U stóp Kapitolu
Od kilkunastu miesięcy najczęściej wypowiadane w mediach słowo brzmi: Trump
20 stycznia 2017 roku Trump został zaprzysiężony jako 45. prezydent Stanów Podzielonych Ameryki. Wszystko, co się go tyczy, określane jest przymiotnikami: nieoczekiwany, niewiadomy, niekonwencjonalny, nieobliczalny.
Dni poprzedzające zaprzysiężenie cechował w Waszyngtonie wzrost napięcia: mieszkańcy (tu na Trumpa głosowało 4 proc.) usiłowali pogodzić się z tym, co nadchodzi. „Kompletna panika” – ironicznie konstatował republikański strateg John Feehery. „Czuję się jak przed inwazją na moje miasto” – wyznała prawniczka Leslie Harris, demokratka. Stolica to kameleon: musi się przyzwyczajać do zmian partii obejmujących władzę, wprowadzających nowe zwyczaje i nowych ludzi do federalnej biurokracji.
Tym razem sprawa jest trudniejsza, nie tylko dla Waszyngtonu, lecz dla całego kraju. Polaryzacja jest bezprecedensowa. O Trumpie dobrego zdania jest 68 proc. republikanów i 8 proc. demokratów. 54 proc. demokratów uważa, że Obama był jednym z najwybitniejszych prezyden- tów i tyle samo republikanów uważa go za marnego. Nie zmienia to jednak ogólnej opinii Amerykanów: tylko 32 proc. wypowiada się pochlebnie o Trumpie. Żaden z wcześniejszych prezydentów nie miał tak fatalnych notowań na starcie (Trump twierdzi, że sondaż sfałszowano). Podczas inauguracji Obamy 60 proc. wypowiadało się o nim pozytywnie, tylko 9 proc. negatywnie. Pod koniec drugiej kadencji Obama odnotował rekordowo duże poparcie 60 proc. społeczeństwa – znacznie wyższe, niż miała większość jego poprzedników kończących prezydentury.
Przedinauguracyjne napięcie w stolicy objawiało się nie tylko w nastrojach. Takoma Park: liberalne, prodemokratyczne miasteczko na przedmieściach. Na tygodnie przez inwazją Trumpa ponad 500 mieszkańców zaangażowanych w ruch Takoma Park Mobilization przygotowywało się do pokojowych protestów. Trenowali, jak się zachowywać w przypadku ataku policji, którą grali machający zrolowanymi gazetami sąsiedzi. Na innym przedmieściu Waszyngtonu, w miasteczku Fredericksburg w Wirginii, nastroje zupełnie inne: „Ekstaza” – pisze „New York Times”. Większość mieszkańców to wojskowi i konserwatyści religijni. Z kolei w północno-wschodnim Waszyngtonie, zamieszkanym przez Afroameryka- nów (stanowią 49 proc. populacji stolicy USA), panowało zobojętnienie: ludzie nie planowali protestów, starali się nikomu nie wchodzić w drogę.
Do obchodów wprowadzenia Trumpa do Białego Domu sposobiono się nie tylko w Takoma Park. Na tygodnie przed 20 stycznia ugrupowanie Answer Coalition (Koalicja Odpowiedź) planowało demonstracje na trasie parady wzdłuż Pennsylvania Avenue, przy której jest położony Biały Dom. Zamierzenia anarchizującej koalicji Disrupt J20 (Zakłócić 20 stycznia) były bardziej prowokacyjne. Organizatorzy zamierzali zakłócić przebieg oficjalnej parady, blokować rejony zbiórek. „To nie jednodniowe wydarzenie” – mówili liderzy Disrupt J20 – „To pierwszy dzień większego ruchu oporu”. Największe rozmiary miał zaplanowany na sobotę 21 stycznia Marsz Kobiet na Waszyngton. Organizatorzy skromnie mówili o 200 tys. uczestniczek, lecz służby zabezpieczenia stolicy spodziewały się znacznie większej liczby demonstrantek, bo wydano 1800 pozwoleń na parkowanie autobusów w centrum Waszyngtonu. Ponad 280 marszy kobiet zaplanowano na 21 stycznia także w co najmniej 200 miastach w 26 stanach. Komentatorzy zauważają, że swym traktowaniem kobiet Trump mimowolnie przyczynił się do scementowania zorganizowanego ruchu oporu przeciw sobie.
Marsze protestacyjne odbywały się ponad tydzień przed inauguracją. 15 stycznia przed ratuszami miast USA demonstrowały setki poetów pod hasłem: „Protest Poetów Przeciw Trumpowi”. Demonstrację gwiazd Hollywoodu w Nowym Jorku w przeddzień inauguracji poprowadził znany lewicowy reżyser dokumentalny Michael Moore. W demonstracji uczestniczył burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio. 17 stycznia przed hotelem Trump International przy Pennsylvania Avenue mężczyzna z Kalifornii oblał się benzyną i podpalił, protestując przeciw prezydenturze Trumpa.
Strona rządowa dokładała starań, by kosztująca 200 mln dolarów inauguracja (spodziewano się 800 tys. ludzi; na inaugurację Obamy przybyło 1,8 mln) wypadła jak najokazalej, lecz na tygodnie przed nią pojawiły się problemy. Dowództwo sił zbrojnych wyperswadowało Trumpowi pomysł
w kremlowskim stylu, by przez centrum Waszyngtonu przeciągnęły czołgi i wyrzutnie rakiet. Ciężki sprzęt zniszczy ulice – argumentowano. Trump pragnął spektakularnej imprezy w hollywoodzkim stylu. Tymczasem gwiazdy estrady odmawiały uczestnictwa, mimo że kusił nawet stanowiskami ambasadorskimi. Udało się zakontraktować trójkę drugorzędnych wykonawców, chór mormoński, orkiestrę ze szkoły średniej i 16-letnią laureatkę konkursu „Ameryka ma talent”, Jackie Evancho. Widząc, że nic więcej się nie wskóra, komitet organizacyjny oświadczył, że żadnych gwiazd nie zapraszano, bo inauguracja miała być skromna, robocza. „Mamy największego celebrytę na świecie – naród amerykański” – oświadczył odpowiedzialny za stronę artystyczną Boris Epshteyn. Podczas inauguracji Obamy w roku 2009 występowali: Stevie Wonder, Rihanna, Aretha Franklin, Beyoncé i Bruce Springsteen.
20 stycznia 2017 roku deszczowy i szary Waszyngton przeistoczył się w twierdzę. Blokady, zapory i ciężarówki z piaskiem otoczyły kordonem 8 km kw. centrum. Ściągnięto 28 tys. policjantów i agentów bezpieczeństwa. Przed zaprzysiężeniem odbyła się poufna, lecz brzemienna w potencjalne konsekwencje ceremonia: Trump otrzymał kody atomowe. 16-minutowe przemówienie, które wygłosił nowy prezydent, było erupcją nacjonalistycznego populizmu oraz izolacjonizmu. – Elity się bogaciły, a obywatele nie odczuwali żadnej poprawy – prawił Trump, kreując się na zbawcę ciemiężonego narodu. – Nie było dotąd nikogo, kto by się za nimi ujął. Dzięki Ameryce inne kraje żyły w dostatku, Ameryka ich broniła, nic z tego nie mając. Niszczyciele zza granic rujnowali kraj. Dziś te czasy się skończyły: Zamożność naszej klasy średniej została rozgrabiona przez cały świat. Lecz to przeszłość. Rzeź Ameryki dobiegła końca tu i teraz. Umocnimy stare i zawiążemy nowe sojusze. Od dziś szeregowi Amerykanie będą mieli we mnie swego obrońcę. Od dziś będzie się liczyła przede wszystkim Ameryka, jej interes będzie najważniejszy. Ameryka będzie znów wielka – zapewniał Trump. Media i nierepublikańscy politycy określili przemówienie jako „mroczne”, „depresyjne”, „agresywne”.
Wielotysięczne pokojowe protesty rozpoczęły się jeszcze przed zaprzysiężeniem. Potem centrum Waszyngtonu stało się widownią gwałtownych rozruchów. Demonstranci, głównie młodzi, skandowali: „Jebać Trumpa!”, rzucali kamieniami w policjantów w pełnym rynsztunku, którzy używali gazów łzawiących, pałek i granatów dymnych. Dochodziło do sporadycznych aktów wandalizmu i niszczenia mienia – kilka przecznic od oficjalnej parady. 20 stycznia, dzień przed masowym Marszem Kobiet, aresztowano co najmniej 100 osób. Demonstracje i rozruchy miały miejsce także w innych miastach, np. w San Francisco.
64 kongresmenów demokratycznych odmówiło uczestnictwa w inauguracji, protestując przeciw słowom i czynom Trumpa. Czarnoskóry kogresmen Eliah Cummings wziął w niej udział, lecz oświadczył, że gdyby Amerykanie mieli dostęp do tajnych informacji o Trumpie, które ujawniono członkom parlamen- tu, nie przybyliby na inaugurację jego prezydentury. W przeddzień zaprzysiężenia „New York Times” ujawnił, że 6 federalnych agencji śledczych i wywiadowczych prowadzi dochodzenie dotyczące kontaktów bliskich współpracowników Trumpa z Rosją. (STOL)