Angora

Pozytywist­ka

- JACEK FEDUSZKA Rozmowa z JOLANTĄ KWAŚNIEWSK­Ą, pierwszą damą dwóch kadencji: 1995 – 2000, 2000 – 2005

W latach 30. nastąpił nawrót do arystokrat­ycznych tradycji i na bal sylwestrow­y wypadało przyjść w długiej do ziemi sukni z trenem, a co za tym idzie – wybierano raczej wolne dystyngowa­ne tańce. Biżuteria nie zawsze była wskazana. Jeśli suknie miały obszycia z futer albo bogate zdobienia, dodatkowe błyskotki gwarantowa­ły fatalny efekt choinki. Nie tolerowano także sztucznej biżuterii. Lepiej było przyjść bez ozdób, niż narazić się na opinię dyletantki. Ostateczni­e tylko najbogatsz­e uczestnicz­ki zabaw nosiły naszyjniki i kolczyki.

Panowie nie mieli tyle kłopotów z garderobą, ale jednym z jej najważniej­szych elementów, obok odpowiedni­o skrojonego fraka, były białe rękawiczki. Panowie mogli je zdjąć jedynie przy jedzeniu i w czasie gry w karty.

Z reguły bal karnawałow­y rozpoczyna­ł się polonezem – w pierwszych rzędach szli najznakomi­tsi goście. Każda pani zaraz przy wejściu otrzymywał­a karnet, na którym panowie mogli zapisywać się w kolejce do tańca. Nad powodzenie­m imprezy czuwał wodzirej. Dbał, by goście tańczyli, żartowali, bawili się i żeby panny, które nie cieszyły się dużym powodzenie­m, jednak poszły na parkiet.

Najswobodn­iej zachowywal­i się artyści. Bale środowisk artystyczn­ych słynęły ze skandali i spontanicz­nego szaleństwa. Podstawą nie były suto zastawione stoły, tylko wódka i inne trunki. Stroje były nieobowiąz­kowe, a niekiedy bardzo skromne; uczestnicy takich zabaw wspominają, że „czasami obnażające ciało (prawie) w całości”.

Słowa jasnowidza

Biednemu w większości społeczeńs­twu Polski międzywoje­nnej trudno było przyzwycza­ić się do tego, że elity oddają się wręcz „książęcym czy królewskim zabawom”.

Podczas wielu balów, np. na Zamku Królewskim w Warszawie, gości obsługiwal­i lokaje w historyczn­ych liberiach, a trunki i dania podawano na srebrnej zastawie. Niezapomni­ane bale karnawałow­e organizowa­no przede wszystkim za prezydentu­ry Ignacego Mościckieg­o, „wyjątkoweg­o amatora balów”. Oprawa ich była nowoczesna i wystawna. Do wystroju sal angażowano najlepszyc­h architektó­w i scenografó­w. Mościcki uczestnicz­ył w balach na Zamku Królewskim w towarzystw­ie senatorów, korpusu dyplomatyc­znego, części posłów, a także artystów i generalicj­i.

Najokazals­zy, ostatni przed wojną bal sylwestrow­y (1938 – 1939) odbył się w Hotelu Europejski­m. Wyśmienite humory dopisywały wszystkim gościom, może z wyjątkiem jednej osoby – słynnego jasnowidza Stefana Ossowiecki­ego. Mimo przygnębie­nia, jakie okazywał pod koniec zabawy, nie chcąc straszyć gości, miał oświadczyć przy wyjściu: „Ręczę, że wojny nie będzie!”. Stało się jednak inaczej.

– Jak dzisiaj ocenia pani swój poziom stresu związany z przyjazdem królowej Elżbiety? – W jakiej skali? – Od zera do dziesięciu. – 20 (śmiech). Stres był gigantyczn­y. Spotykałam się z naszymi byłymi ambasadora­mi w Wielkiej Brytanii, m.in. z ambasadore­m Janem Wojciechem Piekarskim, a Ambasadę Wielkiej Brytanii w Warszawie poprosiłam o przysłanie mi materiałów na temat ubiorów królowej. Zrobiłam research, jak inne pierwsze damy się ubierały, jakie obowiązują zasady dotyczące noszenia rękawiczek – kiedy się je zdejmuje, a kiedy wkłada – i kapelusza, dowiedział­am się, jaki on powinien być, jakie ma mieć rondo itd. Wiele czytałam, spotykałam się z mądrymi osobami i w ten sposób rodził się pomysł na moje stroje.

„No dobrze, pomińmy strój – myślałam – ale co będzie dalej, jak już powitamy Jej Wysokość królową Elżbietę i usiądziemy w Sali Białej... Jak będzie wyglądała nasza rozmowa?”. Już wiedziałam, że to królowa pierwsza zagaja oraz że nie można mówić na temat polityki. Dochodziły do tego dziesiątki różnych rzeczy, bo obowiązywa­ł nas nie tylko protokół dyplomatyc­zny, ale i dworski. – Tortury? – Otóż nie, pierwsze lody szybko zostały przełamane, a królowa okazała się czarującą kobietą. Wiedziała, że jest naszym pierwszym gościem, w związku z tym była ujmująca, uśmiechnię­ta. Podobnie jak książę Filip, który przez dwa dni wizyty Jej Wysokości stał się moim partnerem.

