie zakończyły się aresztowaniem w pizzerii w Krakowie.
52-letni Luigi B. spod Neapolu nie spodziewał się, że pizza, którą chciał zjeść w sobotę 14 stycznia, będzie jego ostatnim posiłkiem na wolności. W kuchni zamiast kelnerów i kucharzy dopadli go zamaskowani policjanci w czarnych kurtkach z napisami „CBŚP” lub „Carabinieri”. Po kilku sekundach B. został obezwładniony paralizatorem, przewrócony na ziemię, a na jego rękach i nogach zatrzasnęły się kajdanki. Gangster trafił do aresztu ekstradycyjnego, skąd – jak wszystko na to wskazuje – zostanie wkrótce przewieziony do Neapolu. Tamtejsza prokuratura chce postawić go przed sądem za kilkadziesiąt przestępstw kryminalnych i narkotykowych oraz za pranie pieniędzy zdobytych dzięki nielegalnym interesom. Za wszystkie te przestępstwa może mu grozić nawet dożywocie.
„Student” z Neapolu
Przestępcza kariera Luigiego B., która tak gwałtownie zakończyła się w polskiej restauracji, tylko po części jest typową historią włoskiego mafiosa. Występują w niej co prawda wszystkie rozdziały mafijnej biografii: brutalne zbrodnie, wielkie pieniądze, przestępcze rytuały i wieloletnie ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości. Do tych wszystkich elementów dochodzi jednak jeszcze jeden – nietypowy. To intelektualne i naukowe ambicje bohatera. B. (ur. w 1964 r.) – jak większość jego kolegów gangsterów – wychował się w biednej rodzinie na przedmieściach Neapolu. To miasto, położone w południowych Włoszech, u stóp Wezuwiusza, od lat cieszy się złą sławą jako siedziba camorry – legendarnej mafii, która każdego roku zarabia miliardy dolarów na handlu narkotykami, porwaniach dla okupu, wyłudzeniach haraczu i ustawianiu publicznych przetargów. Dzielnicami miasta rządzą gangi, także młodociane, a każdy z nich opłaca się camorze. Dla młodych chłopców z ubogich dzielnic, pozbawionych pracy i perspektyw, świat mafii, który kojarzy się z wielkimi pieniędzmi, dalekimi podróżami i pięknymi kobietami, często jest jedyną alternatywą dla szarej i biednej codzienności. W przypadku B. było inaczej. Choć jeszcze jako dzieciak zaliczył kontakty z przedstawicielami mafii, to jednak miał poważniejsze plany i ambicje. Skończył szkołę średnią i zdał maturę, a potem został nawet przyjęty na studia. Właśnie to wiele lat później zapewniło mu w mafii pseudonim „Studente”, czyli student.
Nocna przysięga
B. nie zrobił jednak kariery naukowej ani nie zdobył dyplomu uniwersytetu. Jak wielu jego rówieśników jako nastolatek związał się ze strukturami camorry, jednak nie od razu stał się pełnoprawnym mafioso. Trafił do Palazzo Fienga w owianej złą sławą dzielnicy uważanej za twierdzę camorry. To tam zaczął wykonywać pierwsze przestępcze zadania: ściąganie haraczy od drobnych sprzedawców. To był czas, kiedy musiał udowodnić, że będzie lojalny wobec „organizacji”. Gdy się tak stało, został zaprzysiężony według mafijnego ceremoniału: późną nocą, w kipiącym od luksusu salonie swojego „capo” (tak nazywa się bezpośredniego przełożonego), przed krucyfiksem i obrazkiem przedstawiającym Matkę Boską, w obecności kilku milczących gangsterów powtarzał za swoim przełożonym słowa wierności mafii. Na koniec został ukłuty w palec, aż krople krwi spadły na wizerunek Maryi, zaś jego szef powiedział: „Jeśli kiedyś zdradzisz, to niech twoje ciało spłonie”, po czym podpalił święty obrazek. Stało się to, jeśli wierzyć włoskiej policji, w 1986 roku, kiedy B. miał 22 lata i właśnie marzył, że zacznie się jego wielka przestępcza kariera, która przyniesie mu potężne pieniądze.
Szczęśliwy los
Los mu sprzyjał. Na początku lat 80. niejaki Valentino G. – dotychczas zajmujący się reprezentowaniem w Neapolu interesów sycylijskiej cosa nostry – został zmuszony, aby przejść pod kontrolę Raffaela C. – niekwestionowanego przywódcy camorry. Pod auspicjami nowego szefa G. zajął się ściąganiem haraczu od firm rybackich i nadzorowaniem przemytu heroiny. To do jego gangu dołączył właśnie Luigi B. W 1983 roku włoska policja aresztowała C. (przebywa dziś w więzieniu) i jego najbliższych współpracowników, dzięki czemu G. usamodzielnił się i szybko zaczął budować własną, niezależną od nikogo mafijną rodzinę. Tak powstał klan Gallo-Cavalieri („cavalieri” oznacza w języku włoskim „rycerze”), którego stolicą stała się miejscowość Torre Annunziata położona u stóp Wezuwiusza. Jednak samodzielność grupy nie trwała długo. Rok później w mieście na placu Świętego Aleksandra doszło do masakry: pięciu ludzi z gangu zostało zastrzelonych przez camorrę. B., który planował również tego dnia być na placu, w ostatniej chwili zmienił zdanie z powodu choroby bliskiej mu osoby. Szczęśliwy los pozwolił mu wówczas uniknąć śmierci. Rok później jego szef Valentino G. został aresztowany i skazany. Długoletni wyrok więzienia na stałe wyeliminował go z przestępczej sceny. W takich okolicznościach Luigi B. został jednym z przywódców gangu z Torre Annunziata.
Na początku kierował grupą, która wymuszała haracze od restauratorów, właścicieli hoteli i pensjonatów oraz lokalnych przedsiębiorców. Jednak złote czasy dla gangu miały dopiero nadejść. Pod koniec lat 80. i na początku 90. rynek narkotykowy zaczęła podbijać heroina.
Sprawa heroiny stała się kością niezgody, która doprowadziła do wojny między klanem Gallo-Cavalieri a pozostałymi frakcjami camorry. Trwała ona wiele lat i była bardzo krwawa. Jej zwieńczeniem miało być zabójstwo samego B. W 2006 roku płatni zabójcy z Neapolu wytropili go w barze przy via Pastore w Torre Annunziata. Zaczęli do niego strzelać, jednak nie zabili go. B. uszedł z życiem. Wówczas zrozumiał, że choć rządzi swoim miasteczkiem i okolicami, a haracze przynoszą mu duże wpływy, jest zbyt słaby, aby prowadzić wojnę z potężną camorrą. Dlatego postanowił się jej podporządkować. W 2006 roku klan Gallo-Cavalieri znów stał się odłamem camorry, a sam B. stał się jej rezydentem w Torre Annunziata. Z nowych obowiązków wywiązywał się bardzo gorliwie, aby jego nowi szefowie nie nabrali choćby cienia wątpliwości co do jego lojalności. W tamtym czasie camorra poszerzyła swoją działalność również o przestępstwa ekonomiczne: jej członkowie zakładali fikcyjne spółki, które wygrywały przetargi na zamówienia publiczne od władz miasta. Urzędnicy, którzy podejmowali korzystne decyzje, mogli liczyć na prowizję od mafiosów. Camorra zmonopolizowała w tamtym czasie również rynek wywozu śmieci i utylizacji w Neapolu i na jego przedmieściach (opisywał to szczegółowo Roberto Saviano w książce „Gomorra”).
Luigi B. tak bardzo zaangażował się w mafijne interesy, że szybko stał się jednym z najważniejszych przywódców camorry. Dowody jego przestępczej działalności zdobywali karabinierzy i sędziowie śledczy zajmujący się zorganizowaną przestępczością. Rozpoczęli oni akcję „Mano Nera” (po włosku: „Czarna Ręka”), której celem było rozbicie gangu Gallo-Cavalieri. Latem 2013 r. policja przeprowadziła wielką obławę na członków gangu z Torre Annunziata. Nakazy zatrzymania wydano w sprawie 81 osób. Policja zatrzymała 80, co było największym ciosem w gang. Tym, który nie wpadł, był... Luigi B. Szczęśliwym trafem nad ranem tego dnia wyjechał wraz z kierowcą na południe, aby wziąć udział w naradzie z przedstawicielami innych mafii. Wydano za nim list gończy i tak oto B. dołączył do elitarnego grona mafiosów poszukiwanych na całym świecie przez włoski wymiar sprawiedliwości.
Misja „Polska”
Camorra nie zapomniała o swoim „capo”, a on nie zapomniał o „organizacji”. Uciekając przed wymiarem sprawiedliwości, pod fałszywą tożsamością dotarł w końcu do Polski. Wysoki mężczyzna z charakterystyczną łysiną, udający turystę, nie rzucał się w oczy. Zaszył się w Krakowie i tutaj zaczynał starania o rozbudowę wpływów neapolitańskiej mafii w Europie Środkowo-Wschodniej. – Chodziło o nowe rynki zbytu dla wielkich ilości narkotyków – ujawnia mi oficer Biura Współpracy Międzynarodowej Komendy Głównej Policji. Nie wiedział jednak, że włoscy karabinierzy inwigilowali członków jego rodziny, dzięki czemu zlokalizowali jego miejsce pobytu. – Biuro Międzynarodowej Współpracy Policji KGP uzyskało informację od włoskich służb, że mężczyzna prawdopodobnie przebywa w Polsce. W związku z tym, że jest to członek włoskiej camorry, sprawą zajęli się funkcjonariusze CBŚP, którzy ustalili miejsce pobytu 52-letniego Luigiego B. – informuje komisarz Agnieszka Hamelusz, rzecznik CBŚP. Szczęście, które przez tyle lat towarzyszyło B., 14 stycznia 2017 roku opuściło go definitywnie. Bandyta wpadł w ręce policji i teraz czeka na ekstradycję do Włoch. Człowiek, który przez ponad trzy dekady grał na nosie wymiarowi sprawiedliwości, może teraz resztę życia spędzić w więzieniu.