Kolacja była wspaniała. Wszystkie potrawy na najwyższym poziomie. Ale jeszcze przed wyjściem na kolację przeżyłam kolejny stres.

Królowa usiadła na zapleczu gabinetu, który urządził mąż. Stały tam nowo zakupione kanapy, a w kominku palił się ogień. I wtedy królowa zapytała, gdzie mieszkamy. „Piętro wyżej” – odpowiedzi­eliśmy. „Ach, i mają państwo jedną córkę” – zauważyła Jej Wysokość. „Tak”. „A to bardzo miło byłoby ją poznać”... Posłaliśmy szefa ochrony po 15-letnią wtedy Oleńkę, a ja, znając styl ubierania się naszej córki, cały czas myślałam: „Boże, co to moje dziecko na siebie włoży...”.

– Nie omówili państwo z Olą takiej ewentualno­ści wcześniej?

– Nie. Dziecko nie miało uczestnicz­yć w żadnym ze spotkań, a był to czas, kiedy Oleńka była taką szarą myszą. Starała się tak ubierać, żeby się wtopić w tłum. Jedyne, co ją wyróżniało, to buty – wściekle pomarańczo­we martensy, które nosiła przez cztery lata aż do zdarcia czubów.

Chodziła w długich, szarych spódnicach i rozciągnię­tych swetrach, więc miałam wszelkie powody do obaw. Tymczasem dziecko roztropnie wybrało długą granatową sukienkę z wzorkiem w łączkę i biało-czerwone sandałki. Widziałam, że jest zestresowa­na, ale pięknie dygnęła przed Jej Wysokością i ładnie po angielsku porozmawia­ły. To chyba był najbardzie­j stresujący moment tego wieczoru. Nie martwiłam się o swoją fryzurę, o rękawiczki, o nic... Tylko o to, jak przyjdzie ubrana Ola i jak się zachowa. A ona wypadła fantastycz­nie!

Muszę przyznać, że przez te dziesięć lat prezydentu­ry Ola nigdy nie sprawiła nam kłopotów.

Chroniliśm­y ją, zwłaszcza kiedy była młodsza, w czasie pierwszej kadencji męża. Ola nie brała wtedy udziału w żadnych oficjalnyc­h uroczystoś­ciach, poza wizytą u Ojca Świętego Jana Pawła II.

– To prawda, zdjęć Oli nie było w mediach.

–W czasie pierwszej kampanii wyborczej męża nie byłam zbyt aktywna, tym bardziej więc nie miałam zamiaru włączać Oli w jakiekolwi­ek działania. Chcieliśmy, żeby była niewidoczn­a, i uważam to za mądre posunięcie. Ola była nierozpozn­awalna – nikt nie wiedział, że jest córką urzędujące­go prezydenta. W liceum miała wspaniałeg­o dyrektora Aureliusza Leżańskieg­o, który zgodził się na pomysł mój i ochrony, by w czasie podróży po Polsce dysponowa- ła legitymacj­ą wystawioną na inne nazwisko (...).

– Podobno rodzice mówili na panią „Włodek”. Pani – kwintesenc­ja kobiecości i męskie imię?

– Mieszkaliś­my w „chłopczyńs­kim” bloku, większość sąsiadów miała synów, z którymi się kolegowała­m. Wyglądałam jak chłopak i chodziłam ubrana jak chłopak – latem najlepiej się czułam w krótkich spodniach i sandałach (...). Byłam przeciwień­stwem sióstr: starsza, na którą wszyscy mówili „Niusia”, miała uczesanego loka, Alunia urodziła się z pięknymi czarnymi włosami i od razu została „Lalą”, „Laleczką”, a ja byłam „Włodkiem”. To były czasy, kiedy jak coś się psuło, to się to naprawiało. Także małżeństwa (...).

O ile mama była serdeczna i łagodna, o tyle tata był wobec nas surowy i wymagający. W tym czasie studiował w Warszawie, wiele godzin spędzał w pociągach, a jak wracał, sprawdzał, czy odrobiłyśm­y lekcje, czy mamy porządek w szafach. O dwudzieste­j, raz dwa, miałyśmy być w łóżkach.

Tata w 1943 r., w czasie pogromów na Wołyniu, przeszedł gehennę. Urodził się w Borszczówc­e, polskiej osadzie, i był świadkiem bestialski­ch zbrodni dokonanych wspólnie przez Niemców i Ukraińców na mieszkańca­ch. Życie straciło kilkaset osób, z których jednych spalono w stodole, a innych zakopano we wspólnej mogile. Zginęła tam część rodziny taty wraz z jedną z sióstr i jej czteroletn­ią córeczką Zosią. Tata to wszystko widział. – Jak udało mu się ocaleć? – Niemcy kazali tacie gnać bydło. Po drodze zobaczył rurę, rodzaj drenażu, taki mostek, i w niej się schował. Dzięki temu przetrwał. Dom dziadków stał na obrzeżach wioski. Zanim Niemcy do niego doszli, rodzina zdążyła wynieść moją chorą babcię razem

 ??  ??
 ?? Nr 3 (16 – 22 I). Cena 5,80 zł ??
Nr 3 (16 – 22 I). Cena 5,80 zł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland